Rozdział 28

30 3 0
                                    

Szłam do mojej komnaty, pociągając nosem. Było mi bardzo przykro z powodu Maximiliena, ale wiedziałam, że to wszystko z mojego powodu – gdybym nie wymykała się z Raphaelem, nic złego by się nie stało, bo cały czas znajdowałabym się w pokoju. Dlatego uznałam, iż nie mogę narażać chłopaka na większe niebezpieczeństwo czy gniew mojego brata. Z resztą jaka różnica? Złość Charlesa była równoznaczna z ogromnym zagrożeniem, które sprawiał, będąc pod wpływem furii. To było nieludzkie zachowanie i nikt nie powinien w ten sposób traktować innych ludzi. Każdy człowiek miał prawo do bezpiecznego życia, bez zagrożenia ze strony innej istoty ludzkiej. Chciałbym móc pójść do brata, uderzyć go, przywołać do porządku, poskromić jego temperament, czy opanować chaos, który zapanował w jego głowie, wiedziałam jednak, że jest to niestety niewykonalne. Na początku miałam nadzieję, iż jestem jedyną osobą, która będzie w stanie powstrzymać go przed zrobieniem głupstwa, ale wiedziałam już, że były to tylko złudne nadzieje. W gniewie potrafił także skrzywdzić mnie – podbić mi oko, zmiażdżyć nadgarstek. A najgorszą rzeczą było, iż nie potrafiłam uwierzyć w to, że jest to ta sama osobą, którą poznałam cztery miesiące temu. To nie był mój Charles. Tamten na pewno by mnie nie zignorował. Nie nakrzyczałby na mnie, nie wspominając o podniesieniu na mnie ręki. To było straszne, jak szybko i jak diametralnie się zmienił. Jak gdyby był całkiem innym człowiekiem. Nigdy nie uwierzyłabym, jeśli nie doświadczyłabym tego na własnej skórze.  Zastanawiałam się jedynie, co go tak zmieniło? Przecież ludzie nie stają się dobrzy lub źli z dnia na dzień i bez powodu. Prawda, że Charles był już taki od dłuższego czasu, ale nie zmieniało to faktu, iż dalej nie widziałam żadnej przyczyny, która mogłaby go skłonić do zmiany. I to bolało, i ciążyło mi najbardziej. Jak również to, że nie potrafiąc powstrzymać brata, skazuję na cierpienie niewinne osoby.

Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam pod swoje drzwi. Widać, iż moja orientacja w pałacowym labiryncie korytarzy, zdecydowanie się poprawiła. Nie musiałam przystawać na każdym zakręcie i zastawiać się, którym korytarzem pójść lub pytać gwardzistów o drogę. Cieszyłam się z tego małego sukcesu, aczkolwiek mój ból i smutek były o wiele większe, aby mogła je przygasić byle jaka iskierka radości, więc na nowo ogarnęło mnie przygnębienie.

Właśnie miałam wchodzić do komnaty, kiedy usłyszałam kroki (nie tyle kroki ile stukanie). Odwróciłam się w stronę dźwięku i zobaczyłam, zbliżającą się na niebotycznych obcasach, Stellę – moją nauczycielkę (a w wolnym tłumaczeniu blond pirania, która obrała sobie za cel torturowanie mnie historią).  Przypomniałam sobie pierwsze nasze spotkanie. Już od początku jej szczerze nienawidziłam, ale kiedy zaczęła zadawać pytania, które były bardziej szczegółowe, niż to co opowiadała, moja nienawiść do niej sięgała zenitu. I mimo, że większość będzie teraz zdziwiona, to powinnam jej też podziękować. Tak, podziękować. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale gdyby nie kazała mi czytać jakiejś historycznej książki, nie poszłabym do biblioteki. Wtedy nie spotkałabym Charlotty,  nie zaczęłabym jej śledzić, a ona nie doprowadziłaby mnie do Raphaela. Aż trudno mi sobie wyobrazić, że od tamtego momentu minęło już tyle czasu. Tyle się wydarzyło, ale dzięki tej blond czarownicy, zorientowałam się, że moim prawdziwym przyjacielem był, jest i zawsze będzie Raphael – brat Charlotty – którego przez cztery lata uważałam za chłopaka, który zniszczył mi życie. Ale bardzo się od tamtego czasu zmienił. Zrozumiałam go, jego złość i smutek, z powodu braku zainteresowania ze strony matki.

Mimo malutkiego okruszka wdzięczności wobec mojej dręczycielki, nie byłam zadowolona jej widokiem. Zastanawiałam się tylko: o co chodzi tym razem? Ona z każdą sekundą zbliżała się do mnie, a ja coraz wyraźniej widziałam jej twarz, która była wykrzywiona przez upiorny uśmiech. Kiedy była w odległości zaledwie metra zauważyłam w jej oczach furię. „Nie zapowiada się zbyt miło” –  pomyślałam. Nie ukrywam, że trochę bałam się tej kobiety. Kto wie, co mogło jej przyjść do głowy?

- Jak śmiesz!? Jak śmiesz!? – zaczęła krzyczeć swoim piskliwym głosem. Brzmiało to na tyle komicznie, że niespodziewanie wybuchnąłem śmiechem, a ona popatrzyła na mnie morderczym wzrokiem. – Czemu się śmiejesz!? Gdzie ty się podziewałaś przez ostatnie parę tygodni!?

Słysząc jej poirytowany głos, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wiem, iż sytuacja wydawała się dramatyczna, ale nie potrafiłam się uspokoić. Naprawdę jej wygląd, głos i wyraz twarzy zupełnie do siebie nie pasowały i wyglądało to naprawdę zabawnie. Stelli najwyraźniej nie było do śmiechu. Założyła ręce na piersiach i spiorunowała mnie wzrokiem. Aby jej bardziej nie zdenerwować, spróbowałam się uspokoić, a potem odezwałam się:

- Ach, Stello. Uczyłam się… życia – dorzuciłam drwiąco. – Więc zabierz te swoje książki, szpiczasty nos i skończ mnie dręczyć. Jeszcze dziś napiszę do cioci, aby odwołała mi te lekcje.

- Phi. Sama już to zrobiłam. Właśnie miałam cię o tym powiadomić.

- Och, naprawdę? Świetnie! Będę miała mniej do zrobienia – z trudem powstrzymywałam kolejny wybuch śmiechu.

Ona oburzona, odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić na swoich patykowatych nogach. I jakby tego było mało, po przejściu dwóch kroków upadła, jak długa na podsadzkę. Wtedy już nie mogłam wytrzymać i na nowo wybuchłam gromkim śmiechem. Kobieta, z gracją ryby na wrotkach, szybko się pozbierała i zaczęła poprawiać spódnicę oraz swoją jakże nienaganną fryzurę.

- Tylko nie wywróć się na schodach – zawołałam za nią, kiedy już się podniosła i weszłam do swojego pokoju.

***

Owinięta puchatym szlafrokiem, wyszłam z łazienki. Tak, tego mi właśnie było trzeba – odprężającej kąpieli. Pachnąca piana okryła moje ciało niczym chmura, pachnące olejki zapewniły skórze i włosom miękkość, a woda rozluźniła moje spięte ciało. Dopóki nie znalazłam się w wannie, nie miałam pojęcia, jak napięte były moje mięśnie. Kiedy wreszcie ciężar bólu, odpowiedzialności, cierpienia i pewnej ulgi ze mnie spłynął, poczułam ból ramion, nóg oraz szyi. Na szczęście to już przeszłość i teraz mogłam tylko rozkoszować się ciepłem, delikatnym dotykiem puchatego okrycia i ciszą.
W tym właśnie momencie usłyszałam pukanie do drzwi. To tyle jeśli chodzi o ciszę i spokój. Tutaj – w pałacu – nie miałam ani chwili wytchnienia. Cały czas gdzieś biegałam, z kimś się kłóciłam, kogoś broniłam lub całowałam. Ta ostatnia czynność podobała mi się najmniej, gdyż te sytuacje, dziwnym trafem, przydarzały mi się głownie z moim bratem. Nie z przystojnym królewiczem, hrabią czy innym odpowiednio wysoko usytuowanym (według mojej nowej rodziny) człowiekiem, ale z rozpieszczonym, niepanującym nad sobą książątkiem. Każdy gwardzista był od niego lepszy. Owszem oni nie mieli pięknych, czekoladowych, błyszczących oczu, malinowych ust, gładkich, jak jedwab, ciemnych włosów, białych zębów… „Zaraz, zaraz. O czym ja myślę!?” – zganiłam się w myślach. Chyba nie o to mi chodziło. Czy coś jest ze mną nie tak? W jednym momencie potrafię obrzydzić Charlesa najgorszymi epitetami, a chwilę później wychwalam go niemal pod niebiosa. Kto normalny tak robi?

Zatopiona w myślach, ruszyłam do drzwi i już byłam gotowa otworzyć, kiedy nagle oprzytomniałam. W ostatnim momencie. Chyba nie zamierzałam otwierać drzwi w samym szlafroku, nie wiedząc kto stoi po drugiej stronie. Co się ze mną dzieje?

W końcu zapytałam:

- Kto tam?

Odpowiedziała mi głucha cisza.

Cześć! Wracam do was z następnym rozdziałem i do następnego!

Ciemność Tom 2 "Gdyby wszystko potoczyło się inaczej "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz