Ginny nie mogła tego znieść. To wszystko było dokładnie takie, jak w tych mugolskich horrorach, o których opowiadał jej Harry.
Najpierw zniknęła Chang. Nie bardzo to ruszało Gryfonkę, chociaż sumienie głosem Luny mówiło jej, że jednak trochę powinno. Było to dziwne, ale nic poza tym.
Później Snape kazał zostawić siebie samego z Mariettą Edgecombe i słuch po niej zaginął. Mimo wszystko, przez ten krótki czas, który razem spędziły, Ginny zaczęła pałać do dziewczyny jakimś odcieniem sympatii. Chciała się poprawić, było to widać. Znosiła te wszystkie oblegi, jakimi ją obrzucali. I jej wzrok... Przypominał jej coś. Coś miłego, ale nie wiedziała co dokładnie. Kiedy zniknęła... Ginny uczuła jej nieobecność. Stracili ją, zanim zdążyła cokolwiek udowodnić. Szemrano w Gwardii, że to przez nią akcja się nie udała. Ale w sercach Weasley i Luny pozostawała sojuszniczką.
Właśnie, co do Lovegood... Ona zniknęła jako trzecia. Zaczęły się nawet szepty o klątwie Ravenclawu. Ponoć miała ona sprawiać, że co dokładnie pięćdziesiąt lat znikało siedem Krukonek, które były największą hańbą dla Domu Roweny. Jakiś Gryfon dowodził nawet, że siostra jego babci właśnie zaginęła dokładnie pięćdziesiąt lat temu z powodu tej klątwy. Ginny myślała, że to raczej tacy bajarze są hańbą dla Domu Godryka.
Ale to trzecie zniknięcie poza plotkami wywołało coś jeszcze. Wciąż rozrastającą się rysę na sercu Weasley. Jej wewnętrzny ogień przygasł. Nie mogła tego znieść. Co jeśli już nigdy nie zobaczy Luny...?
Krukonka była jej najbliższą przyjaciółką, duchową siostrą. Dawały sobie nawzajem siłę. Słuchały swoich największych sekretów. Razem szły do przodu i pokonywały przeciwności. Teraz, gdy jednej z nich zabrakło, druga się zatrzymała.
Ginny bała się o wiele osób. O Rona, o Harry'ego, o Hermionę, o rodziców. Ale nie ogarniał jej aż taki strach jak ten teraz. Może dlatego, że tamci walczyli o zwycięstwo, a Luna właśnie wypadła z gry. Czy jeszcze do niej kiedykolwiek wróci...?
Schowała się w kąciku między kanapą, fotelem, a komodą, gdzie kiedyś dawno temu znalazła Neville'a. Nikt tu nie zaglądał. Mogła się rozpłakać w spokoju. Tylko jedna osoba znała to miejsce...
- Hej... Ginny... - usłyszała nad głową. Zastygła w przerażeniu. Longbottom. Wybrał najgorszy moment.
- Wszystko w porządku - wybełkotała.
- Gdyby tak było, to byś tu nie siedziała - zauważył. - To miejsce przegrywów. Nie dla ciebie. Chodź, proszę.
Spojrzała na niego. Jego oczy były pełnie troski i ciepła. Nie był wesoły, ale czuła, że może ją pocieszyć. Powoli wstała. Uśmiechnął się słabo i trochę niezręcznie. Rozszlochała się znów tak okropnie, że gdyby nie ból przepełniający całą jej istotę, pewnie bardzo by się tego wstydziła. Przerzuciła się wpół przez oparcie kanapy i wtuliła twarz w sweter Neville'a. Objęła mocno zaskoczonego chłopaka i tak pozostała, nie zmieniając swej mocno wygiętej pozycji. Longbottom zaczerwienił się lekko, ale ona tego nie widziała. Gdy ochłonął, ostrożnie przytulił ją do siebie i oparł jej głowę na swojej.
- Jestem tu - szepnął, nie wiedząc, czy powinien coś powiedzieć.
![](https://img.wattpad.com/cover/282916181-288-k831838.jpg)
CZYTASZ
Burza Sprawiedliwości
FanfictionAlternatywna rzeczywistość, w której II Wojna Czarodziejów poza wiciami szlamcowników jest poprzeplatana naelektryzowaną siecią intryg. Burza nadchodzi. Niektóre nici zerwą się, inne zaczną parzyć wszystkich dookoła. Wszystko zależy od rozdania kart...