Weszłam do domu strasznie zmęczona. Ostatnich kilka dni było naprawdę ciężkie. Mnóstwo sprawdzianów, projektów i innych dziwnych rzeczy, które nauczyciele na nas nakładali, tylko dla ocen. Ściągnęłam kurtkę dżinsową i rzuciłam ją na stojący w przedpokoju fotel. Weszłam do łazienki nie za bardzo kontaktując ze światem, jednak chwilę później zobaczyłam ciemno czerwone kropki na podłodze ciągnące się nie regularnie aż do pokoju Maxa. Pobiegłam przerażona na górę, zakładając najgorsze i powoli weszłam do pomieszczenia. Momentalnie zabrakło mi tlenu, a przerażanie malowało się na mojej twarzy. Mój młodszy brat, zaledwie siedmioletni leżał na dywanie z dużą raną centralnie pod lewym płucem. Mój mózg nie potrafił dojść do tego co się stało i przetrawić oglądanej sytuacji. Przecież nikogo nie było w domu, a rodzice wyszli do pracy zaledwie pięć minut przed moim przyjściem. Czy naprawdę tyle wystarczyło na postrzelenie chłopca nie umiejącego się bronić?
- Max?
- Za... zara? - jego głos przerywany był szybkim nabieraniem powietrza - Zara?
- Jestem - szepnęłam ledwo powstrzymując się od płaczu, przyklękłam koło brata łapiąc jego zimną dłoń - bbbędzie dobrze - oszukiwałam samą siebie wybierając numer 911 - musi być dobrze
- Co... co... co się dz... dzieje? - Max nie rozumiał co się stało a tym bardziej ja. Ręce drżały mi co raz bardziej z każdym sygnałem nie odbieranego telefonu.
- Halo? - usłyszeliśmy kobiecy głos
- Ha... ha... halo? Mój brat zo... został postrzelony - powiedziałam łamanym głosem - Mamm na immię Zara. Mieszkamy na... na 295 Madison Ave Suite 901 w Nowym Jorku
- Dobrze, służby ratunkowe już do was jadą. Powiedz mi proszę ile lat ma twój brat? - głos kobiety był bardzo spokojny, dzięki czemu ja też się powoli wyciszałam, jednak z tyłu głowy tworzyły się najczarniejsze scenariusze
Odpowiadałam na pytania, płacząc, co raz mocniej ściskając dłoń Maxa. Nie pozwolono mi wykonywać jakichkolwiek czynności ratunkowych, co denerwowało mnie jeszcze bardziej. Pogotowie przyjechało dopiero po piętnastu minutach i nie zwłocznie rozpoczęli pierwszą pomoc. Kazano mi opuścić pomieszczenie co nie zwłocznie zrobiłam. Pobiegłam do pokoju rodziców, który znajdował się na przeciwko i wrzasnęłam z przerażenia rozpłakując się jeszcze bardziej. Tata leżał zaraz przy wyjściu na balkon a mama za łóżkiem. Oboje mieli po kilka ran postrzałowych. Mieli otwarte oczy i powykręcane w różne strony kończyny.
- Pomocy! - Krzyknęłam łamiącym głosem - Pomocy! - Powtórzyłam
Jeden z ratowników przybiegł widocznie zdenerwowany i szybko sprawdził tętno.
- O... Oni nie żyją co najmniej dwadzieścia minut
Dwadzieścia minut to dokładnie tyle ile jestem w domu. Mogłam ich uratować. Mogłam chociaż się pożegnać. Straciłam rodziców. Straciłam najlepszych przyjaciół. Straciłam jedyne kochające mnie osoby.
Usiadłam na łóżku patrząc na tragiczny obrazek. Czy mogło stać się coś gorszego? Nie mam rodziców, brata prawdopodobnie też. Żadna dalsza rodzina mnie nie przygarnie, bo nie ma takiej. Zostałam sama na świecie.
- Idziesz z nami. - Zwrócił się do mnie ratownik, który stwierdził śmierć rodziców. - Musisz pojechać na komisariat.
Zbiegłam na dół jako ostatnia. Założyłam szybko tenisówki i zgarnęłam z fotela kurtkę.
***
- Zara Hoselle. Piętnastolatka mieszkająca pierwsze lata w Wenecji, a aktualnie w Nowym Jorku, uczęszczająca do Midtown High School w Quenns. - Policjant był widocznie zadowolony z siebie, że tyle się o mnie dowiedział w ciągu kilku minut przed moim przyjazdem - Musisz mi opisać jak najbardziej szczegółowo wszystko co się stało. - Zaczęłam powoli opowiadać, powstrzymując cisnące do oczu łzy. Nie chcę stracić na sobą panowania. Nie mogę pokazać słabości
- Co teraz? - Zapytałam po chwili ciszy
- Emmm... Na pewno nie masz żadnej dalszej rodziny?
- Z tego co wiem to nie
- Sprawdź akta rodziców - usłyszeliśmy głos z głośnika, co oznaczało, że jesteśmy na podsłuchu - kojarzę to nazwisko
- Możesz podać imiona? - Zwrócił się do mnie przesłuchujący odpalając laptop
- Aitana i Ricardo Hoselle - Szepnęłam, po czym wytarłam samotną łzę z mojego policzka
- O matko! - Policjant obrócił się i spojrzał prosto w kamerę, po czym wyszedł zabierając ze sobą wszystko co przyniósł
- Halo? - Kolejny raz załamał mi się głos
- To nie będzie dla pani proste, ale prawda może być wyjątkowo zaskakująca - odezwał się głos z głośnika. - Sekretarka dzwoni już po pani rodziców
- Proszę? Moi rodzice zostali zamordowani.
- No właśnie nie do końca
Idiota. Jedyne co mogę powiedzieć w tym momencie. Z ciekawości sprawdziłam kiedyś akt urodzenia i byli na niej wpisani moi włosko-meksykańscy rodzice.
CZYTASZ
Billionaire also has a heart // Avengers
FanfictionŻycie jest za krótkie, żeby martwić się błędami przeszłości. Jest za krótkie, żeby zadawać pytanie: Co by było gdyby... Życie trzeba przeżyć. Szczęśliwie czy nie, ale trzeba. Wszystko co najważniejsze, to: tu i teraz, a nie kiedyś i za ileś. Gdyby...