Rozdział 18

429 11 73
                                    

POV: ELICE

— Nie było cię przy nim, bo widocznie na to nie zasługiwałeś. — Prychnęłam, wyszarpując się z jego uścisku. Zadarłam wysoko głowę, patrząc w jego piękne tęczówki.

— Był czas, gdy chciałam ci powiedzieć. Na prawdę, nawet nie wiesz jak mocno. Ale potem się dowiedziałam, że masz dziecko. — Pokręciłam głowa na boki, przenosząc wzrok na białą ścianę.

— Widziałam jak się z nią żenisz. Jak składasz jej przysięgę, a twoje oczy były wypełnione tak ogromną miłością, że nie miałam serca by ci to odebrać. Mimo wszystko, twoje szczęście zawsze było, jest i będzie dla mnie najważniejsze. Być może i to, by mnie nie powstrzymało. Ale gdy posłałeś mi ulotne spojrzenie, zapewne nie wiedząc, że to ja. Wiedziałam, że nie mogę ci tego zrobić. Nie byłeś gotowy na bycie rodzicem, teraz też nie jesteś. — Zaśmiałam się, wracając wzrokiem do mężczyzny.

Miał zmarszczone lekko brwi, oraz zaciśniętą szczękę. Uważnie skanował moją twarz.

— Jesteś naćpana? — Uniósł jedną brew ku górze, a z moich ust wyrwał się paniczny śmiech. Chrząknęłam po chwili, uśmiechając się sztucznie.

— Ja naćpana? Proszę cię. — Machnęłam lekceważąco dłonią, śmiejąc się po cichu. Szybko odzyskałam fason, przybierając chłodny wyraz twarzy.

— Kurwa, ty jebana idiotko. Ćpasz. Myślisz, że nie rozpoznam tego po kimś? — Uniósł brew ku górze, a z jego ust wyrwało się gorzkie parsknięcie.

— A zwłaszcza po tobie. Znam cię za dobrze, El. Kurwa. Zabieram Ryana do siebie, nie będzie przebywał z tak nieodpowiedzialną osobą. Żeby być naćpaną, przy dziecku. — Pokręcił niedowierzająco głową.

Przesunął mnie lekko na bok, łapiąc za klamkę.

— Biorę przykład od najlepszych. Chyba wiesz co nieco na ten temat, nieprawdaż? — Zaśmiałam się kpiąco.

Mężczyzna odwrócił się do mnie przodem, a na jego twarzy malowała się furia. Złapał dłonią z całej siły za moją szyje, przyciskając mnie do ściany.

Naparł swoim ciałem na moje. Zacieśnił uścisk, a ja musiałam unieść głowę lekko ku górze, by złapać najmniejszy oddech.

Mimo to. Na mojej twarzy malował się kpiący uśmiech, który doprowadzał mężczyznę do granicy.

Blondyn uważnie skanował moją twarz, nie poluźniając uścisku. Usta miałam zapewne lekko sine, a gałki przekrwione. W moich oczach pojawiły się łzy, które znalazły ujście na policzkach.

Pomimo to, dalej na mojej twarzy malował się uśmiech. Przez narkotyki prawie nic nie czułam, wręcz przeciwnie. Podniecało mnie to. Jego agresja, oraz nienawiść do mojej osoby, była kurewsko seksowna.

Przynajmniej wtedy, gdy byłam naćpana.

— Podoba ci się to, suko? — Wycedził przez zaciśnięte zęby. Słysząc ciche otwieranie się drzwi, spojrzałam tam kątem oka.

W progu stał Ryan, a za nim Brandon z mocno zaciśniętą szczęką.

Niemal od razu wróciłam spojrzeniem do twarzy blondyna. Nie zwrócił na to większej uwagi.

— Nawet. Nie wiesz. Jak bardzo. — Wydusiłam z siebie słowa, co przyszło mi ogromnym trudem.

Mężczyzna zacisnął mocniej szczękę, o ile to było jeszcze możliwe. Jego uścisk lekko zelżał, dzięki czemu mogłam przełknąć ślinę.

— Jeszcze bardziej. — Zaczęłam, a z mojego gardła wyrwał się cichy śmiech.

— Cieszy mnie fakt, że obserwuje to nasz
syn. — Zaśmiałam się gromko, a Rafe rozszerzył oczy. Spanikowany spojrzał w stronę drzwi, a jego dłoń niemal od razu zniknęła z mojej szyi.

Love me|| 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz