Rozdział 22

25 3 0
                                    

Smutek, który zostaje po stracie, jest jedną z najgorszych form cierpienia. Nic nie boli bardziej niż zostawienie drugiej osoby samej, w momencie załamania i pogubienia. Tak jest ze mną – jestem sama. Charles zostawił mnie na moje własne życzenie, więc nie mogę mieć do niego pretensji. Aczkolwiek jest jedna kwestia, która jest spowodowana wyłącznie jego chciwością – moja ochrona. Posuwając się tak daleko, zburzył mur, chroniący mnie przed ponownym zranieniem. Moje serce oraz duszę otoczyłam kamieniami połączonymi zaprawą wapienną i ta mieszanka miała zapewnić mi osłonę przed bólem, który powoduje bliska osoba. Spędziłam nad tym bardzo dużo czasu. Odsuwałam od siebie chłopaka, starałam się go znienawidzić, zaburzyć idealny wizerunek, zniechęcić go do siebie, ale to nic nie dawało. Był zawzięty i nie dawał się łatwo spławić. Nie odpuszczał. Za każdym razem próbował walczyć o moje serce, a im bardziej chciałam się go pozbyć, tym bardziej nachalny się stawał. Swym urokiem osobistym, pocałunkami, kawałek po kawałku niszczył mur, który wokół siebie wzniosłam. W sekundę potrafił obrócić w gruz coś, nad czym pracowałam kilka tygodni lub nawet miesięcy. Miałam świadomość, że coś takiego może się wydarzyć. Istniał jednak zalążek nadziei, że moje zabezpieczenie będzie niemożliwe do zburzenia, tak samo jak niemożliwe było zdobycie Troi. Charles, podobnie jak Odyseusz, uciekł się do podstępu, aby podołać niememu wyzwaniu, które mu rzuciłam. Achajowie mieli drewnianego konia, a chłopak pocałunki. Te powiązania pokazują, jak niewiele trzeba, aby komuś zaszkodzić. Jak banalny podstęp, prowadzi do ogromnych skutków. Troja została splądrowana i spalona, a moje serce na nowo zaczęło krwawić. Burząc moją ochronę, Charles rozdrapał stare rany, które nie zdążyły się do końca zabliźnić.

Teraz byłam samotnym cieniem człowieka. Czułam się, jakbym patrzyła na wszystko co się dzieje z boku. Jakbym nie brała w tym udziału. Jakbym była poza swoim ciałem. Samotna, porzucona, niepotrzebna. Myśli krążyły po mojej głowie, ale nie prowadziły do żadnego rozwiązania. Były to jedynie obrazy minionych wydarzeń – kłótni z bratem, wykradzionych pocałunków, wszystkich romantycznych chwil, które przeżyliśmy razem, mimo świadomości niebezpieczeństwa oraz ryzyka, na które się wystawiamy. W nocy nawiedzały mnie koszmary, w których chłopak umierał z tęsknoty, ja leżałam martwa w jego ramionach, wbijałam mu sztylet w serce, on dusił mnie poduszką. Obrazy tak prawdziwe, a jednak nie dziejące się na jawie. Nie wiedziałam co było gorsze – owe koszmary czy wspomnienia. Pierwsze napawało mnie przerażeniem, że może się spełnić oraz sprawiało, iż nie mogłam spać w nocy, drugie zaś przypominało chwile, o których chciałam zapomnieć. Miłe czasy, gdy nie było między nami kłótni. Nie chciałam tego pamiętać. Przez to mogłoby być mi trudniej znienawidzić chłopaka. Tworząc z niego tyrana, nienawiść i złość przychodziła sama. Widząc go dobrego, delikatnego, czułego, uśmiechniętego i niewinnego moje serce rozpadało się na malutkie kawałeczki, nie pozwalając go skrzywdzić. Bez serca nie mogłam czuć – ani miłości, ani nienawiści. Kiedy serce z powrotem było całe gniew uchodził ze mnie, jak powietrze z balonika i pozostawało tylko dobre uczucie – miłość i przywiązanie – czyli to, czego się bałam i czego chciałam uniknąć, uciec.

Zapewne moje rozważania trwałyby dłużej, gdyby nie rozległo się ciche pukanie do drzwi. Po incydencie z Charlesem, osobiście je otwieram. Moje głupie serce zaczęło bić szybciej na wzmiankę jego imienia. Ja, gdzieś głęboko w środku, po cichu modliłam się, aby to był on. Wyobrażałam sobie, jak stoi za drzwiami z wielkim bukietem czerwonych róż. W jego czekoladowych oczach tańczyłyby ogniki, a malinowe usta ułożyłyby się w ten uwodzicielski i piękny uśmiech. Nie spotkałam się z wielkim zdziwieniem, kiedy za drzwiami nie ujrzałam chłopaka. Łudziłam się, że to on, mając świadomość niemożliwości tych myśli. Spojrzałam na Geneviève, stojącą w progu. Dziewczyna była moją nową pokojówką, po tym jak Lucy okazała się zdrajczynią. Podobnie, jak włoska rebeliantka nosiła włosy spięte w ciasnego koka, schowanego pod czepkiem i schludny mundurek. Wykrochmalony fartuszek i nienagannie czyste buty, budziły mój podziw. Geneviève była niezwykle pokorna, nieśmiała i małomówna. Kilkukrotnie starałam nawiązać z nią jakąś rozmowę, ale zawsze odpowiadała krótko i w taki sposób, iż nie było punku zaczepienia, aby pociągnąć rozmowę dalej. To był dla mnie jasny znak, żeby nie brnąć w to dalej. Wiedziałam, że nie mogłam zmuszać jej do konwersacji. Nie chciałam też, aby czuła się źle w moim towarzystwie. Nacisk, który w takiej sytuacji mogłabym na niej wywierać, mógłby sprawić, iż dziewczyna zamknęłaby się w sobie jeszcze bardziej. Mimo tego Geneviève bardzo dobrze się sprawowała, sumiennie wykonywała swoje obowiązki i miała w sobie coś takiego, co podpowiadało mi, że ją polubię. Zamierzałam być jednak ostrożniejsza, aby ponownie nie zaufać nieodpowiedniej osobie. W zasadzie wydawała się być w porządku, ale wiadomo, że pozory mylą. Przekonałam się o tym nie raz na własnej skórze. Bo przecież nic nie wskazywało na to, że Charles może być tak napastliwy. Komu przyszłoby do głowy, że Lucy jest rebeliantką, wrogiem? A jak mogłabym się domyśleć, że to Raphael zepsuł mój związek z Coreyem, skoro był naszym przyjacielem? Każdy ma swoje tajemnice i nie zawsze wyglądają one na to, czym są.  Miałam jednak nadzieję, że tym razem będzie to wyjątek i Geneviève nie będzie kolejną rebeliantką, ukrywającą się pod postacią pokojówki. Dziewczyna
wręczyła mi do ręki kopertę.

Ciemność Tom 2 "Gdyby wszystko potoczyło się inaczej "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz