24| OSTATNIA PRÓBA

183 37 28
                                    

  Gdy po dobrych dziesięciu minutach i zażyciu tabletki uspokajającej udaje mi się powstrzymać atak płaczu, przecieram oczy zakrwawioną dłonią i biorę głęboki wdech. Powinienem sprawdzić, czy nie zostawiłem żadnych śladów, ale nie mam do tego głowy. Muszę zmyć z siebie to czerwone paskudztwo. Muszę wyjść z tego cuchnącego krwią pomieszczenia i muszę oderwać się od martwego ciała Midoriyi.

  Muszę go zostawić

  — Przepraszam — szepczę jeszcze raz, po czym łokciem otwieram drzwi i po chwili wychodzę z pomieszczenia. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, korytarze są już całkiem opustoszałe, ale mimo to jestem spięty, gdy kieruję się do łazienki. Jak ja mam zmyć tę całą krew?! Przecież nie mogę wyrzucić moich ubrań!

  W końcu przerażony decyduję się prędko sprać krew zimną wodą i jakoś przedostać się do mojego pokoju w mokrych. To lepsza opcja niż pokazanie się całemu na czerwono...

  Gdy staje przed akademikiem, szczękam zębami nie tylko z zimna, ale i ze strachu. To może wszystko zepsuć. Poświęciłem tak wiele... Co jeśli emocje odebrały mi zdolność chłodnej oceny sytuacji? Jeśli coś przegapiłem albo jeszcze przegapię?

  Czy uda mi się wejść przez okno na trzecie piętro?

  Nie ma szans, przyznaję w końcu w duchu, wchodząc do środka. Po cichu liczę na późną porę i związany z tym brak ludzi w salonie, ale niestety natykam się na Kaminariego i Katsukiego we własnej osobie, którzy natychmiast wlepiają we mnie zdziwione spojrzenia.

  — Gdzie ty, do cholery, byłeś? I czemu jesteś mokry? — pyta natychmiast Katsuki, a choć spodziewam się tego pytania, i tak nie mogę znaleźć odpowiedzi.

  — Jutro, okej? Jestem zmęczony — dukam w końcu przerażony drżeniem własnego głosu. Powinienem wymyślić jakaś wymówkę, ale nie mogę, po prostu nie mogę, mam pustkę w głowie, marzę już tylko o świętym spokoju...

  Zaznam go już tej nocy. To wreszcie koniec.

  Katsuki marszczy brwi i już chce coś powiedzieć, ale powstrzymuje go Kaminari, który mruczy coś o tym, że wyglądam na wyczerpanego. Posyłam mu wdzięczny uśmiech, po czym kieruję się w stronę schodów... słysząc wyraźnie, że ktoś podąża za mną.

  — Musisz przebrać się w coś suchego. Powinieneś wziąć prysznic. Albo napić się herbaty, najlepiej oba.

  Wzdycham cicho, bo choć wiem, że Katsuki ma rację (prawdopodobnie wciąż choć trochę cuchnę krwią...), naprawdę nie mogę myśleć o niczym innym, jak o śnie. Nie chcę, żeby poświęcenie Midoriyi poszło na marne, ale czy pośpiech coś tu zmieni?

  W końcu kiwam głową, a gdy po szybkim prysznicu wracam do pokoju już przebrany, okazuje się, że Katsuki czeka na mnie z gorącą herbatą cytrynową, którą od razu wciska mi w dłonie. Syczę cicho, bo temperatura kubka pozostawia wiele do życzenia.

  — Wpadłeś gdzieś? — pyta, wywołując u mnie chęć natychmiastowego wyrzucenia go z pokoju.

  Gdyby nie on, Midoriya by żył.

  Midoriya poświęcił się po to, żeby on żył!
 
  Czyli to przez niego. To wszystko przez niego.

  To wszystko dla niego.

  Tak, to wszystko dla niego.

  — To długa historia — mówię z sztucznym uśmiechem, który chyba wychwytuje, bo marszczy brwi.

  — Mam dużo czasu.

  — Ale ja nie, Bakugo. Sorry, zasypiam na siedząco — wyjaśniam przepraszającym tonem, w którym jest naprawdę wiele prawdy. Zabijanie jest okropnie wyczerpujące...

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz