Rozdział 6

57 2 0
                                    

Ze snu wybudziło mnie potrząsanie ramieniem i czyiś cichy głos.

- Panienko, pora wstawać.

Delikatnie uchyliłam powieki i natychmiast je zamknęłam, kiedy przedostał się przez nie mocny blask porannego słońca.

- Która godzina? – zapytałam leniwie, ziewając.

- Dochodzi jedenasta.

Na te dwa słowa podskoczyłam na łóżku, jak poparzona. Już jedenasta?! Jak to?! Dlaczego się nie obudziłam?! Ale ciężko się dziwić, skoro przez moją nocną przygodę spałam może dwie godziny. Najpierw nie mogłam zasnąć, a potem budziłam się dręczona, w kółko, tym samym koszmarem. Aby nie tracić  więcej czasu, szybko się ubrałam i zobaczyłam, że na stole już leży śniadanie. Parująca herbata, sałatka owocowa, dżem, rogaliki, mleko i wiele innych. Uśmiechnęłam się do Lucy. Byłam jej bardzo wdzięczna. Usiadłam do stolika i upiłam ostrożnie łyk napoju, żeby się nie poparzyć. Spojrzałam w kierunku sałatki. Wzięłam ją i chciałam zacząć jeść, ale wydawało mi się nie w porządku, abym jadła, a Lucy stała i patrzyła. Zaprosiłam ją gestem, żeby się dosiadła, ale ona pokręciła przecząco głową.

-Oj, Lucy – powiedziałam rozbawiona – Nie marudź. Siadaj.

Ponownie pokazałam jej drugi fotel. W końcu dziewczyna z niepewnym uśmiechem usiadła -  naprzeciwko mnie. Również wzięła sobie herbatę i jednego rogalika. Po chwili razem pałaszowałyśmy śniadanie. Pomimo, iż moja pokojówka na początku nie była przekonana, to teraz coraz pewniej sięgała po następne potrawy – owoce, warzywa, czy jogurty. Cieszyłam się, że dziewczyna ma możliwość zjedzenia czegoś więcej i czegoś lepszego, niż to co jada na co dzień.

Atmosfera była naprawdę miła. Rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się przez większość czasu. Nagle, gdy opowiadałam Lucy jedną z moich lekcji z Charlottą, rozległo się pukanie do drzwi. Pokazując dziewczynie gestem, żeby nie wstawała, podeszłam do drzwi. „To pewnie Charles” – pomyślałam. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy na progu nie zobaczyłam przystojnego szatyna o czekoladowych oczach, ale dwie kobiety. Jedna z nich była moja ciotka, a drugiej nie znałam. Była wysoka, szczupła, miała na sobie strojną sukienkę, a blond włosy spięte w wysokiego koka.  Zastanawiałam się po co przyszły. Nie odzywając się, przepuściłam je w drzwiach. Lucy widząc, że to królowa, szybko poderwała się ze swojego miejsca, dygając. Po sekundzie po naszym śniadaniu nie było śladu, a ona wyszła z tacą na korytarz. No to zostałam sama. Znowu… Nie miałam najmniejszej ochoty spędzać czasu z moją ciotka i tą kobietą, ale chyba nie mam wyboru. Usiadłam na łóżku, a moje „towarzyszki” rozsiadły się w fotelach.

- Katherino – zaczęła królowa – przedstawiam ci Stellę – wskazała na kobietę obok. Ta uśmiechnęła się do mnie, ale ja jedynie skinęłam jej głową. – zajmie się twoją edukacją. Przez to, że przez 17 lat mieszkałaś w wiosce i nie miałaś… hmm…  możliwości zdobycia potrzebnej wiedzy, to Stella ci w tym pomoże. Codziennie będziesz miała z nią dwugodzinną lekcje.

Spojrzałam na nią zdezorientowana.

- Zaczynacie dzisiaj. Do zobaczenia na obiedzie – powiedziała i wyszła.

Z niedowierzaniem patrzyłam na drzwi.  Zaraz… Co?! Codzienne lekcje? Dwugodzinne? To chyba jakiś żart! Nie chciałam w to wierzyć. Ale widocznie ciotka nie pozostawiła mi wyboru. Musze to przecierpieć. Oby te dwie godziny minęły, jak najszybciej.

***

- Och, Katherino! – powiedziała, zła już, Stella. – Jak możesz tego nie wiedzieć?! Przed chwilą o tym mówiłam.

Zaczęłam się denerwować. Ta kobieta naprawdę doprowadza mnie do szału. Jeszcze miała taki denerwujący – piskliwy i znudzony – głos. Nie dało rady słuchać jej dłużej niż dwie minuty. Na dodatek kobieta wściekała się na mnie, gdy nie wiedziałam czegoś, co niby jest oczywiste. Jednak dla mnie były to rzeczy zupełnie nowe, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. Zresztą już po pół godzinie mój mózg nie był w stanie przyjmować nowych informacji. A Stella była, jak jakąś jedna, wielka, chodząca, nieskończona encyklopedia. Zachowywała się jakby pozjadała wszystkie rozumy i była najmądrzejsza na świecie i strasznie się z tym obnosiła. Irytowało mnie to. Czy ona nie rozumiała, że pięćdziesiąt dat i imion to za dużo jak na jeden dzień. I to jeszcze w ciągu godziny. Podejrzewam, że w drugiej części lekcji chciała zrobić drugie tyle. Ale nic z tego – w mojej głowie, na dzień dzisiejszy, nie ma miejsca na nowe zagadnienia. A z tempem Stelli dwie godziny to zdecydowanie za długo. Muszę porozmawiać z ciotką o zmianach, jeśli chodzi o styl nauczania i długość lekcji.

Jakby tego było mało nie mogłam się skoncentrować. Cały czas spoglądałam na zegarek, modląc się, aby czas płynął szybciej. Jednak on, jakby na złość, dłużył się jeszcze bardziej. Wskazówki praktycznie nie zmieniały swojego położenia. Poganiałam je wzrokiem, jednak one uparcie zostawały w jednym punkcie. Jęknęłam załamana. Czyli muszę przeżyć jeszcze godzinę z tą jędzą.

***

Na szczęście po najdłuższej godzinie w moim życiu, Stella poszła zdać relacje, z lekcji, mojej ciotce, a ja rzuciłam się załamana i zmęczona na łózko. Po chwili zaczęłam krzyczeć w poduszkę, aby wyrazić mój smutek i złość. Nie przyniosło mi to jednak dużej ulgi, więc zaczęłam skakać po łóżku i rozrzucać poduszki po całym pokoju. Musiałam jakoś dać upust moim emocjom. W przeciwnym razie rozerwą mnie one od środka.

Po piętnastu minutach opadłam, bez tchu, na podłogę. Byłam zmęczona, ale przynajmniej wyrzuciłam z siebie trochę negatywnych emocji. Złość, frustracja, strach, zdenerwowanie, czy nawet wściekłość nie powinny, na razie, do mnie wrócić.  Mam nadzieję…

Leżąc na posadzce mojej komnaty, poczułam ogromną senność. Powieki mi się zamykały, a ja nie mogłam zrobić nic, żeby utrzymać je otwarte. Po chwili odpłynęłam w krainę majaków.

***

Kiedy się obudziłam, nadchodził zmierzch. Słońce chyliło się ku zachodowi, a niebo przybrało szafirową barwę. To był piękny widok. Ostatnie promienie słońca sprawiały, że niebo zdawało się błyszczeć. Nie wiem dlaczego się tym zachwycam. Mimo wszystko w zachodach słońca, zawsze było coś co mnie ujmowało. Nawet jeśli chciałam, to nie mogłam oderwać wzroku od tego obrazu, który widzimy na niebie każdego wieczora. Dni w roku jest bardzo dużo, a w ciągu paru lat – jeszcze więcej. Jednakże nigdy jeszcze nie spotkałam się, żeby dwa zachody słońca były takie same. Mogły być podobne, ale nigdy takie same. To naprawdę jest niesamowite. Każdego dnia słońce podąża po nieboskłonie, wśród chmur, tą samą ścieżką – łukiem po niebie – ale koniec zawsze jest inny. Raz niebo jest bardzo różowe, raz żółte, a raz szafirowe – jak dziś. To przypomina trochę, jakbyśmy oglądali ten sam film, ale zawsze z innym zakończeniem.

Odrywając się od tego widoku, powróciłam myślami do moich przyjaciół. To dość podejrzane, że tak długo ich nie widziałam. Muszę to sprawdzić. Ich komnaty są blisko moich, więc szybko powinnam się dowiedzieć o co chodzi. Z szafy wyjęłam sweterek, żeby nie było mi zimno i ruszyłam w kierunku pokoju Any.

Cześć. No i mamy następny rozdział.  Miłego czytania i do następnego.

Ciemność Tom 2 "Gdyby wszystko potoczyło się inaczej "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz