20| RZEŹ

192 39 20
                                    

  Przemykam się korytarzem wprost do wieńczących go dużych, drewnianych drzwi zdobionych ornamentami. Już po tym niewielkim kawałku jestem w stanie powiedzieć, że król bynajmniej nie szczędzi funduszy na dekoracje, a przecież absolutnie brak mi czasu na podziwianie tego rodzaju przepychu.

  W środku komnaty jest dokładnie sześć łóżek, dość zwyczajnych, jak na pałacowe standardy. Nie mają baldachimów ani ozdobnych zasłon. Obok każdego z nich znajduje się niewielka szafka na rzeczy osobiste, a gdy otwieram jedne z dwóch pozostałych drzwi w pomieszczeniu, okazuje się, że wszystkie ubrania trzyma się tu we wspólnej garderobie. Widzę przeróżne odświętne stroje, od pięknych sukien zaczynając, a na eleganckich garniturach kończąc, najwięcej jest tu jednak stroi jeździeckich i zbroi. Nie brakuje też cienkich, lateksowych kostiumów, które nieco przypominają przebrania kreskówkowych superbohaterów, a które na pewno są bardzo lekkie i nieograniczające ruchów, choć raczej niezbyt wytrzymałe. Byle draśnięcie mieczem byłoby w stanie je rozerwać, razem ze skórą niestety.

  Więc to tu mieszkałem kiedyś ja z tego świata.

  Chowam się w garderobie, wiedząc, że gdy zobaczę moje ofiary, będę potrzebował trochę czasu na skupienie się. Stresuję się, ale to zdecydowanie za mało, żeby przeobrazić się w ogromną, ziejącą ogniem bestię; wiem jednak, które wspomnienie na pewno wywoła we mnie ogrom pożądanych emocji. Zamierzam sprytnie przemienić swoją słabość na zaletę.

  — ...jak zwykle najlepsza! A Iida nawet tego nie zauważył! — Dociera do mnie jakiś dziewczęcy głos, gdy pierwsza osoba wchodzi do pokoju. Zaraz za nią rozlegają się kolejne kroki.

  Więc jest już po treningu. Dwie z sześciu ofiar są na miejscu. Wystarczy tylko poczekać.

  — Jak ty coś palniesz, Setsuna... — mruczy druga dziewczyna, w której po chwili intensywnego myślenia, po głosie rozpoznaję Itsukę Kendo z równoległej klasy. Pierwszą musi być Setsuna Tokage.

  Przestań, upominam się w myślach, przygryzając lekko wargę. Masz je zabić, nie spoufalać się z nimi.

  Słuchanie samego siebie nie wychodzi mi jednak najlepiej, bo już po chwili odnotowuję kroki następnych osób, chłopaków, a gdy słyszę, jak cicho rozmawiają między sobą, wiem już, że to Juzo Honenuki, Jurota Shishida i... Tetsutetsu Tetsutetsu, którego głos oczywiście jest najdonośniejszy.

  Zaciskam mocno oczy. Jeden z moich najlepszych przyjaciół. Znamy się od dzieciństwa. Jesteśmy tak podobni, że nazywają nas braćmi, czasem dosłownie czytamy sobie w myślach, ja... mam go zabić? Rozkwasić? Zmiażdżyć. Jakby był nikim. Robakiem.

  — To tylko sen — cedzę cicho przez zaciśnięte zęby, nie chcąc się zdradzić przez taką głupotę. Nawet głośniej wypowiedziane słowa nie miałyby jednak siły przebicia, bo do komnaty wchodzi właśnie ostatnia osoba, a raczej wbiega, a jej płacz roznosi się echem po dużej przestrzeni.

  — Nie płacz, nie płacz, następnym razem pójdzie ci lepiej. Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni — mówi Kendo do kogoś, kto odpowiada cichym, płaczliwym... dziecięcym głosikiem:

  — Ale powiedział, że jak mi się nie uda, wtrąci mnie do lochów! Przecież słyszałaś!

  — Na pewno tego nie zrobi, Eri. Tylko tak żartuje.

  Eri. Córka pana Aizawy. Ma sześć lat i absolutnie czarującą osobowość, ona... Ona...!

  Niech ginie. Katsuki jest ważniejszy. To tylko sen, mówi twardo coraz głośniejszy głos w mojej głowie, a ja przyciskam dłonie do uszu, nie chcąc słyszeć głosów ludzi, którzy zaraz zostaną zabici. Przeze mnie. Bo nie jestem w stanie inaczej uratować Katsukiego.

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz