Rozdział pierwszy

2.6K 74 2
                                    




Lucija

Na pogrzebie pojawili się wszyscy. Wszyscy, którzy w naszym świecie coś znaczyli. Nie tylko żeby go pożegnać, ale przede wszystkim żeby na własne oczy przekonać się, że zginął. W naszym świecie nic się nie ukryje. Wieść o jego śmierci rozeszła się szybciej niż byśmy się spodziewali. Lekarze robili wszystko, aby go uratować, ale ten z góry zdecydował inaczej. Wszystko szło dobrze, jego stan był stabilny. Nikt nie wie co się stało, że już się nie obudził.

Tłum gości zebrał się wokół nasypu żegnając się z mężczyzną będącym dla wielu postrachem. Dla jednych był autorytetem, a dla innych zwykłą kanalią. Mordercom bez serca.

Obserwując wszystkich zebranych mogłam jednogłośnie stwierdzić, że im ulżyło. Zresztą tak samo jak mnie. Gdyby nie ci wszyscy zebrani, którzy obserwowali każdy nasz ruch tańczyłabym na jego grobie. Kanalia, która przez lata uważała się za mojego ojca w końcu odeszła. Jedyną osobą, która płakała była mama.

Od zawsze była idealną żoną. Pomimo tych wszystkich zdrad, każdego bólu i wyzwisk, które od niego słyszała potrafiła po nim płakać. Choć kto wie może to akurat łzy szczęścia? W końcu się od niego uwolniła.

Dzwony zabiły gdy trumna z jego ciałem znikła pod ziemią. Tam gdzie od początku było jego miejsce. Choć Antonio Kovachievich nie żyje niestety to nie był koniec naszych problemów. Multum kłopotów czekało tylko, na nasz niewłaściwy ruch aby zniszczyć nasze życie jeszcze bardziej. By sprawić, że być może nie będziemy w stanie się już pozbierać.

Wolnym krokiem podeszłam do nasypu i położyłam na nim czerwoną różę. Krwista czerwień przypominała krew, którą przelał. Nie mówię, że moi bracia byli święci. Każdy kto należy do mafii ma coś za uszami, ale znaczna cześć posiada choć resztkę sumienia, którą Antonio zgubił jeszcze gdy był młody. Wychowywany silną ręką nie potrafił postępować inaczej. Nie był w stanie ofiarować komuś miłości ani choć trochę szczęścia skoro sam tego nie doświadczył.

Kropla deszczu spłynęła na jej płatek spływając po nim i wnikając w suchą ziemię. Pogoda także nas nie rozpieszczała. Spojrzałam w ciemniejące z każdą chwilą niebo. Krople deszczu były coraz większe. Spływały po mojej twarzy zabierając ze sobą resztki podkładu. Niebo płakało choć powinno się cieszyć, że on już nie żyje.

Nie wzdrygnęłam się, gdy czyjaś dłoń dotknęła mojego ramienia. Nie musiałam się bać. Już nie. Obróciłam głowę aby spojrzeć przez ramię na brata. Z pokerową miną wpatrywał się w grób naszego ojca. Może gdyby był inny nie musielibyśmy teraz przez to wszystko przechodzić. Może chociaż moglibyśmy udawać normalną rodzinę.

Podeszłam bliżej brata. Wtuliłam się w jego ciepły tors. Z niemą nadzieją liczyłam, że odwzajemni uścisk. Choć wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo pragnęłam by po raz ostatni mnie przytulił, pocałował w czoło i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Żeby zachowywał się jak ten sam kochany brat, który opiekuje się młodszą siostrą.

Ludzie mijali nas składając wiązanki na grobie. Nikt nie odważył się do nas podejść. Z daleka witali się tylko kiwnięciem głową. Chwytali swoje partnerki pod ramię i jak najszybciej opuszczali cmentarz.

– Idź już do samochodu. – Jego duża dłoń przejechała po moich plecach i odsunęła mnie od jego klatki piersiowej. Podniosłam głowę spoglądając w jego ciemne, puste oczy. Od ponad tygodnia – odkąd wesele marzeń Kseni stało się katastrofą – nie jest tym samym mężczyzną. A tym bardziej teraz gdy przejął obowiązki po ojcu. Wszystko się skumulowało, choć próbuje to ukryć widać, że zaczyna go to wszystko przerastać.

Jedna Decyzja - Kovachievich #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz