Rozdział 4

33 7 0
                                    

Ray oniemiał, gdy otworzył oczy. Obudził się, zwisając głową w dół. Miał wielką ochotę krzyknąć tak głośno jak tylko potrafił, ale w ostatniej chwili zdołał ugryźć się w język.

Niedźwiedź wciąż był pod drzewem i najwyraźniej spał. Nic nie zapowiadało, by miał w ogóle kiedykolwiek uciec. Gdyby tylko wstał to dosięgnąłby głowy chłopca bez najmniejszego problemu. Nie musiałby nawet stawać na dwóch łapach.

Ray wziął głęboki oddech. Czuł jak szybko bije jego serce. Zaczął obawiać się, że za chwilę wybuchnie. Wiedział, że musi zachować spokój, ale nie mógł zapanować nad naturalną reakcją organizmu. Pragnął uciec najszybciej jak to możliwe i nie oglądać się za siebie.

Chłopak wyciągnął ręce w górę i spiął mięśnie brzucha. Zaczął się podciągać. Przy jego kondycji było to niezmiernie ciężkie zajęcie, wymagające bardzo dużo wysiłku.

Palcami już dotknął gałęzi i prawie ją złapał, ale jego mięśnie nie mogły już wytrzymać. Momentalnie poleciał do tyłu i lekko się zakołysał. Kolanami mocno ścisnął gałąź, by nie spaść. Czuł jak serce podskoczyło mu do gardła. Jego oddech przyśpieszył.

Ray spojrzał na niedźwiedzia, który wciąż spał i nie miał zamiaru ruszyć się ani o centymetr. Chłopiec odetchnął z ulgą. Nie chciał, by niedźwiedź się obudził. Nie przeżyłby jego ataku. Nie chciał nawet sobie wyobrażać jak wygląda atak niedźwiedzia z bliska.

Ray jeszcze raz spróbował się podciągnąć. Tym razem spiął mięśnie najmocniej jak umiał. Trochę bolało, ale dało się wytrzymać. Zacisnął palce na gałęzi. Wreszcie udało mu się ją złapać. Teraz pozostało tylko na niej się położyć.

Nim chłopak zdążył ucieszyć się swoim mały zwycięstwem, niedźwiedź wstał i zaryczał. W mgnieniu oka stanął na dwóch łapach i rzucił się na Ray'a. Cios był tak silny i niespodziewany, że chłopak puścił się i upadł na plecy. Miał szczęście, że nie uderzył się w głowę.

Niedźwiedź podszedł do niego. Ray leżał jak sparaliżowany. Wątpił, że wyprzedziłby dzikie zwierzę. Może lepiej byłoby leżeć i udawać martwego. Sam nie był tego pewny i zbyt zlękniony, by tego spróbować.

Łeb niedźwiedzia był tuż nad głową Ray'a. Jego czarne ślepia nie wyrażały żadnych emocji. Powoli otworzył pysk, z którego wyłonił się szereg białych kłów. Ray starał się wstrzymać oddech jak najdłużej mógł.

Niedźwiedź przybliżył się do jego ucha. Ray słyszał i czuł jego oddech na swojej skórze. Kilka kropel śliny spadło nawet na jego policzek. Ciało chłopca zdrętwiało i nie mógł się nawet poruszyć. Powieki mimowolnie opadły na jego oczy. Pogodził się już z tym, że umrze. Żałował, że w życiu nie osiągnął nic i zmarnował całe swoje życie.

- Hej Ray.

Ray otworzył oczy. Nad nim schylał się Hyrone, uśmiechając się w typowy dla niego sposób. Chłopak zacisnął rękę w pięść i uderzył go z całej siły. Skóra demona była twarda jak cegła.

- Ciekawe kogo to bardziej zaboli, skarbie.

Ray wrzasnął i cofnął dłoń. Bolało okropnie. Chłopak nie mógł myśleć o niczym innym. Czuł jak mrówki chodzą po jego drętwej ręce. Przekręcił się na prawy bok i podciągnął kolana aż do klatki piersiowej. Przygryzł wargę, by nie krzyczeć.

Hyrone kopnął go w bok i rzucił miecz pod jego nogi. Ray odwrócił głowę tak, by na niego spojrzeć. Demon wyszczerzył zęby, a jego ogon zafalował.

- Zbieraj się do ćwiczeń – odparł bez emocji w głosie – Nie mamy czasu.

- Nienawidzę cię.

- Też cię lubię – Hyrone puścił mu oczko.

The PactersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz