Rozdział 28

584 48 17
                                    

Deszcz padał coraz mocniej. Dźwięk kropel na parapecie był głośniejszy i wyraźniejszy. Tylko to przerywało ciszę, która zapadła w sypialni Harry'ego. Pragnął kochać i być kochanym, jednak kiedy usłyszał te dwa słowa, jego ciało ogarnął lęk. Nie był gotowy, żeby to powiedzieć, jeszcze nie teraz, nie tak. Gdy tylko pierwsze łzy spłynęły po twarzy bruneta, Louis obtarł je lekko i przyciągnął chłopaka do siebie. 

- Nie powinieneś mnie pokochać, Lou. Nie powinieneś... - powiedział płaczliwie Harry, wtulając twarz w niewielki brzuszek szatyna. Louis wplątał delikatnie palce w miękkie włosy masując głowę Stylesa. To nie był ten sam Harry, którego oglądali wszyscy. To był jego Harry, który zabłądził. - Nie jestem kimś wartym tego wszystkiego. Nie ja, nie za to co zrobiłem. Louis ja... Louis do jasnej cholery ja zabiłem człowieka. Nie jestem dobry, nie zasługuję na to co mówisz. - Mamrotał obejmując mocniej talię chłopaka.

- Wiem o tym, kochanie. Wiem, Zayn powiedział mi wtedy w klubie. - Louis powiedział cicho, nadal głaszcząc włosy mężczyzny. 

- Czemu wtedy nie odszedłeś? Nie przeszkadza Ci to, że jestem diabłem? 

- Za każdym diabłem zawsze stoi anioł kochanie. A ja stoję za tobą już na zawsze. Poza tym musisz pamiętać, że diabły też mają w sobie dobro w końcu kiedyś były aniołami, ulubieńcami samego Boga. Ale one też się pogubiły, schowały swoje dobro i odgrodziły się od każdego odnajdując w zwątpieniu drogę ucieczki.  

Harry spojrzał na szatyna. Nie potrafił nic powiedzieć, ale Louis rozumiał. Jakby wiedział, że Harry potrzebuję czasu, że może minąć dużo czasu zanim od sam usłyszy to samo, jednak w tym wszystkim wiedział, że dla tego chłopaka był wszystkim. Nie potrzebował kocham cię, żeby z nim zostać.

- Nie zakochałem się w tobie bo się zgubiłem, albo dlatego, że Ty byłeś zniszczony. Zakochałem się w tobie bo kiedy dałeś mi szansę na poznacie ciebie zrozumiałem, że chce abyś został częścią mojego życia. Nie ważne czy będziemy razem przez pięć minut czy przez pięćdziesiąt lat, chce mieć po prostu ciebie, Harry. Nie ważne ile gówna jeszcze jest w twojej głowie, nie ważne ile chemii czy badań będę musiał spędzić płacząc ściskając rękę mojej mamy, nie ważne z ilu jeszcze koszmarów będę cię ratował, ważne że będziesz obok. Tak jak ty dla mnie tak ja dla ciebie. - Louis wyplątał palce z włosów bruneta i przeniósł je ma kark i szczyt pleców. W żaden sposób nie skomentował kilku łez, których wilgoć prawdopodobnie poczuł na swojej skórze, dając Stylesowi czas. Bo czas w ich związku odgrywał jedną z głównych ról. Louis zdawał się nie potrzebować jego miłości do bycia szczęśliwym. Louis potrzebował jego obecności.

Minęła chwila, wypełniona ich oddechami, zanim Harry się odezwał. - Stałeś się sensem wszystkiego co mam. Jesteś jak powietrze i nie dam rady jeśli kiedyś znikniesz. Nie wiem ile czasu zajmie mi ułożenie tego wszystkiego. To... Zapomniałem jak to jest kochać, zapomniałem o tym. - westchnął ciężko i podpierając się na lekko dygoczących rękach podniósł się do siadu. Ani jeden ani drugi nie ukrywał już swoich łez. Harry nie widział sensu w ciągłym już uciekaniu od jakichkolwiek emocji. Z Louisem odkrywał ten świat na nowo, śmiał się i płakał tak jak teraz. - Tak bardzo chciałbym powiedzieć to samo, ale nie umiem. Nie teraz. Nie potrafię powiedzieć tego i być w pełni szczery i nie mieć co do tego wątpliwości. 

Znów złapali się za dłonie, jednak nie potrwało to długo bo Harry szybko wciągnął młodszego na swoje kolana. - Mamy mnóstwo czasu, Harry. - Louis uśmiechnął się czule i oparł dłonie o jego barki. - Mamy naprawdę mnóstwo czasu. 

Styles opadł na poduszki, nadal nie wypuszczając Louisa ze swoich ramion. Trzymał go mocno przy sobie, tylko po to by mieć pewność, że chłopak nagle nie zniknie. W zapomnienie odeszło to, że nadal byli nadzy, pościel zakrywająca ich ciała leżała skopana przy ich stopach i z trudem Louis sięgnął po nią by znów ich okryć. Daleko było jeszcze do świtu chociaż godzina na zegarze wskazywała, że nieubłaganie się do niego zbliżali. Deszcz już nie padał co sprawiało, że w niewielkim mieszkaniu Stylesa zapanowała bezwzględna cisza, która głucho odbijała się w jego głowie pełnej od myśli. Wodził jedną z dłoni po rozgrzanej skórze między łopatkami młodszego chłopaka, kiedy druga zgrabnie przeczesywała opadające na czoło pasma włosów. 

Louis zasnął szybko, ukołysany dotykiem Harry'ego. On jednak nie potrafił tego zrobić. Bezwładnie wpatrywał się w sufit po którym co jakiś czas przesuwały się łuny światła. Londyn powoli budził się do życia i Harry znów miał okazję, by przez krótką chwilę wrócić myślami do lipca. W lipcu, kiedy zaczynało się lato wszystko wydawało się być prostsze. Był zwyczajnym, zamkniętym na wszystkich Harrym, który niewątpliwie zbliżał się do śmierci z przepicia lub przedawkowania. Może jednego i drugiego? Teraz, kiedy kartki w kalendarzu wskazywały na pierwszą połowę października, czuł się zdrowszy, weselszy ale i bardziej pogubiony niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet kiedy zjawił się w Londynie siedem lat temu, czuł się mniej zagubiony niż teraz. 

Bo chociaż Louis sprawiał, że jego problemy znikały, był też powodem przez który nie wiedział co robić. 

Czy go kochał? Tak jak Louis kochał jego? To było trudne pytanie. W ogóle myślenie o zakochaniu a co dopiero o miłości było dla Harry'ego trudne. Powoli nauczył się żyć bez jej potrzeby. Na nic były miłe słowa, pochlebstwa i inne denne wyznania, których zdążył się nasłuchać w swoim urozmaiconym przez kobiety, mężczyzn i inne używki życiu. Nazywali go Bogiem, cudem, marzeniem. Wzdychali do niego i pragnęli go lecz on nie chciał ich na dłużej. To wszystko było chore a układanie każdej myśli po kolei było niesamowicie męczące. Jak bumerang wracał do pytania; Czy kocham Louisa? 

Nie wiedział. 

Wszystkich ludzi, których kiedykolwiek kochał łączyło to, że byli powodem jego cierpienia. Matka choć była dla niego największym wsparciem, zabijała go swoją obojętnością. Ojciec zabijał go każdego dnia, przed trzy lata, przez ponad tysiąc dni i nie ważne było jak mocno go kiedyś kochał i jak wielkim autorytetem dla niego był. Chociaż Ahrimana darzył miłością i traktował go jak brata, którego nigdy nie miał szansy mieć, ten też wbił nóż w jego plecy. Venus choć zdawała się go ratować i tak ciągnęła go w dół. I pośród tych wszystkich ludzi była też Gemma. Słodka, młodsza siostra, która zawiniła jedynie tym, że nigdy nie starała się go znaleźć. Bo może łatwiej byłoby stawić czoła każdej przeciwności, gdyby wiedziało się, że ma się kogoś kto znał go tę dekadę temu i wiedział jaki był. I mimo że długo obwiniał dziewczynę, że została, że nie walczyła, że nie reagowała, teraz wiedział, że ta uraza była nadal tą którą żywił do matki. Ile mogła zrobić jego siostra kiedy tak naprawdę była tylko nastolatką? 

Oderwał spojrzenie od sufitu i z lekkością przeniósł je na szatyna, który zdążył obrócić się w jego ramionach. Spał teraz na boku z głową ułożoną przy obojczyku Stylesa i ręką przełożoną przez jego pas. Harry nadal trzymał go ciasno, nie wodząc już jednak dłonią po plecach. Pozwolił też jego włosom opaść i przykryć część jego twarzy. Nadal jednak był piękny. Czy go kochał? 

Odpowiedź na to pytanie była na wyciągnięcie ręki, jednak nadal zbyt mocno ukryta pod warstwą urazy. 

Wiedział, że Louis jest jak nikt inny. Wiedział, że nie da rady jeśli go straci. Czy był więc w stanie podjąć to ryzyko i pokochać go licząc, że ten również nie stanie się powodem do kolejnych łez, nieprzespanych nocy i tego cholernego bólu, który rozrywa od środka. Czy był gotowy zaryzykować tak wiele, by stanąć na granicy życia i śmierci? Bo gdyby straciłby Louisa straciłby też Jay. Kogoś kto stał się namiastką matki, której w gruncie nadal potrzebował. 

To wszystko było ciężkie. Nie tylko do pojęcia ale i do zrozumienia. Zdawał sobie sprawę, że miłość nigdy nie jest łatwa, nawet ta w bajkach dla dzieci czy baśniach. Miłość zawsze zaczynała się od gówna, by rozkwitnąć niczym kwiaty na ich łące. I jeśli jego baśń miała się teraz zacząć, bo przetrwał swoje gówno w życiu, to potrzebował czasu. Potrzebował czas by tak jak kwiaty dorosnąć i rozkwitnąć. Bo to nie było tylko jego życie, to nie była tylko jego bajka. To była też bajka Louisa i to było też jego życie. Jeśli miał go kochać chciał by było to szczere, bo tylko na takie uczucia zasługiwał szatyn. Jeśli miał mu powiedzieć te słowa, które teraz były tak obce w jego ustach, chciał by nie były kierowane jedynie z serca ale i z umysłu. Chciał mieć pewność, że to będzie to. 

W końcu i jego znużył sen. Jednak nawet i w odległym świecie w którym teraz był i w którym wszystko było możliwe, by tylko on i Louis. 

Jeśli więc mimo wątpliwości zasypia się z uśmiechem na twarzy, mając w ramionach kogoś kto znaczy więcej niż można pojąć. Jeśli ma się nawet przepełnione sny tą jedną osobą i wszystkie myśli prowadzą do tej jednej osoby. Jeśli żyje się kimś, z kimś i dla kogoś. Jeśli to wszystko to właśnie miłość, to Harry mógł naprawdę kochać Louisa. 

Tylko oni w ich małym kawałku wieczności...


Dark | Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz