2.

122 4 0
                                    

— Nie znam ich, więc nie oceniam — mruknęłam, przecierając oczy.

— Jak to nie znasz?! — oburzył się chłopak — Jakiś zły duch cię opętał czy co? Żyjesz na tej samej planecie, w tym samym kraju, w tym samym stanie i w tym samym mieście co oni! Jak możesz nie wiedzieć kim są?

— Czy ja tak powiedziałam?! Nie... ja po prostu... nie chcę o nich rozmawiać, okej?

— Dobra, to może... star wars?

Wściekła odsunęłam się od chłopaka. Może i chciał dobrze, ale przeskakiwanie z uniwersum do uniwersum nic nie zmieni. Nie lubię ani jednego, ani drugiego z wymienionych i nie mam zamiaru o nich dyskutować.

Odeszłam od Petera i skierowałam się w stronę wyjścia. Dlaczego ja tu przyszłam — zapytałam siebie, zrozpaczona. NIENAWIDZĘ: imprez, ludzi i Parkera.

***

Wczoraj wieczorem po tej okropnej rozmowie, zamówiłam taksówkę i pojechałam do domu. Pójście tam było błędem. Jest już ósma rano, a ja nawet nie wyszłam z łóżka. Boli mnie, że rodzice nie zwracają uwagi na to co ja mam do powiedzenia. Już weźmy np. tę akcję z wczoraj. Wiedzieli, że nie chcę iść i nie lubię takich rzeczy, a i tak się tam znalazłam. Dlaczego to tak działa? Co ja robię nie tak?

— Zara! Wstawaj! — krzyknęła mama z dołu.

— Idę — mruknęłam i wypełzłam spod kołdry.

Wychodząc z pokoju zgarnęłam jeszcze szlafrok i zeszłam po schodach. Przez chwilę miałam wrażenie, że z nich spadnę, bo bardzo mądrze zrobiłam, nie zawiązując paska, o który zdążyłam się trzy razy potknąć. Usiadłam do stołu i popatrzyłam na rodziców. Nie powiedzieli nic. Zajęli się swoim śniadaniem.

— Dzień dobry?

— Dzień dobry — odparła mama od niechcenia — pośpiesz się, bo mamy wesele do zorganizowania i nie ma czasu. Za dwadzieścia minut wychodzimy.

Po bardzo szybkim śniadaniu, pobiegłam do siebie, żeby się ubrać. Wybrałam proste czarne dżinsy, biały t-shirt i tenisówki. Do torby wrzuciłam coś na zmianę i najważniejsze rzeczy. Zbiegłam ze schodów – tym razem bez potykania – i wybiegłam z domu. Pogoda dopieszczała, jak to zazwyczaj w kwietniu. Wsiadłam do samochodu i po dziesięciu minutach, byliśmy na miejscu. Najlepsza włoska restauracja w mieście, należała właśnie do nas. „Migliore" znajdowała się w samym centrum Nowego Yorku, niedaleko mojej szkoły. Często mieliśmy okazję organizować jakieś eventy, ponieważ, nasza restauracja podzielona była na dwie części: elegancką i tradycyjną. To znaczy, że mogliśmy gościć każdego w odpowiedni sposób.

— Zaro, zajmij się dekoracją sali, a ja idę sprawdzić jak idzie na kuchni.

Pobiegłam do magazynu i zabrałam stos kartonów z najróżniejszymi ozdobami. Tematem wesela była: bazylia. Nie powiem, byłam naprawdę zaskoczona, kiedy usłyszałam to po raz pierwszy, ale później uświadomiłam sobie, że mam duże pole do popisu. Postawiłam więc na eleganckie doniczki z bazylią i różami, zielone meble – które dostarczyli nam już jakiś czas temu – złote pod talerze i zielone serwetki z białą wstążką. Jakby to sobie tak wyobrazić to może wyglądać źle, ale na żywo, prezentowało się to niesamowicie.

***

Do domu dotarłam dopiero o piątej nad ranem. Niestety jedna z kelnerek, zatrudnionych do nocnej zmiany, zachorowała dość poważnie, a nie mogliśmy znaleźć nikogo na zastępstwo, tego samego dnia. Na szczęście mam całą niedzielę, żeby odespać i już nie myśleć o niczym.

— Mogę wejść? — usłyszałam głos mamy w okolicach jedenastej.

— Tak, proszę — mruknęłam.

— Chciałam ci pogratulować wczorajszej pracy. Jestem z ciebie dumna.

— Dziękuję!

— Jest jeszcze taka sprawa.

Billionaire also has a heart // AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz