10| WIOSKA

230 37 9
                                    

  Droga do wioski Midoriyi zajmuje nam dokładnie trzy długie dni, podczas których staję się świadkiem licznych bójek, kłótni i przepychanek między nim a Bakugo, co nijak mnie nie dziwi, bo, cóż, niczym nie różni się to od zachowania tej dwójki w świecie rzeczywistym. Obaj moi przyjaciele są jednak wyluzowani i praktycznie beztroscy, do mnie jednak zaczyna docierać, że to już niemal koniec trzeciej próby. Znów przyjdzie mi zobaczyć umierającego Bakugo.

  Przełykam ślinę, utkwiwszy wzrok w plecach idącego przede mną Midoriyi. Jest ubrany w białą koszulę i zieloną kamizelkę, które niestety są gdzieniegdzie skropione zaschłą krwią. To to samo ubranie, które miał na sobie, gdy był przetrzymywany przez grupę bandytów. Cały jego dobytek spłonął w pożarze, który wywołałem.

  To tylko sen, przypominam sobie, gdy czuję wyrzuty sumienia. Ale... jestem mordercą. To tylko sen, powtarzam, gdy napada mnie przerażenie związane z rychłą śmiercią Bakugo, ale wiem, że to akurat jest kłamstwem. Jeśli czegoś nie zrobię, zginie naprawdę. Być może podążenie za Midoriyą było błędem.

  — Ochhh, już ją stąd widać, już ją stąd widać! — krzyczy podekscytowany chłopak, więc powstrzymuję natłok negatywnych myśli i upycham je w zakamarkach świadomości, podchodząc bliżej niego. Znajdujemy się na zboczu wysokiej góry, na którą wspinaliśmy się przez ostatnie kilka godzin. Pod nami faktycznie rozciąga się widok na dolinę, w której głębi udaje mi się dostrzec kilkanaście małych domków. Po rozpromienionym obliczu Midoriyi poznaję, że wrócił do domu.

  — Ej, wy! Będziemy tu tak stać czy schodzimy?! — warczy Bakugo, który przez jakiś czas był nieco spokojniejszy. Lubi wspinaczkę górską. Poza snem kiedyś razem się na nią wybraliśmy, było naprawdę cudownie. Nigdy nie zapomnę jego dumnego spojrzenia, gdy osiągnęliśmy szczyt. Wydawał się naprawdę szczęśliwy, co z kolei sprawiło, że i ja czułem się szczęśliwy.

  Muszę go ocalić. Gdy będzie bezpieczny, razem pójdziemy w góry.

  — Nie spinaj się tak, mamy czas! — śmieję się, choć wiem, że tak naprawdę czasu nie mamy. Gdy znów sobie o tym przypominam, czuję nagły uścisk w brzuchu. Robi mi się nieco niedobrze.

  Bakugo przypatruje mi się uważnie, a ja już wiem, że zauważył. Ta sytuacja bardzo przypomina mi te, gdy martwi się o mnie w realnym świecie. Może i nie wydaje się być taki zawsze, ale dla mnie jest wspaniałym przyjacielem.

  — Zbladłeś — mówi w końcu, a gdy zbywam to lekceważącym machnięciem dłoni, chyba uznaje, że po prostu zmęczyła mnie wspinaczka, bo stwierdza: — Mięczak.

  — Idziecie czy nie?! — Midoriya jest już nieco niżej, a gdy do niego dołączamy, droga w dół nie zajmuje nam zbyt wiele. Gdy w końcu zrównujemy się z pierwszym domkiem, słońce zaczyna chować się za horyzontem, ale jest jeszcze na tyle wysoko, żebym mógł zauważyć:

  — Dlaczego ten dom wygląda jak grzyb? Mieszkańcy to Smerfy?

  — Co? Przecież w wioskach wszystkie domy tak wyglądają — dziwi się Midoriya, a ja uśmiecham się nerwowo. No tak, dla niego to oczywiste: — Co to Smerfy?

  — Takie małe, niebieskie... ee, ludziki. Mama... czytała mi o nich na dobranoc — wyjaśniam, drapiąc się po karku, a gdy widzę, jak brwi zarówno Midoriyi, jak i Bakugo, unoszą się ku górze, już wiem, że przesadziłem.

  — Smoczyce czytają dzieciom bajki na dobranoc?

  Przybijam sobie piątkę z czołem, wzdychając głośno. No jasne, przecież jestem smoczą hybrydą. Dzieckiem smoka i człowieka, więc... Zaraz...

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz