Rozdział dwudziesty

272 27 11
                                    

- Wracasz do domu - stwierdzam, po wejściu do samochodu - adres - chwytam telefon by nastawić nawigację

- Ale Lauren - brunetka zawodzi

- Żadne Lauren, słyszałaś, co lekarz powiedział. Masz oszczędzać rękę. Adres Camila - powtarzam

- Lauren nie poradzisz sobie sama w ba - piorunuje ją wzrokiem, po czym zaczynam się śmiać, szczerze rozbawiona

- No co jak co Cabello, ale z twoją ręką wiele nie zdziałasz. Poza tym załatwiłam Ci wolne i ja też spieszyć się nie muszę. A teraz adres - macham jej telefonem przed twarzą

- Jakim sposobem załatwiłaś wolne? - uchyla w zdziwieniu usta

- Powiedzmy, że mam na Matta haczyk. Zachwycony nie był, ale wiedział, że nie ma wyboru. Danielsy nóżek same nie dostają - unoszę wymownie brwi

- To szuja - brunetka uśmiecha się kącikiem ust i kręci głową

- Nawet nie wiesz - kiwam na potwierdzenie - alee - specjalnie przedłużam  głoskę-  przynajmniej mogę Cię spokojnie odwieźć do domu - uśmiecham sie do brunetki - Ostatni raz proszę - klepe w telefon niecierpliwie. Gdy brunetka podaje mi adres prycham śmiechem - Tak, jasne Camila, też bym chciał - śmieję się - a teraz mów szybko gdzie mam jechać- poważnieję, zmęczona jej zachowaniem

- Ja nie żartuję Lauren - widzę jak policzki jej się rumienią, wygląda na zmieszaną, ale w jej oczach nie dostrzegam kpiny

   Do połowy drogi miałam nadzieję, że brunetka się rozśmieje perliście, poklepie mnie po udzie i stwierdzi, że żartowała i  mam zawracać. Nic takiego jednak się mnie stało a ja właśnie parkuję swoim rozgraciałym samochodem w samym centrum Manchattanu na jebanej Avenue Street

- Wejdziesz? - brunetka uśmiecha się nieśmiało

- Czego mam się spodziewać w środku? Ja naprawdę mam dość atrakcji na dziś? - śmieję się bez krzty humoru

- Dobrej kawy i wyjaśnień -zagryza usta z niepewną miną i zerka na mnie wyczekująco

- W sumie chętnie - wzdycham - i chodźmy stąd szybko, bo ludzie dziwnie na nas patrzą - mamroczę, przechwytując wzrok gościa, który zaparkował koło nas w podziemnym parkingu swoim czarnym Bugatti

- Camila.. co to wszystko ma znaczyć? - odrywam wzrok od Statuy Wolności, której panoramę mogę podziwiać z okna apartamentu czarnowłosej, po to ,by spojrzeć jej w oczy.

- Przyniosłam kawę, może usiądziesz.. - czyni gest zabandażowaną dłonią, zachęcając mnie do zajęcia miejsca na czarnej sofie. Jestem zmieszana tym bogactwem. Spięta do granic możliwości a w mojej głowie pojawia się mnóstwo pytań

- Co do chuja Camila? - pozwalam sobie na wypłynięcie jednego z nich - pracowałaś w barze, podjeżdżałaś rzęchem ledwo lepszym od mojego - unoszę głos i gestykuluję dłonią

- Wypożyczyłam..- uśmiecha się przepraszająco a jej brwi dziwnie drgają

- Ah, wypożyczyłaś - unoszeęobie brwi najwyżej jak potrafię - ale po co cały ten cyrk? - syczę

- Lauren, spokojnie, nie denerwuj się - stara się mówić łagodnym tonem

- Ależ ja jestem spokojna Camila! - krzyczę tak, że brunetka podskakuje - Ty doskonale wiesz, kiedy ja nie jestem spokojna i to na pewno nie ten moment - zrywam sie na równe nogi - Śmiesznie było? Bogaczka pracująca w barze, odwiedzająca dziewczynę w najgorszej norze w Brooklynie, zabawiająca się jej kosztem? Fajna drama, prawda? Będzie co znajomym opowiadać - śmieję się, będąc na granicy łez

- Cholera Lauren! - krzyczy na mnie pierwszy raz w życiu - to nie tak, to cholernie nie tak! - widzę jak jej czekoladowe oczy nabierają łez - Siadaj tu i daj mi wszystko wyjaśnić - wskazuje miejsce naprzeciwko siebie. Fukam i siadam z rozpędu na sofę, zanurzając się w miękkości, jakiej nie było mi jeszcze dane zaznać w życiu

- Jestem adwokatem -pauzuje, zerkając na moją reakcję - w powiedzmy dość renomowanej firmie prawniczej. Całkiem możliwe, że najlepszej w Nowym Jorku - uśmiecha się niemrawo

- Praca w barze bardzo koliduje z dobrym wizerunkiem firmy Cabello - fukam złośliwie

- Miałam dość ojca - nagle się ożywia

- Oh, straszne, córeczka tatusia się obraziła i rzuciła kurewsko dobrze płatną pracę na rzecz wakacji w barze. Ubaw po pachy. Też bym się chciała tak bawić, tym bardziej że nic na tym nie tracilaś - czynię gest wskazujący na jej mieszkanie

- Jesteś Lauren niesprawiedliwa! - nagle wybucha - to moja praca i jestem w niej kurewsko dobra. Ale mój ojciec widzi tylko pieniądze. Przyznał mi sprawę, gdzie wiedziałam od początku, że chłopak jest winny. Morderstwa dziecka.. rozumiesz? Musiałam go kurwa bronić,- krzyczy a z jej oczy ciurkiem lecą łzy - więc w dupę sobie Lauren wsadź swój osąd! - szlocha tak bardzo, że aż drży

- Jezu, Camila, przepraszam, tak bardzo przepraszam - wciągam brunetkę na kolana - przepraszam Camz. Jestem durna - tulę płaczącą brunetkę do siebie. Kojąco gładzę jej plecy , Byłam tak zajęta własną urazą, że nie dałam jej dojść do głosu. Osądziałam, biorąc ją za znudzoną, zmanierowaną bogaczkę. A teraz płacze, płacze na wspomnienie tamtych wydarzeń i płacze, bo ja ją zraniłam niesprawiedliwym osądem -  cholernie durna jestem - powtarzam cicho

- Bywasz - śniupie nosem, tuląc się do mnie mocno. Żadna z nas nie odważa się na ani jedno słowo więcej. Po prostu siedzimy wtulone, obdarzając się nawzajem komfortową ciszą

___

Miłego weekendu ♥️

A Different WayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz