Rozdział 5

296 29 5
                                    


Był wtorek, gdy rozpoczęłam pracę w domu spokojnej starości i stwierdzenie, iż miałam tam rzeczy do zrobienia, byłoby niedopowiedzeniem. To nie tak, że dzień ten okazał się prawdziwą torturą, natomiast plecy uwierały od fizycznego wysiłku. Szybko jednak przekonałam się, że kiedy ci starsi ludzie komuś zaufają, a robią to bardzo łatwo, stajesz się ich najlepszym przyjacielem. Nagle pani Alice prosi cię o spacer, pan Spencer próbuje wykraść paczkę fajek, której nie masz, lecz on nie przyjmuje odmowy, a bliźniaczki o imionach, których nawet nie potrafisz wymówić, co chwilę wyciągają cię na grę w bingo. Nie mogłam jednakże zaprzeczyć, iż nie bawiłam się przednio. Dom spokojnej starości, jak sama nazwa mówi, zazwyczaj kojarzy się ze spokojem oraz nudnymi zajęciami. Ja sama do tej pory szłam tym właśnie tokiem myślenia. Już jednodniowy pobyt we wspomnianym miejscu pokazał, w jak wielkim błędzie byłam. Tych ludzi rozpierała energia. Mieli tysiąc pomysłów na minutę, kiedy tylko ktoś poświęcił im trochę uwagi, ale... Czy tak nie było ze wszystkimi? Czy nie było tak, że w otoczeniu odpowiednich osób, rozstawialiśmy skrzydła i nagle wydawało nam się, że jesteśmy w stanie zrobić wszystko? Niczego nie uwielbiałam obserwować tak bardzo, jak spełnienia ludzi. Chwil, w których to pojawia się światełko w tunelu, natomiast podejście na pewno mi się nie uda, ewoluuje na a może akurat to zrobię.

— Saphiro, twierdzę po prostu, że ludzie mają tendencję do działania na niekorzyść drugiej osoby, są bardzo złośliwi — mamrotał mi pod nosem osiemdziesięcioletni Spencer DeLuca, kiedy wsuwałam na siebie długi, beżowy płaszcz, idealny na październikowy chłód.

— Błąd. Źle pan to ujął — odparłam, obdarowując go ciepłym uśmiechem. — Ludzie niekoniecznie działają z zamiarem skrzywdzenia innych. Ich planem jest zrobienie wszystkiego, aby to oni wyszli jak najlepiej, czasem nie zdając sobie sprawy, jak bardzo mogą po drodze zranić innych. Człowiek jest z natury dobry, jednak nie trudno jest mu zboczyć na złą drogę, zwłaszcza wtedy, gdy pragnie zadbać o samego siebie lub bliskich. Niekoniecznie w cywilizowany, właściwy sposób.

— Wierzysz, że ludzie się zmieniają?

— Wierzę, że początkiem przemiany jest zrozumienie błędu. To podstawowy krok ­— rzekłam. — Od tej chwili ma już dwie drogi. Błąd ten może przyprawić go o wyrzuty sumienia i stanowić popchnięcie do odnalezienia pomocy, z którą powróci na odpowiednią ścieżkę, a może też nie zmienić nic. Nie będzie jednak miała miejsce poprawa, jeżeli czyn wyda się danej osobie czynem bez koniecznych konsekwencji. Kwestia niezwykle indywidualna, panie DeLuca. Można by rozprawiać się niezwykle długo nad błędami i przebaczeniem. Może kiedyś podejmiemy się tego tematu w trakcie herbaty — zapewniłam.

Staruszek przez dobre kilkadziesiąt sekund dokładnie lustrował moją zarumienioną z powodu zimna twarz, aż w końcu skinął głową w ramach potwierdzenia.

­— Do zobaczenia, Saphiro.

— Do jutra, panie DeLuca.

Podmuch powietrza uderzył we mnie, gdy tylko opuściłam budynek, żegnając się jeszcze uprzednio z recepcjonistkami. Autobus, którym przemieszczałam się z polecenia Lee, zjawił się na przystanku zaledwie kilka minut później, dlatego odetchnęłam z ulgą na myśl, iż dosłownie chwile dzieliły mnie od przytulnego mieszkania, gdzie czekał ciepły obiad przygotowany przez brata. Ślinka omal nie pociekła mi na widok przysłanego przez niego zdjęcia makaronu ze szpinakiem, jedynej potrawy, będącej w stanie wywołać dreszcz podekscytowania oraz nagłą potrzebę teleportacji. A mimo to, wiedziałam, że posiłek zakończy się tak, jak zawsze.

Nie należałam do ludzi, którzy wnikliwe analizowali innych przechodniów. Lubiłam myśleć, że każda reakcja, każde działanie, uzależnione były od czegoś innego, lecz nie zagłębiałam się w szczegóły. Ciekawym zjawiskiem okazała się jednak oschłość mieszkańców Denver. Podobnie, jak w Chicago, spieszyli się na złamanie karku, zajmując wyłącznie swoimi interesami, a umykało im przy tym tak wiele. Gdyby, na przykład, rudowłosa kobieta z autobusu, rozejrzała się dokładniej, ujrzałaby małe dziecko, robiące wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę i wyłudzić uśmiech. Spojrzenia utkwione mieli w telefonach, zaś uśmiechy nie grały na ich twarzach. Nawet przeprosiny w chwilach przypadkowego zdarzenia nie miały miejsce, a czy nie było to jedną  z podstawowych zasad savoir-vivre? Umykanie ludziom świata stanowiło widok nieprawdopodobnie smutny.

Skrawek Twej Duszy [krótka historia] - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz