Rozdział 22 - To znowu ona

52 5 0
                                    

Jego prawa ręka była stalowo zaciśnięta na mojej szyi. Czułam jak moja tchawica , tętnica szyjna ściska się i utrudnia mi oddychanie. Złapałam go za nadgarstek i zaczęłam wbijać w jego skórę  paznokocie , drapałam . Z mojego gardła wydobywały się słabe próby zaczerpnięcia powietrza w postaci charczenia. Spojrzałam w jego oczy , były złote , obojętne i zimne . 

- Och Vatore jesteś taką głupią naiwną i pustą dziewczyną , ty dalej wierzysz że on Cię kocha lub że uda Ci się go uratować - powiedział śmiejąc się paskudnie - chodź to z jednej strony to zabawne , ale i irytujące. Jednak nie mogę Cię zabić , twoja słabość do niego jest naprawdę ciekawa  - warknął puszczając moją szyje. 

Opadłam z głośny trzaskiem, bezwładnie na drewniane deski z których był zrobiony pokład, masowałam delikatnymi ruchami szyję i łapczywie nabierałam powietrza do usta. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wydechów. Nie uniosłam głowy by na niego spojrzeć, nie chciałam widzieć jego obrzydliwych ślepi, ani nie byłam wstanie tego zrobić, nie miałam siły. Po chwili usłyszałam cichnące kroki, oddalające się. Zebrałam w sobie ostatki sił i dźwignęłam się, na własnych siłach do najbliższej łazienki. Wyprostowałam zgarbione plecy i spojrzałam w lustro, w którym spotkałam młodą przerażona i bezsilną dziewczynę. Była młoda, zakochana wyniszczona złem, które ją otaczało. Skupiłam wzrok na paskudnym odbiciu mojej czerwonej szyi, tętnica była dobrze widoczna, na szczęście nie była przerwana. Odciśnięty ślad palców i dłoń, idealnie kontrastował z moją niegdyś opaloną od californijskiego słońca, a teraz alabastrowa szyją . Moja skóra była blada od braku słońca, moje żyły stały się bardziej widoczne, były cienkie i słabe. Spojrzałam w dół na moje ręce, były popękane, skóra obwisała na nich, nie była zbyt cienka że było je widać ale nie była też zbyt gruba. Uniosłam twarz by znowu spotkać się z samą sobą, przyłożyłam czoło do lustra i przymknęłam oczy. Miała wielka ochotę otworzyć oczy i obudzić się w Obozie Herosów, albo chodźmy nawet w domu rodziny Vatore w objęciach Luke, a to wszystko okazałby się tylko koszmarem albo halucynacją od długiego przebywania na słońcu. Oddałabym wszystko by tak się stało, albo byśmy byli zwykłymi nastolatkami, z zwykłymi nastoletnimi problemami jak w co się ubrać, jak nauczyć się na wszystkie sprawdziany i kartkówki, nawet gdybać co by było gdyby twój crush do Ciebie zagadał czy przed snem wymyślać różne dziwne historyjki. Ale nie oczywiście musiałabym być cholernym herosem, wielkie dzięki Posejdonie. Odczuwałam jeszcze większy gniew na Posejdona, wtedy dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Kronos nie zamierzał uwalniać ani Malisy ani Jay'a, dopiero teraz to do mnie dotarło, gdy przez chwilę przestałam myśleć o Luke i do miłości do niego. Jedynym sposobem by to wszystko skończyć była jego śmierć. Ale ja nie potrafiłabym go zabić, ani walczyć, za bardzo go kochałam i pragnęłam znaleźć inne wyjście z tej paskudnej sytuacji. Miałam w sercu bardzo mało, drobniutką jak miniaturka nadzieję że istnieje inna opcja, która pozwoli zachować Luke przy życiu. Usiadłam pod ścianą, oparłam się plecami o lodowate jak spojrzenie Kronosa kafelki, przyciągnęłam nogi do siebie oparłam na nich brodę i objęłam je rękami. Zamknęłam oczy, chciałam płakać, ale nie potrafiłam. W tej samej chwili przez mój umysł przebiegło jakiego wspomnienie. Skupiłam się na nim, było blade, ledwo miało jakieś kolory. Była w nim kobieta, która pochylała się nad kołyską, wszystko było z perspektywy że to ja byłam dzieckiem z kołyski więc to pewnie była moja matka. Wyciągnęła ręce w moją stronę, wzięła mnie na nie. Przytuliła do swojej ciepłej klatki piersiowej, czułam w moich maleńkich nozdrzach zapach krwi i lawendowego szamponu do mycia włosów. Uśmiechnęła się do mnie, jej uśmiech był tak piękny i jasny, że przypominał promienie słońca przebijające się przez burzowe chmury. Wzięłam głęboki wdech, chciałam zatrzymać tą chwilę na zawsze. Po prostu znowu stać się małym, bezbronnym i nieświadomym niczego dzieckiem, małym niemowlęciem. Po chwili poczuł a coś zimnego na swoimi ramieniu, cała radość, empatia, cała bezpieczna otoczka, zostały przerwane jak nerw, albo przebite jak bańka mydlana czy balon. Poczułam jak wszystko ze mnie wyparowuje, zupełnie jak para. Poczułam się znowu słaba, przerażona. Zamknęłam oczy, chciałam to wszystko zwalczyć, uciec rzucić się w bieg. Po chwili znowu poczułam ciepło, jednak to nie było to samo ciepło. Było bardziej gorące, wręcza parzące jak żar pustyni. Zacisnęłam ręce w pieści, a moja rękę posunęła się w dół po moim biodrze to paska z mieczem. To była znowu ona, ale jak?!. Jak ona wróciła przecież wyrzuciłam naszyjniki, chyba, że stało się ze mną to samo co z nim, tylko że ja byłam noscielem jej duszy i kontrolowała mnie gdy chciała. Sachmet kontrolowała mnie, a ja bez oporu postanowiłam nie walczyć, poddać się, zamknąć oczy. Zasnąć, zapomnieć o wszystkim.

𝐍𝐢𝐞𝐧𝐚𝐰𝐢𝐝𝐳𝐞 𝐂𝐢𝐞̨, 𝐕𝐚𝐭𝐨𝐫𝐞 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz