Rozdział 5

441 18 57
                                    

POV: ELICE

Val. Spokojnie. Powiedz co się tam do kurwy stało? — Wycedziłam przez zęby, wychodząc z samochodu. Nie obchodziły mnie teraz mokre włosy, czy ubrania. Ważniejszy był mój syn, który kurwa znajdowała się w szpitalu

— J-ja nie wiem. Schodziliśmy po schodach... i on się wywrócił! Ja przepraszam. Boże! Tak bardzo przepraszam! Proszę! Błagam, aby Pani mnie nie zwalniała! — Kobieta zawyła do słuchawki, a mnie przeszedł dreszcz. Było mi jej żal.

Nie zwolniłabym jej. Znałam jej sytuacje, nie mogłabym.

— Uspokój się. To ja jestem matką Ryana, a jestem bardziej opanowana niż ty. Zaraz będę. Wysiadłam właśnie z samochodu. — Odparłam rozłączając się. Wrzuciłam urządzenie do torebki przyśpieszając kroku.

******

— Co z nim? — Od razu napadłam lekarza, który stał obok drżącej ze strachu kobiety. Odwróciła się przodem do mnie, a jej ryk usłyszało za pewne całe piętro.

Rzuciła się na mnie, ciasno obejmując moje ciało. Mimowolnie się spięłam, ale oddałam uścisk. Uwielbiałam te kobietę, a do póki nie wiem co się stało nie chce wysuwać pochopnych wniosków.

— Val. Idź proszę po dwie kawy. — Lekko odsunęłam od siebie asystentkę, posyłając delikatny uśmiech. Pokiwała głową, odrywając się ode mnie. Odwróciła się tyłem, stawiając niepewne kroki.

— Co z moim dzieckiem? — Zadałam po raz kolejny pytanie. Zgarnęłam dłonią kilka włosów opadających na czoło, poprawiając mokry płaszcz.

Młody mężczyzna zmierzył mnie chłodnym wzrokiem, a na jego twarz wstąpił grymas. Nie wiedziałam czy chodziło o mój wygląd, czy chodziło w ogóle o mnie. Ale jednego byłam pewna. Był kurewsko przystojny.

— Proszę za mną. Synu nic poważnego się nie stało. Ma lekki wstrząs mózgu, oraz zwichniętą lewą rękę. Zostanie tydzień, góra dwa. I może wyjść. — Facet mówił, idąc w sobie tylko znanym kierunku. Szłam obok niego, próbując nadążyć tępo mężczyzny.

Niestety. Stres, oraz szpilki. Wysokie szpilki, które są dla mnie niczym, jak dla sportowca zwyczajne buty. Tak teraz utrzymanie się na nich, sprawiało mi trudność.

— Może Pan zwolnić? — Burknęłam, zatrzymując się. Szatyn spokojnym ruchem obrócił się przodem do mnie, a jego twarz nie ukazywała żadnych emocji.

— Mogła Pani nie ubierać, aż tak wysokich szpilek. To tutaj. — Wskazał dłonią na sale, a ja niczym szalona zerwałam się biegnąc do drzwi gdzie powinien być mój syn. Właśnie powinien.

Zamiast tego był ktoś kogo nie sądziłam, że kiedykolwiek ujrzę ponownie. Siedział tam. Siedział na szpitalnym łóżku, a jego wyraz twarzy wyrażał czyste wkurwienie.

Mogłabym wyjść nie zauważona. Dokładnie, mogłabym. Ale mężczyzna oderwał wzrok od swoich ubrudzonych spodni, przenosząc go na mnie.

Rozchylił lekko wargi, a jego dłonie niemal natychmiast pobielały. Przez moc z jaką je zaciskał.

Nikt się nie odezwał. Patrzyłam pusto w jego oczy, a on robił dokładnie to samo. Powolnym ruchem dźwignął się na nogi, jakby nie chciał mnie przestraszyć.

Podszedł do mnie powolnym krokiem, a ja nawet nie zorientowałam się gdy przyciągnął mnie do siebie. Oplatając w tym czasie moją talie ramionami.

— Pamiętam. Pamiętam, że byłaś dla mnie kimś ważnym. — Wychrypiał, a ja dalej nie potrafiłam się odezwać. Nie mogłam w to uwierzyć. On nie mógł pamiętać. Nie mógł się dowiedzieć.

Love me|| 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz