Rozdział 30

829 69 43
                                    

Kiedy Londyn skąpany był już w słońcu, Harry otworzył swoje oczy. Przetarł zmęczone nadal oczy i przez pewien czas wpatrywał się w sufit, wracając myślami do wszystkiego co powiedział mu dzień wcześniej Louis. To było wiele, jednak nie tak wiele jak oferował Louisowi on sam. Tomlinson miał problemy, jednak nadal był dla Harry'ego ideałem. Nie liczyło się to co wydarzyło się w jego życiu, bo nigdy nie zmieniłby sposobu w jaki patrzył na tego chłopaka. I to było kolejną rzeczą, którą dał mu Louis. Patrzył głębiej, pozwalając sobie dostrzec więcej. Pokochanie Louisa jak się okazało było najlepszym lekarstwem na zło i najlepszą rzeczą która spotkała Harry'ego w życiu. Pomimo tych wszystkich barier w swojej głowie, zaakceptował to. Przestał przez tym uciekać. Choć nadal nie było to łatwe. 

Z nową energią, która wypełniała jego ciało podniósł się z łóżka i podszedł do swojej szafy. Kaszmirowy sweter w odcieniu grafitu był miły przy jego skórze. Spodnie jak zawsze idealnie prezentowały się na jego smukłych nogach a włosy jak każdego dnia były istnym koszmarem do opanowania. Nie miał jednak czasu. Śpieszył się jakby Louis zaraz miał zniknąć, jak gdyby nad głową Harry'ego był zegar który odmierzał czas tylko do jednej pory o której wszystko pryśnie, jak w bajce. I chociaż historia Harry'ego była daleka od bajki, był właśnie bohaterem jednej z nich. I była to najpiękniejsza bajka jaką kiedykolwiek dane mu było poznać. 

Okręcił swoją szyje szalikiem i zarzucił na ramiona swój płaszcz. Obcasy jego butów obijały się o schody w budynku, kiedy po nich zbiegał. Pchnął drzwi i wypadł na zewnątrz z uśmiechem na ustach. Dziwnie było żyć w ten sposób. Dziwnie było zacząć żyć po tym jak przed dekadę było się w pewnym stopniu martwym. Ale odradzał się dzięki Louisowi, był jak feniks rodzący się na nowo z popiołów. Jak nigdy żyjąc w Londynie szedł ulicami ciesząc się do samego siebie. Nie martwił się niczym i w końcu się nie ograniczał. Sam do końca nie wiedział co nim kierowało w tym momencie. Od czego zależało to, że chociaż miał samochód lub nawet autobusy postanowił pójść do Louisa pieszo. Był naprawdę szalony, ale czasem chyba warto oddać się szaleństwu. 

Przez te tygodnie, które spędził z Louisem zrozumiał, że nie ma nic złego w byciu innym. Nie był gorszy, nie był dziwny, był kimś naprawdę normalnym. Zrozumiał, że nie ma nic złego w tym, że ma koszmary, z tym, że się boi. Louis był tym co prowadziło go na powierzchnie, był jego latarnią pośród oceanu. Wskazywał mu drogę do domu, bo właśnie przy nim Harry odnalazł swój dom, którego szukał latami. Wystarczył przypadek żeby go poznać, bo może gdyby tamtego dnia nie zjawił się w szpitalu nigdy by go nie poznał? Z Louisem przestał czuć się tak jakby był sam. Miał kogoś z kim mógł dzielić wszystkie troski, wątpliwości i radości. Dobrze było żyć ze świadomością, że gdzieś ktoś na niego czeka.

Harry skręcił w jedną z ulic i wszedł do alei pełnej mieniących się żółcią i czerwienią klonów. Jeden z liści oberwał się z drzewa i spadł powoli z drzewa, by zakończyć swoją podróż na klapie płaszcza Stylesa. Złapał go w swoje zmarznięte dłonie i przystanął, by dokładniej mu się przyjrzeć. Przypomniały mu się te jesienie, kiedy żyła jeszcze jego babcia, gdy razem z nią i Gemmą wybierali się do parku i zbierali takie same liście, by babcia mogła zrobić z nich piękne róże, które zachwycały swoimi kolorami. Doskonale pamiętał jak się je robi, niewiele też myśląc idąc powoli aleją, zbierał co piękniejsze liście i zawijał je tworząc z nich kolorowe kwiaty. Kiedy dotarł do końca drogi w dłoniach ściskał aż pięć liściastych kwiatów, z których każdy krył w sobie inne odcienie żółci, pomarańczy i czerwieni. W głębi serca miał nadzieję, że spodobają się Louisowi, bo właśnie dla niego je robił. Poprawił włosy z znów ruszył w stronę domu chłopaka. 

Dotarcie na znajomą ulicę niedaleko Gladstone Park zajęło mu ponad godzinę. Jego policzki piekły od zimna a dłonie przybrały prawie białego koloru wśród którego wybijała się czerwień jego knykci. Prawie biegiem puścił się w stronę domu, który tak dobrze zdążył już poznać. Jego oddech był ciężki i palił jego wnętrze kiedy w końcu się zatrzymał. Stał tuż przy płocie, który otaczał posesję. Oparł się o niego jedną z dłoni i po prostu patrzył. Obserwował jak Louis przemieszcza się po sklepie, ustawiając pudełka i paczki na półkach, jak napełniał opakowania i wykładał na lady. To było to. To była jego teraźniejszość i to była jego przyszłość. Tylko tego pragnął. Nic więcej nie było mu potrzebne, żeby w końcu być w stu procentach szczęśliwym. Louis był wszystkim. 

Ostatni raz spojrzał na bukiet w swojej dłoni i z uśmiechem przeszedł przez bramę. Kamienny chodnik jak przystało na jesień pokrywały liście, przez które przebijały się ostatnie źdźbła trawy. Wziął głęboki wdech i nacisnął na klamkę od sklepu. Dźwięk dzwoneczka od razu dobiegł do jego uchu, przez co jego uśmiech jedynie się poszerzył. 

Jego spojrzenie spotkało się z tym Louisa niemal natychmiast. Chłopak uśmiechał się do niego przyjaźnie a wesołe iskierki wypełniały jego oczy. 

- Cześć, Lou. - odezwał się cicho, nadal stojąc przy drzwiach. 

- Harry. - Louis sapnął i potarł swój policzek. - Martwiłem się o Ciebie. Przysięgam, że jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego to coś Ci zrobię. - pogroził mu palcem i podszedł do niego by mocno objąć jego szyję. Harry ułożył swoje dłonie na jego plecach i przyciągnął blisko siebie, zatapiając swój nos w jego włosach. - Jesteś przemarznięty. 

- Przyszedłem tutaj pieszo. Jest dość chłodno. - wzruszył ramionami i wypuścił z objęć szatyna. Wyprostował się i wysunął w jego stronę bukiet ze zrobionych kwiatów. - Zrobiłem je po drodze. 

Louis przyjął je i po czasie przyglądania się im spojrzał na bruneta. - Zaskakujesz mnie każdego dnia coraz mocniej, Panie Styles. Są wspaniałe. - uśmiechnął się miękko i ułożył bukiet na szczycie jednej z gablot. - Zaczekaj tu chwilę. 

Nim Harry mógł cokolwiek odpowiedzieć Tomlinson zniknął gdzieś na zapleczu. Usiadł więc z boku i zdjął w końcu swój szalik i rozpiął górę płaszcza. Jego skóra w końcu nabierała zdrowego i odpowiedniego odcienia, jednak nadal prosił by po tym wszystkim się nie rozchorował. Louis wrócił szybko niosąc kubek znad którego unosiła się para. 

- Nie jest to coś wyszukanego, ale zrobiłem Ci herbatę, żebyś się nie rozchorował. - Louis postawił przed nim kubek z napojem i wrócił za blat zajmując się na nowo pracą. 

Harry przyglądał mu się uważnie, chłonąc każdą sekundę z tej chwili. Popijał gorącą herbatę i przysłuchiwał się temu jak Tomlinson cicho mówi do siebie i jak się denerwuję, gdy coś mu się nie udało. Kocham Cię. Musiał to powiedzieć, to był właśnie ten moment, ten w którym całkowicie wiedział, że to właśnie Louis. 

- Kocham Cię. - powiedział nagle, wyrywając Louisa z rytmu. Cukierki, które przesypywał rozsypały się po całej podłodze, a metalowy nabierak upadł ciężko w pudełku. Kolorowe kulki sunęły po podłodze, a Harry przechodził ostrożnie między nimi coraz bardziej zbliżając się do Tomlinsona, który wpatrywał się w niego zaszklonymi oczami. 

- Co?

- Kocham Cię, cholera Louis. Kocham Cię. - Harry podszedł do niego i zgarnął jego ciało w ramiona. Znajome dłonie otoczyły jego szyję, a uśmiech powiększał się z każdą chwilą w której trwali razem. - Tak bardzo się bałem tego powiedzieć, bo kochanie mnie oznaczałoby twoje cierpienie, ale... myliłem się. Nie pozwalając na kochanie ciebie jedyną osobą która cierpiała byłem ja sam. - mówił cicho zatapiając się w szyi szatyna. Delikatnie muskał skórę i śmiał się przy tym jak jeszcze nigdy w życiu.

Harry nie pokochał go bo kogoś szukał. Nie pokochał go bo kogoś potrzebował. Pokochał go bo Louis był jedyną osobą, która odważyła się dla niego zaryzykować. Bo jako jedyny chciał poznać jego ulubiony kolor i zapytać o jego samopoczucie. Bo jako jedyny robił mu śniadania, uspokajał go i pytał o blizny. Jego jedyny go nie oceniał a akceptował każde niedociągnięcie. Louis pokochał go tak jak on pokochał Louisa. I to było tak dziwne bo kiedy Tomlinson w oczach Harry'ego miał do zaoferowania cały świat, on nie miał nic poza sobą. Mogąc mieć tyle i tak wybrał jego. Ale tym jest właśnie miłość. Umiejętnością zaryzykowania wszystkiego by w końcu poczuć szczęście. Miłość to bycie z kimś pomimo barier a nie dlatego, że są i wypada być przy kimś, żeby nie czuł się tak źle. W miłości nie chodzi o to kto kim się jest, ile ma się lat, ile ma się światu do zaoferowania. W miłości chodzi o to by dostrzec dobro nawet w najgorszych dla ogółu ludziach. I Harry mógł nazwać się szczęściarzem, bo Louis był po prostu miłością. 

- W październiku zeszłego roku, nie miałem pojęcia, że ktoś taki jak Louis Tomlinson może istnieć. O tej porze rok temu nie pomyślałbym nawet, że spotkam kogoś kto zostanie na dłużej. Rok temu nigdy nie powiedziałbym, że spotkam kogoś kto stanie się całym moim światem, powodem dla którego świat jest mniej straszny niż zazwyczaj. I teraz powiem to znowu. Kocham Cię Louis. Kocham Cię i każdego dnia zdaję sobie sprawę, że kocham Cię mocniej i mocniej, i kocham każdy kawałek twojej duszy i twojego ciała. 

CDN...

Dark | Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz