Rozdział 5

1.2K 93 35
                                    

Kamienica była cicha. Jedyny gwar pochodził z nie tak mocno zatłoczonej ulicy, który i tak nie był na tyle mocny by męczyć Harry'ego. Czuł się źle sam ze sobą idąc do drzwi w przesiąkniętej alkoholem, potem i szpitalem koszuli, z posklejanymi od krwi włosami i zmęczeniem, które powodowało u niego nagłą potrzebę snu. Pierwszy raz od bardzo dawna pragnął spać i pierwszy raz nie martwił się o koszmary, bo przy tym jak się czuł nawet koniec świata nie byłby w stanie go obudzić. 

Zatrzymał się przed dębowymi drzwiami, na których ładnymi cyferkami napisany był numer mieszkania. Harry przeszukał kieszenie swoich spodni i wyciągnął z jednej niewielki pęk kluczy. Wybrał ten jeden, długi acz mały klucz i skierował go w stronę zamka. Dopiero teraz kiedy w żaden sposób nie mógł trafił, zauważył jak mocno trzęsły się jego dłonie. W tej ciszy też odnalazł na chwilę zapomniany ból, który rozrywał jego skronie. Kolejne łzy bezsilności wypełniły jego oczy, sprawiając, że z każdą chwilą obraz stawał się coraz bardziej rozmazany. 

Po kilku dłużących się próbach klucz w końcu wsunął się w zamek. Harry szybko go przekręcił i pchnął drzwi. Jego mieszkanie było w pewnym stopniu jego azylem. Lubił się tu ukrywać, zatracać w samotności i wyniszczać jeszcze bardziej. Beż ze ścian nigdy nie wydawał się być tak kojący jak dziś. Panele w korytarzu nie skrzypiały pod jego stopami jak czasem im się zdarzało. Słońce nie wpadało przez nie zasłonięte okna i nie atakowało jego przekrwionych oczu. Wszystko w jego oazie starało się jakoś wynagrodzić brunetowi, trudy ubiegłej nocy.

Najpierw odwiedził kuchnię gdzie z blatu zgarnął opakowanie z lekami. Białe tabletki wyskoczyły z listka wprost na jego dłoń, przyjaźnie się do niego uśmiechając. Harry nigdy nie mógł pojąć ile dobra i szczęścia kryją w sobie te niepozorne pigułki. Wsunął dwie do ust i popił wodą wlaną z kranu. Pusta szklanka zaraz stanęła na blacie obok koszyczka w którym powinny być owoce. Gdy zostawał mu coraz mniej czasu do poczucia ulgi, Harry zaczął rozpinać swoją koszulę i spokojnie kierować się do łazienki. 

Koszula opadła z gracją na zimne kafelki, ukazując światu pokrytą tuszem i bliznami, idealną w swoim kolorze skórę Stylesa. Palce sprawnie rozprawiły się z guzikiem i zamkiem w spodniach, pozwalając by otulający długie nogi, czarny materiał podzielił los reszty jego garderoby. Jego nagie ciało w swoim braku idealności właśnie takie było. Zarysowane mięśnie, miękka skóra o miłym zapachu, czegoś co przypominało cytrynę i subtelne piżmo. Czarne rysunki na rękach, nogach, klatce piersiowej i kręgosłupie. Blizny na lędźwiach i tyle nóg. To właśnie był Harry. Jednak wad na jego ciele nigdy nikt się nie doszukiwał. Kiedy kochanki i kochankowie prześlizgiwali się przez jego łóżko, nikt nie pytał o nic, każdy miał swój cel w tym co robił i jedynie jego spełnienia się trzymał. Nie było pytań, nie było odpowiedzi, nie było niczego poza złudną idealnością. 

Czasem, w chwilach jak ta czuł, że chciałby mieć w swoim życiu kogoś kto po prostu by przy nim trwał. Kogoś kto słuchałby go, martwił się o niego, nie zawsze oczekując tego samego w zamian. Chciał mieć przy sobie kogoś, kto pozwoliłby mu na nowo poczuć się jak na początku liceum. By znów mógł poczuć słodki smak beztroski i wolności, żeby nie musiał już trwać w bezsensowności ze swoimi koszmarami i jego dłońmi na swoim ciele, gdy tylko zamykał oczy.

Woda osadzała się na nim, a błogie westchnienie opuściło jego usta. Spięte mięśnie powoli się rozluźniały a ból w skroniach ustępował. Piana gromadziła się w załamaniach jego ciała, przez zbyt dużą ilość mydła, rozprowadzonego przez Harry'ego dosłownie wszędzie. Zapach cytryn wypełniał pomieszczenie a para unosiła się wokół mężczyzny. 

Prysznic trwał dłużej niż zazwyczaj, ale właśnie tak długi czas pod natryskiem był tym czego potrzebowały jego spięte mięśnie. Kiedy tylko opuścił prysznic jego ciało owiał łagodny chłód, który uwydatnił gęsią skórkę na jego ramionach. Zmęczony podszedł do lustra i zaczął wpatrywać się w znużoną twarz. Była szara, bez wyrazu, oczy otaczały ciemne nieco fioletowe cienie, które uwydatniały się w ostrym świetle żarówek z lamp nad nim. Wargi były bledsze niż zazwyczaj, pozbawione swojej intensywnej barwy i spierzchnięte, pełne odstających i suchych skórek, których oderwanie groziło niewielkim wylewem krwi. Harry miał dość krwi na swoim ciele w przeciągu ostatnich godzin, więc oblizał jedynie wargi i zgarnął stary, granatowy ręcznik z haczyka przy lustrze i począł wycierać swoje ciało. 

Dark | Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz