OVA 4 - Architekt

88 16 2
                                    

     Od dziecka miał wrażenie, że zna gorąc ognia i smród palonego ciała, ale na to co zastał podczas zbierania zwłok w lesie, nieopodal nowego miasta, było zbyt przerażające, by mógł to pomylić ze swoimi snami. Wśród drzew poukładano starannie ciała, posiniaczone od zimna, nadjedzone przez zwierzęta i napuchnięte od ustępującej zimy i odmarźliny. Wśród nich chodzili ludzie, szukając swych bliskich, a on miał jedynie oszacować straty, by zaplanować zbiorowy pochówek. Był jedynie architektem wezwanym do odbudowy Jokohamy po wojnie. Nigdy nie prosił się o posadę grabarza, a mimo to stał pomiędzy tym wszystkim, czując się ogromnie nie na miejscu. Zliczał więc rzędy, klasyfikował ciała, jak robiło to wiele osób od ranka, aż stanął na niewielkiej kłębce sierści, wystającej spod śniegu. Spojrzał zaskoczony pod nogi i klęknął przed ledwo widocznym zwierzęciem.

-Chuuya - zawołał jeden z pomocników, podbiegając do młodszego, niemal jeszcze chłopca. - Kolejne dziecko?

-To chyba lis - mruknął, dostrzegając jak ciało zwierzaka unosi się powolnie w oddechu. - Zdechnie jeśli tu zostanie.

-Naprawdę przejmujesz się lisem, gdy musimy skończyć tu robotę? - warknął, obchodząc rudowłosego, chcąc kopnąć w ledwo żywe ciałko, jednak chłopak porwał zwierzę w ramiona, posyłając wściekłe spojrzenie mężczyźnie.

-Jeśli mogę ocalić choć jedno istnienie po tej egzekucji, uważam, że warto - powiedział wściekle, gładząc łeb lisa. - Po za tym, w dolinie mówi się, że to las lisiego demona. Chcesz narazić się miejscowym bóstwom? - W wejściu do lasu dostrzegł kamienne posążki, a pomiędzy drzewami poukrywane były kapliczki, niewielkie domki pozwalające zmieścić w sobie młode. Mieszkańcy Jokohamy od dawna dbali o lisy, a skoro miał tu pracować i żyć, również wolał im nie stracić ich zaufania. Zwierzę, które uratował miało białą, lekko srebrzystą sierść, i jasną, brązową łatę na końcu ogona. Gdy przyniósł go do domu, uświadomił sobie, że nie przemyślał tego w żaden sposób. Nie miał co zrobić z tymczasowym pupilem, gdy ten już się ogrzeje i ocknie. Związał więc mu łapy, by nie mógł go zaatakować i chciał również zrobić to z jego pyskiem, jednak nie sądził, by chore zwierzę miałoby siłę nawet się podnieść. Zasiadł przy biurku, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni doszytej do haori i westchnął, odpalając jednego. Przyglądał się lisowi z zaciekawieniem, sądząc, że podobne umaszczenie wymarło jeszcze przed wojną. Cały pokój obłożony był gazetą, nie dlatego, że interesował go świat, ale mieszkanie, które wynajął było tanie i przegnite, a w oknie brakowało jednej szybki, więc i je oblepił, upodabniając je do starego shoji. Nie sądził, by dorobił się czegoś więcej, nie był zbyt wybitnym architektem. Zwierzę poruszyło się w końcu, a jego pierś i brzuch uniosły w silniejszym oddechu, by sapnąć zaraz ze zrezygnowaniem. Postawił mu więc przed pyskiem miskę z wodą, a zwierzę odsunęło łeb nieznacznie, i Chuuya miał wrażenie, że to pogodziło się ze śmiercią. Jakże ludzki obraz w tych czasach. - Musisz pić - mruknął, nie wiedząc czy zrobił to dla swego gościa czy jednak siebie. - Myślałem, że białe lisy wyginęły - powiedział, przysiadując z powrotem do biurka, unosząc wzrok na szarawy sufit, a wtedy podskoczył zaskoczony na wysoki, piskliwy dźwięk jaki wydał z siebie zwierzak. Zamachał ogonem, przewrócił się na grzbiet, machając związanymi łapami, a gdy zostały rozwiązane, wychłeptał łapczywie zawartość miski. - Przyjazny z ciebie dzikus - zaśmiał się ciepło, gdy lis wskoczył na jego biurko, siadając na stercie papierów. Wtedy ciemne ślepia padły na na plan lasu, na liczby oznaczające ilość ofiar wojny, na rysunki pieców do palenia zwłok. Zanurzył palce w brudnawej sierści zwierzęcia, a to wydało z siebie przyjemne pomrukiwanie. Nigdy nie uznawał przygarnięcie lisa za błąd. Dotrzymywał mu towarzystwa podczas bezsennych nocy, starał się go zabawiać i przynosił pudełka z jedzeniem, gdy rozkładała go choroba. Zawsze wtedy ciemne spojrzenie lisa smutniało, a zwierzę rozpieszczało go swym ciepłem i troską. Pewnej nocy, gdy duszności nie dawały mu spokoju, przewrócił się na bok, obserwując jak jego pupil śpi oparty o poduszkę otoczony całkiem sporą kulą sierści. Zamarł dostrzegając, że nie jest to jedynie napuszony ogon, a aż dwa, całkowicie niezależne od siebie. - To chyba demon - mruknął cicho, gdy spotkał się z przyjacielem w nowo powstałym barze. Lis nie opuszczał go na krok, chodził za nim niemal wszędzie, lecz nie czuł strachu, a może nawet dumę, że sam właściciel lasu ma go w swej opiece.

[BSD] Leśne bóstwo - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz