Epilog

146 22 2
                                    

              W ustach czuł smak krwi, a w powietrzu unosił się smród ciał i śmierci, oblepiał jego ciało posoką. W pysku zaciskał czyjąś rękę, zdawało mu się, że dziecka, jednak wszystkie ofiary były wobec niego niezwykle małe. Nie potrafił wrócić do swej ludzkiej formy, ani lisiej. Tkwił jako potwór w szklanym więzieniu budynku mafii, nie mogąc wyswobodzić się z labiryntu. Jego umysł był już nazbyt świadomy, zdawał sobie sprawę co zrobił, że wymordował setki istnień, mniej i bardziej winnych tego co się stało, a jego Chuuya czekał na niego. Szczęka odblokowała się w końcu, a zimne już ciało upadło z plaskiem na podłogę. Nie, rudzielec nie czekał już na niego, leżał gdzieś jak śmieć wyrzucony z kieszeni, zalegał na chodniku i zapewne nikt nie miał odwagi do niego podejść, pomóc, jeśli jakimś cudem przeżył upadek. Nie, chłopiec nie przeżył, słyszał ostatni wydech, ciszę zastępującą bicie serca, sam to zrobił, by ten nie cierpiał od upadku. Zawarczał groźnie w stronę ziemi, gdy zawartość żołądka niemal opuściła go w zdenerwowaniu. Na łapach widział czerwień i złoto, a dziewięć ogonów ledwo mieściły się w wąskiej przestrzeni, on sam musiał nieco się zagrabić, by móc swobodnie się przemieszczać.

-On wróci - powiedziała ze spokojem dziewczynka, zmuszając demona do podniesienia pyska. Podniosła z podłogi ramię, które sam porzucił, i wtuliła je do piersi. Tak więc Mori nie żył, zabił go i nie mógł przywołać w pamięci momentu, gdy rozszarpał jego ciało na kawałki. - Zabijesz mnie?

-Już jesteś martwa - zawarczał ochryple, a krew, którą wciąż miał na języku, spłynęła po wyszczerzonych kłach. - Kiedy wróci? - zapytał groźnie.

-Kiedy już wszyscy żywi o nim zapomną - mruknęła. - Będziesz na niego czekał?

-Zawsze na niego czekam.

-On żył o wiele dłużej niż ci się wydaje, odradzał długo przed twoim narodzeniem - zawołała. - Arahabaki jest starszy niż znany nam świat.

-Nie obchodzi mnie to - syknął, stąpając ciężką łapą po betonowej posadzce. Górował nad dziewczynką, i choć ta była niezwykle drobna, wciąż budziła w nim niewytłumaczalny lęk. - To był mój Chuuya - warknął, napinając mięśnie, powolnie wsuwając głowę dziecka do paszczy, by zmiażdżyć jej ludzką powłokę. Nie pozostał już nikt. Każdy dowód jego zbrodni i okrucieństwa miał pozostać tajemnicą. Niewinni ludzie zostali świadkami jego wezbranej mocy, błogosławieństwa złotej sierści, ale i utraty czegoś co trzymało ją w ryzach. Zawył potwornie, niczym upiór, w wąskim korytarzu budynku. Miał kolejne sto lat na zrozumienie tej nowej żałoby.

          Gabinet dusił go z każdym rokiem, z jakim zasiadał za biurkiem dawnego szefa mafii. Nikt już nie pamiętał wielkiego Moriego Oogaia, ani jego niesławnej rodziny. Rzeź jakiej dokonał w tym budynku odeszła w zapomnienie, została manifestacją mściwego bóstwa, lisiego demona. Co ważniejsze, nikt nie pamiętał już Nakahary Chuuyi. Chłopca z przedmieścia Yokohamy, dawnego dziecka tej samej rodziny, odnalezionego w płomieniach jednej z posiadłości. Wspaniały Arahabaki, zostawiał po sobie ogromny ślad. Podążał za każdym, czując, że goni za myszką, udając kota, porzucając tożsamość swojego zwierzęcia. Był jednak sprytnym lisem, a jego zdobycz była o wiele piękniejsza, by miał ją łapać w pospolity sposób. Minęło więc sto lat, nim zrozumiał czego naprawdę pragnie, że to, czym jest, jest o wiele potężniejsze. Bóg zniszczenia, nie mógł istnieć w świecie ludzi bez powłoki, tworzył ją więc od nowa, tuszował swe przybycie i żył jako ocalały, szukając sposobu by się przebudzić. Uniósł głowę na dźwięk stukotu wysokich obcasów, drzwi gabinetu uchyliły się ostrożnie i do środka wsunęła się kobieta. Kouyou, najukochańsza siostra Chuuyi. Miał wystarczająco dużo magii, by sprowadzić ją ze świata umarłych, a jej połączenie z życiem było wspaniale silne dzięki głębokim ranom na nadgarstkach. Uznał to nawet za ironiczne, że jako samobójcy najwięcej potrafili docenić w swoim nowym życiu, by chronić je u innych.

[BSD] Leśne bóstwo - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz