Rozdział 15

27 3 0
                                    

W dalszym ciągu patrzyłam przed siebie, ledwo mogąc utrzymać równowagę. Ten obraz, który widziałam, wydawał mi się zbyt nieprawdopodobny, abym potrafiła uwierzyć w jego prawdziwość. Jednak wiedziałam, że nie jest to wytwór mojego umysłu i nazbyt bujnej wyobraźni. Mimo to, nie potrafiłam wytłumaczyć, zaistniałej sytuacji. W jaki sposób moi przyjaciele wydostali się z celi? Jak uciekli z lochów? Gdzie są teraz? Nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne z tych pytań, na żadne nie znałam odpowiedzi. Spojrzałam na klucze, które ściskałam w dłoni. Starałam się je zdobyć, ale teraz były już całkowicie zbędne i bezużyteczne. Nie mogły mi się już do niczego przydać. Wypuściłam je, a one upadając, wydały głuchy dźwięk, który rozniósł się echem po lochach. Smutna ruszyłam do wyjścia z tego okropnego miejsca. Nic mnie tutaj nie trzymało.

Przechodząc, po raz kolejny, widziałam tych nieszczęśliwych ludzi, którzy siedzieli w podziemiach zamku, bez dostępu do światła słonecznego i innych, niezbędnych do życia, rzeczy, takich jak: bieżąca woda, ciepłe ubrania, jedzenie, picie, lekarstwa. Patrząc na te smutne twarze, czułam ucisk w sercu. Ich zapadnięte oczy, włosy, które straciły blask, martwa skóra. Im nikt nie dał szansy. Nikt nawet nie spróbował ich zrozumieć. Nikt nie dał im możliwości, aby mogli marzyć o wolności, o spotkaniu swoich bliskich, o powrocie do dawnego życia...

Ale skoro mogłam uwolnić moich przyjaciół, to mogę uwolnić też innych ludzi. Dać im nadzieję, której nigdy nie otrzymali. Pozwolić normalnie żyć - w spokoju. Bez strachu. Jak najszybciej mogłam, wróciłam po klucze, które zostawiłam, myśląc, że już nie będzie z nich żadnego pożytku. Jeśli nie zdołałam uwolnić moich przyjaciół, to uwolnię te osoby, które siedziały tu, najpewniej tylko dlatego, że nie podobały się królowi. Te myśli rozjaśniły mi umysł i czarną duszę, płaczącą po „zgubieniu" przyjaciół. Zaczęłam się zastanawiać, ile istnień mogę ocalić? Ilu ludzi uratować? Ilu dzieciom dać szansę na piękne dzieciństwo? Ilu nastolatkom dać możliwość chodzenia do szkoły? I pomyśleć, że w tym wszystkim mogłabym im pomóc, uwalniając ich z tego okropnego miejsca. Wystarczyłoby otworzyć kraty, wydostać więźniów z lochów i wyprowadzić poza obszar pałacu. Dwa ostatnie punkty były, zdecydowanie, najtrudniejsze do zrealizowania. Przecież na każdym rogu i zakręcie stali gwardziści, reszta spacerowała po pałacu. Nie było dużych szans, żeby udało mi się przejść niezauważenie, przez zamkowe korytarze, z grupą wycieńczonych, chudych ludzi. Zbytnio rzucali się w oczy. Tak samo było z następnym punktem. Nawet jeżeli, jakimś cudem, udałoby mi się wyprowadzić ich z lochów, przejść bezpiecznie w ustronne miejsce, to nie miałam pojęcia, jak wydostać wszystkich więźniów poza teren pałacu i wszystkiego, co było z nim związane. Chciałam doprowadzić tych ludzi do miejsca, oddalonego od: głównych dróg, straganów, pól, czy bogatych, wiejskich posiadłości arystokratów. Mimo tego, że mój mózg pracował na najwyższych obrotach, do głowy nie przychodził mi żaden pomysł, jak mogłabym to zrealizować. Nie potrzebowałam wiele - wystarczyła iskra, jedna myśl, która zapoczątkowałaby ciąg, prowadzący do wymyślenia planu. Bez strategii, nie ma co się porywać z motyką na słońce. Tutaj - w tej pięknej klatce - niewiele ludzi umie przetrwać. Trzeba mieć grubą skórę i niezwykle silną wolę, aby nie dać się złamać.

Stwierdziłam, że nie mogę się nad tym zastanawiać w nieskończoność. Wypuszczę tych ludzi i wtedy pomyślę nad jakimś planem ucieczki. Podniosłam klucze i biegiem wróciłam pod cele więźniów. Jeden po drugim wkładałam klucze do zamka, sprawdzając, który pasuje. Kiedy rozlegało się kliknięcie, wypuszczałam, z ulgą, powietrze, wstrzymywane w płucach. Oznaczało to jedną celę mniej oraz większą ilość wolnych istnień. Zdarzały się jednak kłódki, do których nie mogłam dopasować klucza. Wtedy otworzenie drzwi, oddzielających innych od upragnionej wolności, zajmowało mi o wiele więcej czasu. Kiedy tak się działo, widziałam na tych twarzach smutek, brak nadziei i zazdrość. Każdy chciał być wolny, a każde przekręcenie złego klucza, odbierało im resztki nadziei (jeżeli jakakolwiek im została). W takich momentach złościłam się też na siebie. Nie chciałam przedłużać tego wszystkiego jeszcze bardziej, niż było to konieczne. Z resztą to i tak trwało bardzo długo. Nie jest łatwo otworzyć tylu cel, nie wiedząc, który klucz pasuje, do którego zamka.

W końcu po czasie, który dla mnie był wiecznością, uwolniłam wszystkich, których znalazłam. Na szczęście, do każdego pojedynczego więzienia, znalazł się klucz i nikt nie musiał zostać pominięty. Cieszyłam się, że nie muszę nikogo tutaj zostawiać. Spojrzałam po tej gromadce ludzi. Byli w różnym wieku - były dzieci, nastolatkowie, dorośli i ludzie starsi. W dalszym ciągu skóra była szara i matowa, ale w oczach pojawiło się coś nowego - wola walki. Ci ludzie chcieli walczyć. Dałam im ziarno nadziei, że może nie wszystko jest stracone, że może można przywrócić to co stare - to co było dobre. Jak najszybciej zarządziłam zbiórkę. Źle się czułam rozkazując tym ludziom, ale inaczej nie było szansy, aby wyprowadzić ich wszystkich całych i zdrowych. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że uwolnieni ludzie, wykonali polecenie natychmiast. Szybko, sprawnie, bez żadnych sprzeciwów, czy marudzenia.

Kiedy stali w dwuszeregu, zaczęłam obmyślać plan. Chodziłam w te i z powrotem, a dziesiątki par oczu, wpatrywały się we mnie, śledząc każdy mój ruch. Nagle doznałam olśnienia. Nic nikomu nie mówiąc, wybiegłam z lochów, pędząc na wyższe piętra, w kierunku komnat. Miałam tylko nadzieję, że żadnej osobie nie przyjedzie do głowy, pobiec za mną.

***
Biegłam ile sił w nogach, chcąc jak najszybciej dotrzeć do interesującego mnie miejsca. Cieszyłam się, że nie mam na nogach tych narzędzi tortur, które nazywamy szpilkami. Pokonując kolejne korytarze, cały czas odtwarzałam sobie w głowie drogę, modląc się, aby nie zbłądzić i trafić do celu.

Po dłużących się kilkunastu minutach, dotarłam pod ważne, dla mnie obecnie, drzwi. Stojąc, wzięłam kilka wdechów, uspokoiłam oddech po biegu i zapukałam. Dźwięk pochłonął cały korytarz, potęgując go. Był bardzo głośny, co sprawiło, że mimowolnie się wzdrygnęłam. Nic dziwnego - stałam sama w pustym, ciemnym korytarzu, spiesząc się. Tutaj stawką było ludzkie życie. Dziesiątki ludzkich istnień, które jestem w stanie uratować, jeżeli mój pomysł wypali i wszystko pójdzie tak, jakbym tego chciała.

Z tych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Stanęła w nich Charlotta - była w koszuli nocnej, z papilotami we włosach. Opaskę na oczy, w której zapewne sypiała, ściągnęła z oczu, przesuwając ją na włosy. Mimo tego, iż najpewniej ją obudziłam, uśmiechnęła się na mój widok. Odwzajemniłam ten uśmiech, ale on natychmiast zniknął z mojej twarzy, kiedy przypomniałam sobie, po co tu przybiegłam. Dziewczyna spojrzała na mnie badawczo, a ja wyjaśniłam jej moją minę w trzech słowach:

- Potrzebuję twojej pomocy...

Cześć! Przepraszam, że tak długo nic nie wstawiłam, ale nie miałam chwilowo weny. Mam nadzieję, że rodział się spodoba. Miłej lektury.

Ciemność Tom 2 "Gdyby wszystko potoczyło się inaczej "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz