Prolog

527 40 48
                                    

Notka: Pierwotnie miał to być rozdział do oneshotów z przeznaczenia, ale prawie rok walczyłem o to, by senpai mi to sprawdziła i rozrosło się to do ponad stu stron A4 (około 64 tys. słów).

        Po przebudzeniu nie wiedział kim jest. Był dzieckiem porzuconym w lesie kwitnących wiśni. Gdy otworzył oczy, widział jedynie czerwień, róż i zieleń. Tam gdzie kończył się wschód słońca, zaczynało niebieskie niebo. Pomarańcz i błękit stały się jego ulubionym kolorem. Pomiędzy drzewami przechadzał się żuraw, a jasny ogon zadrgał z podekscytowania i głodu malucha. Uszy opadły płasko na głowę, ponieważ bał się. Nie potrafił opuścić drzewa, które zostało jego schronieniem. Żywił się więc jego owocami, potrafiąc je przywołać, gdy brzuch bolał go już z bezczynności, wspinał na jego gałęzie w ucieczce przed ludźmi, a gdy nastał dzień zbiorów, szabrownicy zaczęli obłapywać wiśnie, pozbawiając pożywienia leśne zwierzęta. Był większy, silniejszy niż na początku. Ogon rozdwoił się i oba drgały we wściekłości, gdy lisie uszy wyłapywały kroki pomiędzy drzewami. Potrafił szeptać wraz z wiatrem, wwiercać się w umysł ludzki i pozostawiać tam ziarno rozpaczy, kiełkujące z czasem aż nieszczęśnik kończył własny żywot. Pierwszego roku nowego życia został krwawym bóstwem, rozszarpując szyję złodziei jego owoców. Nim skończyła się zima posiadał już trzy ogony, szaty z kory drzew, splecionej ze sobą niczym jedwab, a wzrostem równał się z przeciętnym mężczyzną. Był już znudzony. Tęsknił za przeszłością, której nie znał, której nie posiadał w tym ciele, lecz nigdy nie pragnął prawdy o swym pochodzeniu. Był lisim demonem z rosnącą władzą, niebieskimi płomieniami i ponadprzeciętną mądrością. Wtedy, wraz z topniejącym śniegiem, pod jego drzewem pojawił się mężczyzna, może ledwie nastolatek. Wylegiwał się wtedy na gałęziach nagiego drzewa wiśniowego, najstarszego i największego ze wszystkich, a przybysz był ranny. Nie mógł przejmować się kimś takim. Samuraj przybył do jego miejsca by umrzeć, pozostawiał za sobą szlak krwi, więc jedynie go obserwował. Pierwszej nocy zdawał się już bliski, niemal martwy ze swoją bladą skórą, otoczoną pomarańczowymi lokami. Rankiem uniósł wzrok, wprost na demona. Piękny błękit jego oczu śledził ciało mężczyzny, uszy i ogony, szatę koloru lasu, i jasne wargi uśmiechnęły się na moment, choć z trudem.

-Więc przyszedłeś po mnie osobiście, Osamu? - zapytał ochryple, słabo i bełkotliwie. Kaszlnął ciężko, a krew skapnęła na resztki śniegu, zalegającego pod drzewem.

-Czy tak mam na imię? - mruknął, zsuwając się z gałęzi, stąpając bosymi stopami wokół samuraja.

-Wyglądasz jak mój przyjaciel - powiedział z wysiłkiem, starając się wciąż trzymać ranę, choć palce ześlizgiwały się po leniwie płynącej krwi. Wyglądał na człowieka pogodzonego ze swym losem, że umrze pod uśpionym drzewem w towarzystwie demona. - Tęsknię za nim - mruknął, walcząc z sennością.

-Możesz tak do mnie mówić - szepnął, kucając obok ledwo żywego już ciała. Oczy, zwykle brązowe i spokojne, zabarwiły się na czerwień, gdy dotarł do niego smród krwi. Zapach ten był dla niego niczym narkotyczne spełnienie. Rozsyłał po ciele przyjemne uczucie błogiej żądzy mordu i władzy, ale miał teraz imię. Nie mógł zachowywać się jak dzikie zwierzę, którym był od początku swojego istnienia. - Czy to boli? - zapytał wskazując pazurem na rozszarpany bok mężczyzny.

-Już nie tak bardzo - mruknął, opierając się o drzewo, posyłając ponure spojrzenie w niebo. - Zabijesz mnie jak innych? - jęknął z bólem, odwracając wzrok na kilka, zwęglonych zwłok, zalegających na ziemi. Lis zrobił to, ponieważ odór rozkładających się ciał odstraszały zwierzęta, drażniły jego zmysły i nie pozwalały spać.

-Chcesz żebym to zrobił? - zapytał z zaciekawieniem, przechylając głowę niczym zaciekawiony pies. Samuraj skinął lekko głową i demon uniósł dłoń, ozdobioną cienkimi, długimi pazurami, lecz nie potrafił tego zrobić. Spojrzenie samuraja było ponure, wypełnione tęsknotą, gdy patrzył na twarz demona. Dziwnym uczuciem, które pęczniało również w nim, może strach, może współczucie. - Nie mogę - mruknął w końcu, opuszczając ramiona wzdłuż ciała, prostując się i wstając, by móc odejść. Zostawić go do niechybnej śmierci, choć byłoby to okrutniejsze niż prośba mężczyzny.

[BSD] Leśne bóstwo - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz