Rozdział 1

113 9 15
                                    

Ray leżał na łóżku i leniwie wpatrywał się w sufit przez lekko przymknięte oczy. Co kilka minut przewracał się z boku na bok. Żadna pozycja nie była na tyle komfortowa, by zostać w niej na dłużej.

Chłopak czuł jakby całe jego życie było niekończącą się porażką. Loteria genetyczna skazała go na wielkie, obwisłe piersi i nadwagę, której ciężko było się pozbyć. Nie to żeby jakoś specjalnie próbował. Nie lubił wszelakiej aktywności fizycznej ani sportów, bo i tak nie miał nikogo z kim mógłby grać.

Jakby tego było mało, był niski i praktycznie pozbawiony siły fizycznej. Nie było to jednak winą biernego trybu życia, bo dużo jego kolegów i koleżanek żyjących identycznie było szczupłych i posiadało lekko zarysowane mięśnie. Nie były one jakoś specjalnie duże, ale były one widoczne gołym okiem i pozwalały na noszenie ciężarów i mocne uderzenia. Natomiast jedyna siła Ray'a wynikała z jego masy i pozwalała tylko na bójki, których i tak nigdy nie wygrywał, bo jego przeciwnicy zawsze wołali kolegów do pomocy. Kopali go, głośno się przy tym śmiejąc. Nikt nie zwracał na to uwagi i reszta klasy albo dołączała do znęcania się nad nim lub odchodziła jakby nic się nie stało.

Dodatkowo był nieśmiały i wycofany. Bał się odzywać, więc po prostu stał w milczeniu i unikał wszelkich konfrontacji. Nawet w sklepie obawiał spytać się o produkt i wolał błądzić po alejkach aż w końcu go znajdzie. Mogła to być fobia społeczna, ale chłopak nigdy nie był badany w tym zakresie.

Ray posiadał wiele zainteresowań, ale w żadnym nie był wybitny. Powodowało to, że szybko się poddawał i wolał spędzać czas przy komputerze. Przynajmniej wtedy miał pewność, że niczego nie zepsuje.

Nagle rozległ się głos z dołu. Humor Ray'a momentalnie jeszcze bardziej się pogorszył. Nie mógł oczekiwać niczego dobrego po swoim ojcu. Ilekroć się odezwał psuł mu nastrój.

Ray zdjął z krzesła swoją niebieską bluzę z dębem na plecach i założył na siebie, zasuwając ją tak szybko, że prawie przyciął sobie brodę.

Nie mogąc się sprzeciwić, zszedł po schodach i stanął obok taty. Zbladł, gdy zobaczył, że jego ojciec trzyma jego binder. Mało brakowało, a zacząłby się trząść ze strachu. Żeby zająć czymś ręce zaczął ściskać swój łańcuch przypięty do czarnych jeansów.

- Myślisz, że nie wiem co to jest?! Dlaczego się okaleczasz?! – wrzasnął.

Ray wiedział, że nie ma sensu się odzywać. Z jego tatą nie dało się normalnie porozmawiać. Powodowało to tylko, że darł się głośniej, mówił, że pyskuje i nawet zabierał ważne dla niego rzeczy.

- Myślisz, że wtedy będziesz wyglądać jak chłopak? To i tak ci ich nie spłaszczy. Dalej będą widoczne. Inne dziewczyny oddałyby wszystko, by takie mieć.

Ray nie mógł już wytrzymać. Odwrócił wzrok i przygryzł wargę, by powstrzymać płacz. Jednak nieskutecznie. Pierwsza łza spłynęła po policzku, a za nią stado jej przyjaciół. Były jak stado walczących o życie bawołów, które uciekały przed goniącymi ich lwicami. Jednak łzy chłopaka, a bawoły dzieliła jedna rzecz. Te drugie miały określoną liczbę członków, a łzy Ray'a mnożyły się w zawrotnym tempie. Nienawidził tego w sobie. Czuł się przez to słaby. Sprawiało to, że nie widział w sobie prawdziwego silnego mężczyzny, a małą, płaczliwą dziewczynkę.

- No i czego ryczysz? Jak szef będzie ci kazał coś zrobić to też się popłaczesz? – spytał ojciec tonem bardziej zbliżonym do krzyku niż zwykłej wypowiedzi.

To zdanie przelało czarę goryczy. Ray już za długo potulnie znosił ochrzan. Nigdy nie odezwał się i tylko czekał na koniec. Pocieszał się tym, że nie był bity i, że nie mieszkał z pijakami. Nie pomagało to prawie w ogóle, bo nie przejmował się życiem osób, których nawet nigdy nie zobaczy. Sytuacja wyglądałaby inaczej jeśli chodziłoby o kogoś mu bliskiego. Życie przyjaciół uważał za ważniejsze od swojego. Nie było to może moralne, ale chłopak nie mógł poradzić sobie z traumą i zawistnymi ludźmi, którzy byliby w stanie zabić za odmienność.

The PactersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz