05| ZŁODZIEJ

272 40 6
                                    

  Budzi mnie światło, które ledwo przebija się przez korony drzew i trud ten wykorzystuje, żeby perfidnie razić mnie prosto w oczy. Mrugam kilka razy, ale nie zakrywam ich dłonią ani nawet nie odwracam głowy, jestem na to zdecydowanie zbyt zmęczony i rozżalony.

  Ile razy jeszcze będzie mi się to śnić? Co moja durna głowa chce mi przekazać? Nie wystarcza jej, że już jestem chodzącym trupem, w tym momencie leżącym i nie mającym zamiaru wstać? Cudownie.

  Mokra ziemia już po chwili częstuje swoją wilgocią moje ubranie, co tu zresztą nie ma większego znaczenia. Tak czy siak jest parno, a moje ciało po zaledwie kilku spędzonych w lesie minutach już lepi się od potu. Małe drobinki wciąż niezidentyfikowanego przeze mnie pochodzenia powoli i leniwie opadają ku mojej twarzy, ale mnie mało to obchodzi, gdy wciąż leżę bezmyślnie, oglądając sobie monotonną mozaikę, którą tworzą korony drzew. Dopiero po chwili słyszę szelest, gdy ktoś przedziera się przez gęste krzaki w moją stronę. Doskonale wiem, kto to. Nie chcę się z nim widzieć, nie w tej rzeczywistości, która tak tragicznie się dla nas zakończyła. Zrywam się ze ściółki błyskawicznie i ostrożnie odchodzę, przyspieszając dopiero po kilkudziesięciu metrach, a wtedy...

  No tak, to musiało się stać. Przez nieuwagę wdeptuję w znaną z poprzedniej wizyty w lesie sidła i chwilę później zwisam z gałęzi głową w dół, przywiązany sznurem za kostkę. Moje zachwycenie sytuacją pewnie łatwo można wyczytać z wyrazu twarzy.

  — Zepsułeś mi pułapkę! — krzyczy Bakugo, a ja patrzę na niego z niedowierzaniem. Wydaje mi się, czy dokładnie tak samo zaczął rozmowę poprzednim razem? Czy te sny mogą być aż tak powtarzalne? Jeden, utraty scenariusz? A już myślałem, że wyobraźnia zafunduje mi kolejną ciekawą przygodę z dramatycznym finałem... — To pewnie ty płoszysz zwierzęta, ha?!

  — Proszę, pomóż mi zejść! — próbuję, zastanawiając się, czy i teraz odpowie tak samo. Normalnie jak w grze.

  — Prędzej cię zjem na obiad, pierdolona jaszczurko!

  — Najpierw musisz ściągnąć mnie na dół! — Doskonale wiem, co zrobi, więc tym razem zamierzam się przygotować. Gdy tylko dociera do mnie cichy świst ostrza przecinającego powietrze a nóż rozrywa sznur, błyskawicznie rozkładam skrzydła i wykonuję salto w powietrzu, po chwili gładko lądując na ziemi. Jestem pod wrażeniem własnych umiejętności i Bakugo chyba też, bo unosi brwi i nie narzeka na stan liny, co chyba robił poprzednim razem. Nie jestem pewien, przypomnienie sobie wszystkiego jest trudnym zadaniem dla mojego zmęczonego ciągłym wysiłkiem umysłu.

  — Co robisz tu sam? Myślałem, że smocze hybrydy muszą służyć królowi — zauważa po chwili milczenia, a ja nie odpowiadam, nie mając pojęcia, jak to zrobić. Nic nie wiem o żadnym królu, poprzednim razem rozmowa nie zeszła na ten temat... Postanawiam improwizować.

  — Jestem raczej typem samotnika.

  — W sensie, że uciekasz? Nieźle — parska, a ja uśmiecham się nerwowo. Więc jestem smoczym uciekinierem? Skąd? Świetnie...

  — Tak, um... Nie chciałem dłużej tkwić w klatce.

  Patrzy na mnie przez chwilę, po czym kiwa głową w zrozumieniu.

  — Znam to — mówi tylko krótko, podnosząc nóż z ziemi, wycierając go o spodnie  i zatykając za pas.

  — Polujesz? — pytam nagle, choć znam odpowiedź, a gdy przytakuje, dodaję: — Może spróbujemy razem?

  — Niech ci będzie.

  Przez następne kilka godzin starannie powtarzam scenariusz, kierując się tylko i wyłącznie nieco już zamglonymi wspomnieniami. Na szczęście jednak z wielu sytuacji udaje mi się wybrnąć i nie zmieniam zbytnio biegu wydarzeń. Zastanawiam się, czy nie powinienem robić odwrotnie, ale brnąć w nieznane? To tylko sen, po co się starać...

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz