Mimo późnej pory jest jasno jak w dzień, gdy biegnę przez las z Midroiyą na plecach, z trudem oddychając przez chustę, którą nasunąłem sobie na usta. Kręci mi się w głowie, a czoło i oczy zalewa mi pot. Rozpaczliwie próbuję wzbić się w powietrze, ale moje słabe skrzydła nie są w stanie równocześnie manewrować między płonącymi drzewami i unosić ciężar naszych ciał, bezużyteczne w tej walce. Nogi uginają się pod ciężarem chłopaka i mam wrażenie, że każdy następny krok może być tym ostatnim. Wystarczy jedno potknięcie i strawią nas płomienie. A to wszystko... moja wina.
Na moment zapominam, że to tylko sen. Adrenalina i emocje przejmują nade mną kontrolę, rozpaczliwie walczę o życie swoje i Midoriyi, a przecież... Bakugo. Bakugo! Co jeśli nie obudzi się w porę i nie zdąży uciec?! Jeśli zginie z mojej winy?
Nie mogę do tego dopuścić!
— BAKUGO! — wrzeszczę, choć dzielą nas kilometry, a ja nawet nie mam pojęcia, czy kieruję się w dobrą stronę. — BAKUGO, UCIEKAJ! — Gdybym tylko nie zamienił się w tego zasranego smoka!... Gdybym tylko potrafił kontrolować emocje, nie dał się ponieść niewyobrażalnej żądzy mordu... Ale zaraz, to można jeszcze odwrócić! Jeśli tylko uda mi się znów to zrobić... Choć na chwilę, żebym mógł kilkoma machnięciami potężnych skrzydeł dotrzeć do Bakugo i uratować go...!
Marszcząc brwi, skupiam całą swoją uwagę na tym uczuciu. Na strachu i złości na samego siebie, które przepełniają mnie od środka. Serce wali mi jak młotem, do gardła podchodzi podobne tamtemu dziwne podekscytowanie... W tym momencie tuż przede mną upada płonąca gałąź, a ja odskakuję przerażony, na powrót tracąc koncentrację. Moja droga ucieczki... Moja jedyna droga ucieczki...
Jak to jest: płonąć żywcem? Czy skóra piecze ogromnym bólem, gdy płomienie trawią ją kawałek po kawałku? Czy wysuszone na wiór gardło jest w stanie wrzeszczeć przeraźliwie? Czy człowiek w tym momencie potrafi myśleć o czymkolwiek innym niż o rychłej śmierci i zbyt dużym cierpieniu? A może dusi się w gęstym dymie zanim jeszcze ogień go dosięgnie?
Ręce mi drżą, gdy kładę nieprzytomnego Midoriyę na suchej ziemi. Nie ma pojęcia, co nas czeka. Nie wie, z jakim przerażeniem się zmagam i z jaką prędkością zbliża się do nas pożoga. Zginiemy straszną śmiercią. Jeśli niczego nie naprawię...
Biorę głęboki wdech, co nijak nie pozwala mi w zebraniu oszalałych myśli, bo dym dławi mnie w gardle i błyskawicznie wywołuje atak kaszlu. Muszę się uspokoić... nie, wręcz przeciwnie! Emocje... muszę skumulować emocje, muszę patrzeć prosto w płomienie, pozwolić, żeby zawładnął mną paniczny strach, strach zbyt duży, żeby mógł pomieścić się w kruchym, ludzkim ciele... I nagle znów jestem ogromny, a Midoriya to tylko mała figura u moich stóp. Mam cztery łapy zakończone ostrymi szponami, przednią z nich ostrożnie podnoszę chłopaka i po chwili potężnym machnięciem skrzydeł unoszę nas w przestworza.
Gdy zimne, rześkie powietrze wreszcie dostaje się do moich płuc, rozkoszuję się nim i nabieram je łapczywie, równocześnie modląc się o to, żeby nie upuścić Midoriyi. Księżyc oświetla ciemną noc nad nami, a w dole las rozświetla jakby milion małych latarni. Ogień w mgnieniu oka strawił sporą połać lasu, a Bakugo przecież...
— BAKUGO! — krzyczę, ale z mojego smoczego pyska wydobywa się tylko przeciągły ryk. Wciąż jestem przerażony i zastanawiam się, czy to nie jedyny powód, dla którego wciąż utrzymuję się w tej formie.
Czujnym wzrokiem skanuję ciemne hektary lasu pode mną, gdy wylatuję poza obszar owładnięty pożarem. Nasłuchuję uważnie, ale poza coraz cichszym trzaskaniem ognia w oddali nie słyszę absolutnie nic. Ryczę ponownie, ale nic mi nie odpowiada. Zaczynam naprawdę ze strachu tracić nad sobą kontrolę, a wtedy...
![](https://img.wattpad.com/cover/268520504-288-k112973.jpg)
CZYTASZ
Świadome Dni ||Kiribaku
Fiksi PenggemarKrzyk. Przyjaciel w konwulsjach padający na ziemię. Krew. Śmierć. Czy to już zawsze będzie go prześladować? Kirishima Eijiro w pojedynkę zmaga się z ogromnym ciężarem. Musi odkryć tajemnicę swoich niesamowicie realistycznych, upiornych snów, które...