Rozdział 26

43 2 0
                                    

Szerokie plecy, schowane za eleganckim garniturem, nienagannie ułożone, ciemne włosy i przeciwieństwo – brudny mundur, posiniaczona twarz, roztrzepana fryzura. Nie chciało mi się wierzyć w to, co widziałam. Szybko podbiegłam do brata, odciągając go za ramię, od chłopaka leżącego na posadzce.

- Zostaw go! – krzyczałam, kiedy stawiał mi opór. – Zostaw!

Krzyczałam, błagałam, płakałam i próbowałam powstrzymać Charlesa, ale to nic nie dawało. Był nieugięty. Odepchnął mnie z taką siłą, że sama upadłam na podłogę, niedaleko nieznajomego.

Spojrzałam na twarz brata. Była wykrzywiona złością, a oczy ściemniały, ukazując czystą furię. Wyglądało to odrobinę, jakby znajdował się w innym świecie i był oderwany od rzeczywistości. Bił i kopał chłopaka bez opamiętania, nie zważając na moje protesty. Drugi próbował się bronić. Zasłaniał brzuch i głowę rękoma, jednak i tak przy każdym uderzeniu słyszałam zduszony jęk, a czasem i chrupnięcie. Skrzywiłam się na ten dźwięk. Obolała podniosłam się z podłogi, ponownie chcąc powstrzymać Charlesa, ale on nawet tego nie zauważył. Był tak skupiony na swojej ofierze, że nie zwracał uwagi na nic wokół siebie.

Gorączkowo myślałam nad tym co robić? Walka z nim nie miała sensu – był ode mnie o wiele silniejszy, wyższy. Próba wygrania z nim przypominałaby trochę walkę zająca z niedźwiedziem. Wiadomo, że zwycięstwo, w tym wypadku, było niemożliwe. Tak więc nie było co się porywać z motyką na słońce. Obawiałam się jednak, że będę musiała. Nie mogłam się zastanawiać w nieskończoność, bo za chwilę nie będzie kogo ratować. I wtedy – w ostatniej chwili – wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nie myśląc więcej, rzuciłam się przed Charlesa, osłaniając chłopaka, którego bił, swoim ciałem. Cios przeznaczony dla chłopaka, otrzymałam ja. Krzyknęłam z bólu, przyciskając pięść do oka. Wtedy Charles jakby otrząsnął się z letargu. Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach i dezorientacją wypisaną na twarzy. Chyba jeszcze nie do końca otrząsnął się ze wściekłości, jaka nim władała. Wyglądał na zagubionego, małego chłopca i domyślam się, że dopiero powoli wracał do rzeczywistości. Mimo wszystko widział mój ból i widział chłopaka, którego nadal zasłaniałam własnym ciałem, nie ufając bratu.

- Katheriono? Wszystko w porządku? – zapytał z troską.

Spojrzałam na niego, ale nic nie odpowiedziałam. Nadal siedziałam na podłodze, przyciskając rękę do rany. Czułam, że obszar naokoło oka spuchł i się zaognił. Skóra była bardzo gorąca.

- Odpowiedz mi, jak cię o coś pytam! – krzyknął Charles, mocno łapiąc mnie za nadgarstek i podnosząc z posadzki. Jego twarz zrobiła się purpurowa, a na czole wystąpiły krople potu.

Jego twarz nie wyrażała już poprzedniej troski – jedynie złość, wściekłość. Patrząc na wyraz jego twarzy, zaczęłam się bać. Byłam już świadkiem jego ataków agresji i wiedziałam, że byłby w stanie zrobić mi krzywdę. Już mi ją wyrządził. Dlaczego miałby nie popełnić tego czynu po raz kolejny? Mocno pchnął mnie na ścianę, obok drzwi do mojej komnaty. Moje plecy głośno zaprotestowały, na ból, jaki sprawił mi chłopak. Patrzył mi w oczy i ponownie wysyczał:

- Nic ci nie jest? Odpowiadaj! – zażądał, potrząsając mną mocno, a jego ręka jeszcze mocniej ścisnęła mój nadgarstek, a ja miałam wrażenie, że miażdży mi kości.

- Proszę ją zostawić, Wasza Wysokość – odezwał się nowy, cichy, ale stanowczy głos.

Wyjrzałam zza ramion brata i zobaczyłam tego chłopaka, którego katował mój brat. Ledwo trzymał się na nogach, a z kilku ran na twarzy spływała mu krew. Mimo to było widać w jego oczach determinację i wolę walki. Jednak to nic nie dało. Charles odepchnął go. Zupełnie, jakby tamten był muchą, albo jakimś pyłkiem kurzu. Zaskoczony atakiem chłopak, zatoczył się do tyłu i upadł. Nie poruszył się. Krzyknęłam przerażona i zaczęłam się wyrywać.

- Jesteś potworem! – krzyczałam na brata. – Co on ci takiego zrobił!?

- Cicho bądź i odpowiedz na moje pytanie – powtórzył, ignorując mnie.

- Dobrze… Powiem Ci. Tak, robisz mi krzywdę – spojrzałam hardo w jego czekoladowe oczy. – Choćby tym, że miażdżysz mi właśnie nadgarstek. Albo tym, jak potraktowałeś tamtego chłopaka.

- Tego gwardzistę? – prychnął. – On w ogóle nie powinien cię obchodzić. Jesteś w hierarchii wyżej od niego i nie powinnaś, zamęczać tym swojej ślicznej główki – mówiąc to, dotknął mnie lekko w czoło.

Niezadowolona strzepnęłam jego rękę. Jego dotyk wydawał mi się brudny, toksyczny, skażony. Nie chciałam, aby dotykał mnie w ten sposób – czule, delikatnie, pieszczotliwe. Stracił tę możliwość, już dawno temu. Kłótnia zniszczyła wszystko, a ja dosadnie mu zakomunikowałam, że nie chcę mieć już z nim nic wspólnego, nie mówiąc nawet o zagłębianiu się w jakieś poważniejsze relacje. Nic. To już powinien być zamknięty rozdział w moim życiu. Jednak on cały czas, do mojej kropki, dostawia jeszcze dwie informując, że ciąg dalszy nastąpi… Ale ja nie chcę dalej ciągnąc tej historii. Ona nie przyniesie ze sobą nic dobrego. I jestem pewna, że kiedy zakończy się na dobre, zostanie tylko ból, pustka, zdrada i żal. Po co nam to wszystko? Nie lepiej oszczędzić sobie cierpienia? Mimo to szanuję i podziwiam Charlesa, że tak kurczowo trzyma się nadziei, że jeszcze cokolwiek między nami będzie. Choć może to tylko desperacja? Niezależnie od tego, czym jest jego zachowanie, nie zmieni to mojego poglądu na sprawę naszej relacji. Tym razem definitywnie postawiłam kropkę i nie dopuszczę, aby on dostawił te dwie od siebie – nasza opowieść się skończyła.

- Wszyscy macie obsesję na punkcie statusu społecznego! – wyrzuciłam moją jedną, wolną rękę w górę. – Ile razy mam powtarzać, że mnie to nie interesuje?! I puść w końcu mój nadgarstek, to boli! – krzyknęłam przy ostatnim słowie.

Wtedy on zatoczył się do tyłu, jakby ktoś go uderzył, jednocześnie uwalniając moją rękę. Widziałam na jego twarzy dezorientację i poczucie winy. Widziałam, jak z zaciętą miną patrzył się w jeden punkt. Podążyłam za jego wzrokiem i na moim przegubie zobaczyłam formujący się fioletowy ślad. Oboje wiedzieliśmy skąd on się wziął, mimo iż żadne z nas nie powiedziało tego głośno. Miałam nadzieję, że Charles ma wyrzuty sumienia. Wiem, że to okrutne z mojej strony, ale zasłużył sobie na takie traktowanie. Skoro on może ranić mnie fizycznie, to ja będę ranić go psychicznie. W ten sposób będziemy kwita.

- Ja… ja przepraszam. Siostrzyczko – powiedział ze łzami w oczach.

- Nie Charles. Ile razu już mnie przepraszałeś? Raz? Dwa? – zaśmiałam się sucho. – Nie wiem nawet ile.  Za każdym razem mówiłeś, że się zmienisz i już nie będziesz się tak zachowywał. A jednak… cały czas popełniasz te same błędy – ranisz mnie, bijesz, używasz przemocy. Ja się nie zgadzam na takie traktowanie. Jesteśmy rodzeństwem, ale jeśli nadal będziesz tak postępował, przestaniesz być moim bratem.

- Ale… ale Katherino…

- Nie! Nie chcę słuchać kolejnych wyjaśnień! Po prostu zastanów się nad swoim zachowaniem – mówiąc to, podeszłam do chłopaka leżącego na posadzce, sprawdzając czy żyje. Oddychał.

Kiedy odwróciłam się, aby zobaczyć reakcję Charlesa, jego już nie było. Odszedł… A ja, nie wiedzieć czemu, poczułam w sercu niewyobrażalną pustkę.

Cześć! To kolejny rodział.  Miłego czytania i do następnego!

Ciemność Tom 2 "Gdyby wszystko potoczyło się inaczej "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz