— Saphiro, naprawdę mi się to nie podoba.— Val, idę tylko do lekarza, a następnie do pracy. Nic złego mi się nie stanie. Wrócę za cztery godziny dzięki uprzejmości Henry'ego i wyjdziemy na miasto. Przecież ci tłumaczyłam — mruknęłam. Prawda była jednak taka, że czynności te, choć niewiele ich znajdowało się na liście, zapowiadały się wyczerpująco. Moje skronie pulsowały boleśnie z powodu zarwanej nocy, oczy były przekrwione, natomiast skóra poszarzała o przynajmniej kilka odcieni. Każdy ruch stawał się coraz to gorszą zapowiedzią. Kroczyłam wolno, z cierpiętniczą miną, niejednokrotnie omal nie osuwając się na własnych stopach. Tak słaba, tak niezdolna do bardziej wymagających działań. Nagle osłabienie w kończynach zostało utrudnieniem, będącym istotną w funkcjonowaniu przeszkodą. Naprawdę nie lubiłam tej wersji siebie. Wydawałoby się, iż zniknęła wiecznie radosna Saphira Foy, radząca sobie z tyloma problemami. Nie tego pragnęłam w Denver. Na mały paluszek obiecałam samej sobie, że nie wpadnę w stan, w jakim brzydziłabym się sobą aż do tego stopnia, wykraczającego poza formy cielesne. Proszę. Poległam. Pozostały we mnie jedynie resztki szczęścia, choć tak bardzo pragnęłam zatrzymać je w sobie, jak najdłużej. Nie chodziło już tylko o Daviana. Nie. Nagle zmuszona zostałam z niewiadomego mi powodu zakwestionować wszystko to, czego nie analizowałam wcześniej. W Chicago nie czułam się, jak w domu, lecz wszystko wydawało się takie proste. Bezcelowe, jednakże proste. Denver wysysało ze mnie myśli, chowające się w najgłębszych zakamarkach umysłu. Wyciągało ze mnie to, co najgorsze, abym stawiła temu czoła, a na to akurat nie czułam się gotowa. Jeszcze nie. Dlatego też rodził się prawdziwy mętlik.
Preston Silva powitał mnie z bladym, wymuszonym uśmiechem. Uważnie obserwował kolejne prześwietlenia, które zmuszona zostałam wykonać po poprzedniej wizycie, dotykał kończynę, sprawdzając jej zewnętrzny stan, a iskierki w jego oczach gasły coraz bardziej, kiedy to docierały do niego kolejne odgłosy strzelanych kości, powodujące przeszywający ból. Nie musiał niczego mówić. Widziałam po smutnym spojrzeniu, jakim mnie obdarował, że choćby bardzo się starał, skutki zamierzały ciągnąć się już do końca życia. Podjął się mimo to próby wyjaśnienia przykrej sytuacji, robiąc to tak fachowo, jak tylko potrafił. Wiązadło nie było w takim stanie, w jakim powinno, chrząstka ścierała się bardziej i bardziej, tworząc następne ubytki, zdolne do wypełnienia tylko na jakiś czas. Mówił szczegółowo, używając jak najbardziej precyzyjnych terminów, kiedy tak siedziałam na krześle w jego gabinecie, pozwalając, aby ranił mnie coraz bardziej. Powtarzał, że mu przykro, że z całą pewnością nie stanie się nic złego, jeśli raz na jakiś czas zatańczę. Proponował kolejną rehabilitację, radził nie przeciążać za bardzo kończyny, co całkowicie wykluczało intensywne treningi, te, która tak uwielbiałam. Wtedy dotarło do mnie, jak wielkie zabezpieczenie utraciłam. Wzrok mimowolnie mknął ku płaskiemu brzuchowi, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę, że wreszcie dotarłam do tego punktu. Do momentu, w którym nadejść musiała zmiana.
Niczym zaczarowana szłam do pracy. Niekiedy obijałam się o ściany, gdy tępo kroczyłam po korytarzach, lecz za każdym razem, kiedy napotykałam starszą osobę, z którą wcześniej dane było mi porozmawiać lub jakkolwiek inaczej spędzić czas, moje wargi mimowolnie układały się w szczerym uśmiechu.
Spencera DeLucę przyłapałam w przestronnym, gdy dyskretnie wypalał fajkę, chowając się przy tym przed całym światem.
— Ale się pan truje, panie DeLuca — potrząsnęłam z dezaprobatą głową, sprawiając, że ulokował we mnie swoje chłodne spojrzenie, po czym wymamrotał pod nosem przekleństwo. — Dokładnie tak, przyłapałam pana.
— Próbuję przyspieszyć przybycie kostuchy — oznajmił tak trudnym do zidentyfikowania tonem, że nie miałam bladego pojęcia czy mówił prawdę, czy tylko stroił sobie żarty. Zdolny był jeszcze do obu. — Skubana jest jednak zbyt uparta i nie chce jeszcze przyjść.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę lekko podirytowanego mężczyzny.
— Chce pan już umrzeć?
— Dziecko, a kto nie chce? — parsknął śmiechem. — Nienawidzę ludzi.
— Cóż, ja ich uwielbiam.
Dłoń staruszka zatrzymała się w połowie drogi, gdy łypnął na mnie pełnym niedowierzania spojrzeniem.
— Uwielbiasz ludzi? — powtórzył zszokowany, a grymas pojawił się na jego twarzy. — Najwyraźniej za mało ich poznałaś, żeby zrozumieć, jak okropni są.
— Pan nie jest okropny — zaoponowałam wprost momentalnie.
W ramach odpowiedzi prychnął donośnie, mocno zaciągając się następnie spoczywającym w zmęczonych dłoniach papierosem.
— Jestem jeszcze gorszy.
— Wie pan... Odkąd zaczęłam tu pracować, czyli stosunkowo niedawno, zauważyłam, że jest pan bardzo szczery. Bez problemu mówi pan o swojej nienawiści do ludzi, prawda nie sprawia żadnych kłopotów. Zgadza się? — nawet się nie zawahał, po prostu skinął głową. — To świetnie, bo chyba potrzebuję szczerych, wręcz niezwykle dobitnych słów. W nocy wypłakałam hektolitry łez i już nigdy nie chcę się tak odwodnić.
Momentalnie wyczułam na sobie zaciekawione, skupione spojrzenie.
— Który z tych idiotów złamał ci serce? Mogę uderzyć go moją laską... — w ramach lepszego zobrazowania, uniósł brązową laskę, którą zazwyczaj się podpierał. — No dalej, potrzebuję tylko imienia i nazwiska. Henry na pewno mnie puści, te baby z recepcji też. Daję im tak popalić każdego dnia, że najchętniej by mnie stąd wyrzuciły.
— Panie DeLuca... — przerwałam mu poważnym tonem. — Gdybym nie mogła być z kimś, kto w przyszłości potencjalnie mógłby stanowić osobę, będącą dla mnie kimś więcej niż tylko znajomym, co powinnam zrobić?
— Zostawić dziada — odparł wprost.
Skinęłam głową.
— A gdybym wyznała, że moja kariera taneczna legła w gruzach z powodu kontuzji, co by mi pan poradził?
Zdziwienie przemknęło przez jego oczy, te, które widziały już tak wiele, a jabłko Adama zadrżało, gdy przełknął ślinę.
— Walić to. Na pewno znajdzie się coś innego, co lubisz i w czym jesteś dobra.
— Bosko. A gdybym zdradziła, że okłamywałam najważniejsze dla mnie osoby, co pana zdaniem powinnam zrobić? Powiedzieć prawdę, zakładając, że jest ona bardzo, ale to bardzo bolesna?
Nawet się nie zawahał.
— Oczywiście, że tak — wymamrotał ze zmarszczonymi w skupieniu brwiami. — Ludzie są tępi, ale nie na tyle, aby obrazić się za próbę ochronienia ich.
Świetnie. Pozostawało już tylko jedno.
— To teraz mam ostatnie pytanie — nachyliłam się nieco konspiracyjnie, sprawiając, iż poświęcił mi całą swoją uwagę. Nawet fajka odeszła już w zapomnienie. Wylądowała gdzieś w krzakach. — Jeśli któraś z tych rzeczy przyniesie opłakane skutki, mogę zwalić całą winę na pana?
Nie spodziewał się tego. Widziałam po jego minie, że nie. Mimo to obdarował mnie najbardziej szczerym uśmiechem, jakie dane było mi kiedykolwiek otrzymać, jak gdyby zawarł ze mną tym samym pakt.
— Naturalnie, Saphiro.
CZYTASZ
Skrawek Twej Duszy [krótka historia] - ZAKOŃCZONE
RandomIch historia już od samego początku zapowiadała się w sposób tak banalny, jak tylko było to możliwe. Ona, tancerka, zmagająca się z bolesną kontuzją, która nagle, całkowicie spontanicznie wprowadza się do oddalonego o wiele mil brata, aby spróbować...