10.

51 3 0
                                    

*Wygląd bazy zmieniony na potrzeby opowiadania*

Kiedy powiedziałam, że nie jestem gotowa, to naprawdę nie byłam gotowa na to co mnie czekało. Ten piękny wrześniowy dzień mógłby być jeszcze piękniejszy gdyby nie to, że właśnie zaparkowaliśmy pod siedzibą Avengers, którą zamieszkiwali moi rodzice. Co druga osoba w Nowym Yorku marzy, żeby chociaż minąć któregoś z naszych super bohaterów na ulicy, a ja... no właśnie. Nigdy ich nie lubiłam i to bez konkretnego powodu, możliwe, że wynikało to po prostu z przesytu nimi. Gdziekolwiek się nie poszło, wszędzie było ich pełno, a w 2012 roku, zaraz po tym jak Loki napadł nasze miasto ze swoją armią kosmitów, niedaleko miejsca, w którym wylądował pan Stark po ówczesnym wysłaniu bomby w kosmos, powstała ścianka do zdjęć, na której fani przyklejali swoje zdjęcie w kostiumach Avengers, albo wypisywali ich imiona, przetłumaczone na różne języki. Niby są to takie pierdoły a jednak dla zwykłego mieszkańca mogą się one stać uciążliwe.

Szłam krok w krok za Henrym, nie spuszczając go ani na sekundę z oczu, ale jednocześnie starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów dotyczących mijanych przestrzeni. Przemierzaliśmy długi korytarz, jedna z jego ścian była całkiem przeszklona, z widokiem na mało ciekawy parking, a druga, zapełniona drzwiami. Dotarliśmy do windy, którą wjechaliśmy na czwarte piętro. Pierwsze na co zwróciłam uwagę, to jej przeszklenie, a drugie to muzyka, jaką było Back In Black od AC/DC.

- Co teraz? - Zapytałam kiedy tylko drzwi się otworzyły a chłopak znów rozpoczął swój maraton po korytarzach

- Teraz idziemy do Happy'ego o którym ci już mówiłem, a on zabierze cię do Starków i ogarnie resztę gówna związanego z przeprowadzką - uśmiechnął się i szedł dalej przed siebie.

Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem kiedy ktoś wypowiadał przy mnie nazwisko Stark, czułam drobne ukłucia w piersi. Irytuje mnie to, że niepotrzebny ból sprawia mi zwykłe nazwisko. Moje nazwisko...

Straciłam poczucie czasu i orientacje w terenie przez szalejące w mojej głowie myśli, dlatego kiedy odbiłam się od pleców Henry'ego byłam nie mało zaskoczona. Szybko się pozbierałam (mentalnie) i przeprosiłam go. Kolejny szok przeżyłam kiedy zobaczyłam na kogo patrzy chłopak. Przed nami stał wysoki, tęgi mężczyzna, w garniturze. Miał siwy zarost, ciemne włosy i brązowe oczy. Nie powiem, że na początku trochę się przestraszyłam, kiedy tak surowo na mnie patrzył.

- Happy Hogan - powiedział, wyciągając dłoń w moją stronę, z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy

- Zara Hoselle - odpowiedziałam tym samym gestem. Happy nie krył zdegustowania moim (jeszcze prawnie) nazwiskiem

- Czy przeprowadzka poszła po naszej myśli? - Zwrócił głowę w stronę Henry'ego

- Jak najbardziej, trochę nam to zajęło, bo panna Stark nie mogła się zdecydować co powinna zabrać, ale to nic.

Zaskoczyło mnie, że z Zary przeskoczyłam na poziom "panny Stark". Domyślam się, że nazywanie mnie po imieniu mogłoby zostać odebrane jako zbyt duże spoufalanie, ale jednak poczułam się mniej komfortowo i bezpiecznie, tak jakbym straciła jedną z barier ochronnych.

- Zaro? Jesteś tu? - Zwróciłam głowę w stronę lekko zirytowanego, ale jednocześnie rozbawionego Happy'ego. - Widzę, że masz tendencję do rozmyślania. Zupełnie jak Tony. Nigdy się do tego nie przyzna, ale on też dużo marzy. - Mężczyzna zaśmiał się, puścił oczko i podał mi ramie, które miałam złapać, by umożliwić mu oprowadzenie mnie.

Nawet nie zauważyłam kiedy Henry zniknął w tłumie. Nawet się nie pożegnał! Zrobiło mi się przykro, ale tylko chwilowo, bo dosłownie sekundy później wybuchł harmider i dookoła mnie zaczęło się zbierać mnóstwo ludzi. Jeden z mężczyzn celował mi pistoletem w głowę, a drugi złapał za kajdanki. Happy zaczął krzyczeć, ale poruszony tłum nie bardzo go słuchał.

- Hej! Co tu się odpierdala?! - Po pomieszczeniu rozniósł się dziwnie znajomy mi głos. - Żadnej broni na piętrze biurowym! - Głos zbliżał się coraz bardziej, ale nadal nie mogłam dostrzec jego właściciela. - Odsunąć się! - Wydał ostatni rozkaz, do celującego we mnie mężczyzny. Dopiero teraz zauważyłam, że na jego (strzelca) kamizelce widnieje mały napis "ochrona".

- Zara? - Zdziwił się Stark, w końcu do nas podchodząc.

Od razu złapał mnie w ramiona, a ja poczułam jak moje ciało się rozluźnia po niespodziewanym zagrożeniu życia. Nawet nie zauważyłam kiedy się tak spięłam, jednak jestem prawie pewna, że gdyby mnie przytulił w normalnej sytuacji, byłoby odwrotnie i strasznie bym się spięła. Jednak tak się nie stało.

- Wszystko dobrze? Nic ci się nie stało? Przepraszam cię... - na krótką chwilę zapadła bardzo nie zręczna cisza, jednak mężczyzna nie miał żadnych granic, jeśli chodziło o jej przerwanie. - Ale wiesz, nie ma to jak dobry jump scare. - Zaśmiał się.

- Tak... - odpowiedziałam lekko zdezorientowana

Atmosfera od razu się rozluźniła, ale nadal czułam jak szybko bije mi serce, a dłonie pozostają sine. Nie mogłam się skupić na otaczającym mnie chaosie, w którym Happy zarówno ochrzaniał innych jak i był ochrzaniany. Chaosie, w którym parę minut temu mogłam zginąć. Chaosie, w którym pan Stark potraktował mnie jak córkę.

Mijały kolejne minuty, a ja stałam oparta o ścianę i czekałam na moment, w którym pan Hogan przypomni sobie o moim istnieniu i oprowadzi po bazie. Moim nowym domu. Co prawda zanim nazwę to miejsce prawdziwym domem, a ludzi przez których się tu znalazłam rodzicami minie jeszcze bardzo dużo czasu, ale najwyższa pora, żeby zacząć się przyzwyczajać do tej myśli.

- Och, Zara, przepraszam cię - powiedział Happy, w końcu zwracając się w moją stronę. - Ten ochroniarz już został zwolniony, ale musisz mi wybaczyć. Praktycznie nikt o tobie nie wie, więc ich reakcja była jak najbardziej zrozumiała, chociaż nie dopuszczalna.

- Jest okej, naprawdę. Nie musi się pan martwić. Przeżyłam gorsze rzeczy. - Ostatnie zdanie wypowiedziałam bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, ale mój mózg zdążył tę myśl przetworzyć i wyświetlić mi obraz ciał rodziców na podłodze w ich pokoju.

- Oczywiście, że będę się martwić. Jestem twoim ochroniarzem. Te dwie rzeczy idą ze sobą w parze. - Odparł już z uśmiechem na twarzy.

- Przepraszam, że kim pan jest?!

- Jestem Harold Hogan, ale mówią mi Happy i będę twoim ochroniarzem. - Zaśmiał się. - Chodź, oprowadzę cię po piętrze mieszkalnym

Ponownie podał mi ramie, które tym razem udało mi się złapać i pociągnął mnie w stronę windy, którą wjechaliśmy dwa piętra wyżej, a więc na szóste. Nie spodziewałam się posiadania własnego ochroniarza i nie jest mi to na rękę.

- Zapamiętaj drogę jaką cię prowadzę, bo pozostałe pomieszczenia w tym budynku są dla ciebie niedostępne. - Powiedział, zauważając że nie jestem skupiona na tym co do mnie mówi. - Teraz skręcamy w lewo prosto do kuchni połączonej z innymi pokojami wspólnymi.

To mówiąc, przekroczyliśmy próg pięknego nowocześnie udekorowanego pomieszczenia, na oko wysokiego na 3 metry. Ściana naprzeciwko mnie ponownie była przeszklona a za nią rozpościerał się cudowny widok. Na jego głównym planie znajdował się las, ale w tle dało się dostrzec światła z okien Manhattańskich wieżowców.

Część salonowa, składała się z trzech dużych, jasnych kanap, ogromnego telewizora i małego stolika kawowego obłożonego różnymi magazynami dotyczącymi jakiś wynalazków i fizyki. Za sofami stał ogromny szklany stół z minimum 15 krzesłami.

Tylnia ściana należała do kuchni. Blat zrobiony był z jasnego dębu, a szafki w kolorze antracytu. Sprzęty typu piekarnik, kuchenka czy mikser zdecydowanie były z najwyższej półki, wiem bo śledzę trendy kuchenne. Wszystkie dodatki do siebie pasowały, a oświetlenie sprawiało, że to ogromne pomieszczenie stało się takie przytulne.

- Wow. - Szepnęłam

- Pięknie tu prawda? - Zapytał Happy, szeroko się uśmiechając.

- Jest wspaniale!

Billionaire also has a heart // AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz