Rozdział 12

996 79 57
                                    

Siedział w kącie swojej sypialni. Słyszał głośne kroki, które echem odbijały się od drewnianych schodów. Słyszał śmiechy zgrane ze sobą tak idealnie, a które jego doprowadzały do najgorszego stanu. Słyszał jak jego serce znów pęka, jak krew zaczyna szumieć w jego głowie. Może jeśli się nie odezwie nie znajdą go i zostawią w spokoju? Jego nogi przyciśnięte mocno do klatki piersiowej powoli zaczynały boleć. Ledwo zarośnięte rany na udach, od ściskania znów się otwierały, brudząc świeżą krwią jego spodnie. Nigdy się nie modlił, tak naprawdę nigdy nie wierzył ale w tym momencie w myślach odmawiał każdą możliwą modlitwę jaką znał.

Drzwi skrzypnęły a ciemność w której pogrążony był jego pokój, przecięła stróżka złotego światła. Łuna opadała na biurko i kawałek materaca, który przykrywała pomięta pościel. Jego oczy błyszczały od łez, które wzbierały ich automatycznie, gdy tylko zauważył, że weszli do pokoju. Światło zostało zapalone a on stał się odsłonięty. Wiedział, że już nie ucieknie. Kolejny raz.

Uśmiech. Widział jedynie wargi rozciągnięte w tym wyniosłym uśmiechu. Kroki były coraz bliżej. Widział jak zbliżają się do niego, ale nie mógł zrobić nic, nawet żałosny szloch nie opuścił jego ciała. Bał się ale nie było to już coś nowego. Żył w strachu od tak długiego czasu. Żył w bólu od tak długiego czasu. To wszystko już nie miało znaczenia. Ból, łzy, upokorzenie. Tylko to zaczynało się liczyć. Tym stał się on sam. Mieszanką brudnych loków, łez, ciągłego bólu tego fizycznego jak i psychicznego i tych słów, które raniły bardziej niż wszystko inne.

Tylko on do niego podszedł. Ta dłoń, którą widział każdego dnia, która śniła się każdej nocy, która dotykała jego ciała, zbliżyła się do jego zaczerwienionego policzka. Szorstkie i grube palce prześledziły delikatną skórę od nosa do linii włosów przy jego uchu. Dotknęły jego pokręconych włosów. To co się działo, było tak złudne jak zawsze. Ta delikatność, której pragnął od kogoś komu ufał całym sobą była teraz przekleństwem, którego się bał. Bał się tej najzwyklejszej delikatności. Tak zwykłego aktu miłości.

Dłonie otoczyły jego nadgarstki sprawiając, że musiał puścić wciśnięte w siebie nogi. Kończyny osunęły się bezwładnie na podłogę, krew zdążyła już przesiąknąć przez jego spodnie i czuł jak zaczynała tworzyć małe plamki na równo ułożonych panelach. Jego ramiona otoczyły jego wątłe ciało, które z każdą chwilą przeszywały mocniejsze fale bólu i strachu. Uniósł jego ciało i pomógł mu wstać. Dłonie znalazły swoje miejsce na wąskiej, młodzieńczej talii siedemnastoletniego chłopca.

- Skarbie, dziś nie będziesz sam. - szepnął zanim ułożył go na łóżku.

Jego oczy otworzyły się pełne przerażenia. Oddech miał przepełniony niepokojem, który sprawiał, że dłonie nerwowo znów wplątały się w jego włosy. Znów wrócił do tych nocy. Znów czuł ten ból i strach, tak paraliżujący jak jad węża, chwile po ugryzieniu gdy toksyna zaczyna przejmować cały organizm pozbawiając powoli każdej czynności. Przez jego myśli przeszła myśl, że może w czasie snu, w czasie gdy wracał do starych wspomnień wąż na jego plecach postanowił się obudzić by zatopić w nim swoje śmiercionośne kły i zabić. I może w głębi jakoś pragnął, by ten szaleńczy pomysł pozbawiony większego sensu okazał się być prawdą. Bo może nie tak złym rozwiązaniem byłoby opaść bez sił i zamknąć swoje oczy? Uwolnić się i zapomnieć. I nie żałowałby niczego, może poza tym, że nie zdążył pożegnać się z Louisem. On by na to zasługiwał. Tylko on.

Myśl o szatynie sprawiła, że napięte mięśnie z lekka się rozluźniły. Wysunął dłonie z włosów i obrócił się w siadzie na łóżku. Spojrzał na leżący na szafce nocnej telefon i chwycił go by sprawdzić godzinę. Siódma rano. Było zbyt wcześnie by przeszkadzać i zbyt wcześnie by żyć. To nie zmieniło jednak jego postanowienia. Pochylił się mocniej, tak by mógł wysunąć jedną z niewielkich szuflad. Ta jedna metalowa puszeczka była teraz jak złoto. Kiedy więc w końcu ją chwycił poczuł się lżejszy, już tylko sekundy dzieliły go od spokoju. Uchylił wieczko i znów ogarnął go niepokój gdy puszeczka okazała się być pusta. Musiał pojechać do klubu.

Dark | Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz