Rozdział 6

330 31 3
                                    


Kolejne dni upływały w niesamowicie szybkim tempie, dlatego błyskawicznie wdrążyłam się w życie tego nowego, naprawdę ciekawego miasta. Owszem, może nastawiłam się na coś zupełnie innego i skromnym okiem ocenić mogłam, że oferowało nieco mniej niż Chicago, ale miało swój klimat. Od rana odwiedzałam dom spokojnej starości, później próbowałam nieco rozruszać zbolałe kolano, spędzałam czas z Lee bądź Tracy, czy też prowadziłam długie, nieznośnie wspaniałe rozmowy z Valerią. Polubiłam Denver. Nie sądziłam, że poczuję się tutaj aż tak dobrze, lecz z każdym kolejnym dniem było mi coraz łatwiej przystosować się do panujących tam warunków. Stałam się stałym gościem uczelni, jednak pewne rzeczy i tak pozostały niezmienne. Callie wciąż przeżywała rozstanie i bądź co bądź, nadal nie wymieniłyśmy zbyt wielu zdań. Davian unikał mnie niczym ognia, Tracy oraz Matthew narzekali na napiętą atmosferę, natomiast Lee, jak to Lee, nie przejmował się dosłownie niczym. Żył dalej niczym król na kampusie, rozgrywając kolejne mecze i organizując następne imprezy. Największym przedsięwzięciem okazała się jednak impreza halloweenowa, która przysporzyła niesamowitą ilość problemów, ponieważ uwaga, niespodzianka, odbyć miała się również u nas. I naprawdę nie sądziłam, że ludzie są w stanie pokłócić się ze sobą tyle razy w przeciągu paru godzin, jednak udowodnione zostało mi, iż o dziwo jest to możliwe. Tyle, ile zachodu było przy tej imprezie....

Wskazówki zegara ukazywały godzinę dwudziestą, gdy kolejne pasmo padło ofiarą prostownicy, lecz dzięki temu finalnie prezentowało się wystarczająco znośnie. Z podkurczonymi kolanami cicho nuciłam pod nosem jeden z ciągle lecących w radiu utworów, obserwując jednocześnie, jak dwie młode kobiety krzątają się nerwowo po mojej sypialni.

— Callie, ja cię kiedyś zatłukę, przysięgam — mamrotała pod nosem Tracy, gdy kolejna próba nałożenia dziewczynie sztucznych rzęs zakończyła się porażką. — Masz piekielnie długie swoje własne, dlaczego każesz mi się tak męczyć?

— Nie marudź, chcę dzisiaj wyglądać ekstremalnie pięknie.

Mało brakowało, a parsknęłabym tam donośnym śmiechem, przysięgam. Zabrzmiało to bowiem całkowicie absurdalnie, bo kto jak kto, ale Callie Dawson była jedną z najpiękniejszych osób, jakie dane zostało mi ujrzeć w całym moim dwudziestoletnim życiu. Ona po prostu miała w sobie to coś, ten naturalny urok, przyciągający do niej rzeszę ludzi. Biła od niej ta niesłychana pewność siebie, przez co onieśmielała rozmawiające z nią osoby. Cholera, nawet ja, osoba tak pewna siebie, kiedy gapiłam się na tę istotę całkowicie zamroczona, takie właśnie wrażenie wywoływała.

— Za jaką postać ty w ogóle jesteś przebrana? — uważnie zlustrowałam ją skupionym wzrokiem. Nasze wymiany zdań nie były zbyt bogate, dlatego każde kolejne pytanie stanowiło ogromny postęp. — Wyglądasz świetnie, tak przy okazji.

Naprawdę wyglądała. Błyszcząca, czerwona suknia z rozcięciem przy prawym udzie wprost idealnie opinała wszystkie krągłości. Na stopach miała tego samego koloru szpilki, na dłoniach fioletowe rękawiczki, lecz dopiero, gdy wyjęła z torby rudą perukę w ramach demonstracji, uderzyło we mnie uświadomienie.

— Jessica Rabit.

Kontrast pomiędzy naszą dwójką zauważalny był z odległości dosłownie kilometra. Kiedy ona fascynowała swoim niezbyt subtelnym strojem, ja paradowałam w dopasowanej, nieco za krótkiej różowej sukience w białe groszki, a kruczoczarne włosy upięte zostały w dwa koki. Chwilę później na czubku głowy spoczęła również kokarda, przez co przypominałam malutką dziewczynkę, jednak mimo cisnącego się na usta śmiechu, towarzyszyło nam zadowolenie. Postacie fikcyjne. Pole do popisu mieliśmy ogromne, jednak gdy przyszło co do czego, w głowie nagle tworzyła się pustka.

Okryta czerwonym płaszczem Tracy, wrzasnęła z zachwytem.

— No wreszcie! W końcu przykleiłam te cholerne rzęsy!

Skrawek Twej Duszy [krótka historia] - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz