15. Jeden umysł

76 9 0
                                    

Czyli jednak nie uda im się dzisiaj wrócić w pełnym składzie do domu.
- To znak, że nie ma na co czekać. Tony, ściągaj Thora. Belle, lecimy.
Stanęły na krawędzi, w losowej lokalizacji. Diana złapała córkę za rękę, nakazała jej zdjąć maskę z twarzy.
- Co mam robić?
- Odpręż się. – odparła Diana, oplatając ich ręce swoją mocą. Belle w tym samym momencie poczuła jak jej ciało sztywnieje i się prostuje jak kołek, a dłonie same rozchylają się nieco, wnętrzem na zewnątrz. Moc, jak nigdy dotąd, nawet nie jak w Genewie, zaczęła przepływać przez nią, łącząc się z jej energią, plącząc przed nimi dwiema w jeden wielki kłąb mocy.
Dziwnie było patrzeć na matkę, która niby była obok, ale jednocześnie stawała się powoli częścią jej jaźni.
Nie musiała się odezwać, żeby ją usłyszeć. Ale tylko raz czy dwa udało jej się samej odezwać. Widocznie emocje grały w tym dużą rolę, wyzwalając kolejne fale jej zdolności.

Postaraj się rozdzielić energię na jak największą ilość mniejszych części. Stwórz swoje kopie, one równo ją rozłożą i pozwolą nam szybciej założyć barierę.

Z trwogą obserwowała, jak z jej minimalnym wysiłkiem jej ciało zaczęło się materializować w idealnych kopiach wzdłuż krawędzi miasta.
- Ludzie są już poza miastem!
- Zaczynamy. – głos jej matki odbił się echem w jej uszach. – Wy też uciekajcie.
Bariera nie była już migotliwa i kolorowa jak wcześniej. Teraz nie miała żadnej barwy, lśniła jedynie, kiedy jej wierzchołek zaczął się formować nad ostatnią stojącą wieżą kościoła. Powoli spływała w cudownych kaskadach, otulając swoimi brzegami pojedyncze budynki i drogi. Gdyby nie okoliczności, Belle uznałaby to za przepiękny widok.
Miasto zaczęło wznosić się nieco szybciej niż do tej pory. Można by powiedzieć, że zaczynało pędzić.
- Tony, teraz! – wrzasnęła, kiedy brzegi powłoki dotknęły do krawędzi miasta.
- j...a....nie...uwa...Wan...!
- Tony?
Tego nie mogły przewidzieć, no bo jak? Skąd mogły wiedzieć, że Wanda tak przeżyje śmierć brata i da się ponieść emocjom?
- Mamo?
Spojrzały na siebie tylko raz, a miasto jak ogromny meteor, zaczęło przeć w dół jak bezwładna lalka, a one i ich klony razem z nią.
- Thor, teraz!
- Trzymaj barierę!
Skupiła wszystkie swoje siły jakie miała w sobie. Dalej była połączona ze swoją matką, więc przyszło jej to o wiele łatwiej niż zazwyczaj. Bariera zaczęła się odnawiać, przez moment zobaczyła nawet, jak Vision wyciąga z ruin Wandę.
Wrzask bojowy jej matki dał jej jakąś podporę. Nie z takich rzeczy wychodziła obronną ręką, nie z takich rzeczy ją ratowali!
Krew pociekła jej z nosa, tym razem w niekontrolowanej ilości. Mało ją obchodziło, czy skutki jej działań pozwolą jej przeżyć, z resztą – poprzednio też się tym nie przejmowała. Czym było jedno życie, za życie milionów?
Niczym.
A z drugiej strony wszystkim.
- Zachowaj szyk i zostań poza barierą! – wrzasnęła Diana, usiłując połączyć się z resztą swoich kopii. Tak samo zaczęła robić Belle. Widząc, że daje to pożądany skutek, wzmocniła swoją postawę, ponownie sztywniejąc.
- Tony, teraz!
- Thor! Na mój znak!
­- Ja zakryję dół, zrób komin w barierze! – ­wrzasnęła Diana. Belle kiwnęła głową, wrzeszcząc jak opętana, kiedy zdała sobie sprawę, że jej moce stają się cięższe w operowaniu. Chwilę jej to zajęło, ale wkrótce na wierzchołku powłoki utworzył się wylot, zakończony falującymi brzegami.
- Thor, dziewczyny, teraz!
Wcisnęła rękę przez barierę, namierzając wzrokiem kościół. Podobnie zrobiły jej kopie i kopie Diany, celując w stronę świątyni.
Kilka setek oślepiających promieni uderzyło w iglicę, a niebo wydawało się otwierać na dwoje, wyrzucając z siebie miliony piorunów.
Nieznana jej zajadłość i upartość zalała jej nagle głowę. Nie odpuści. Nie da im zginąć.
Miasto rozpadło się w gruz. Huk słyszeli pewnie w UK, błysk widać było daleko za Sokovią.
- Wiejcie! – wrzasnęła, skupiając się jak najbardziej mogła. – Ale już!
- Co chcesz zrobić?
- Zmienię ładunki. Skupię odłamki przy sobie, zamienię je na antymaterię. Pozostań ze mną dalej w Uni – Mind, pozbędę się tego, zanim narobi więcej szkód!
Diana kiwnęła głową i zapikowała w dół, szukając po drodze blondyna i Starka.
A ona została sama. Czuła dalej energię matki, więc zebrała ją całą w sobie, ruszając w górę i ciągnąc raz ze swoimi klonami ten „wór". Zatrzasnęła maskę szczelnie, wydając ROSE ostatnie polecenia. Co będzie to będzie.
Wiedziała już co zrobić. Najpierw odwróci ładunki odłamków, które zostały po mieście, a potem... Bum.
Powietrze robiło się rzadkie, prawie nieobecne. Osiągnęła pułap 36 tysięcy stóp, czyli była już w stratosferze.
Zawisnęła w przestrzeni, wyrzucając ręce na boki. Musiała to zrobić tak, by mieć jeszcze czas na ucieczkę, ale być wystarczająco wysoko, żeby ludzie uznali ten wybuch za miłą dla oka spadającą gwiazdę, która spłonęła po drodze.
Nie wiedziała nawet jak to wytłumaczyć.
Sama nie wiedziała co się właśnie działo, chociaż była tego w pełni świadoma. Gruz zaczął zbliżać się do siebie jak kawałki magnesu, z czasem zmienił kolor. Pojedyncze promienie światła zaczęły wystrzeliwać spomiędzy pęknięć i szczelin.
- Kochanie?
- Tak, mamo?
- Kocham cię. Wszyscy cię kochamy.
- Wszyscy są cali? – wydusiła, czując jak kolejna strużka krwi cieknie po jej twarzy. Tym razem z kącika oczu.
- Tak, młoda. – usłyszała Tony'ego, a zaraz potem mały trzask go zagłuszył.
- Masz tu wrócić, rozumiesz? – usłyszała głos kapitana. – Nie mam zamiaru patrzeć, jak narażasz się po raz kolejny.
- Wet za wet, druhu drużynowy. – odparła, biorąc głęboki oddech. – Zabrałam jedno życie, teraz zwrócę je wszystkim.
Na to podleciała do ogromnej kuli, która zaczęła pękać. Położyła dłonie na jej powierzchni, tak jak reszta jej kopii. Wszystkie zadziałały na twór swoją energią, wtłaczając ją jak najgłębiej się dało. Sfera zaczęła zmieniać kolor na czarny, poplątany z barwną tęczą, niemal mieniąc się w świetle słońca.
- Też was kocham.
Wpakowała w ten cios całą swoją moc. Klony zaczęły znikać, kiedy zaczęło jej brakować. Błysk światła spowodował, że z jej oczu popłynęły kolejne strużki juchy. To była ostatnia szansa.
Runęła w dół, pikując ostro. Straciła przez to łączność resztą, ale nie to było ważne. Kiedy odleciała na bezpieczną odległość, odwróciła się. Kula zaczęła drgać, trzeszczeć, pękać. Pojedyncza fala energii i mocy wyleciała w przestrzeń z hukiem, by po chwili być pochłonięta z powrotem przez implozję. Kula zaczęła się zapadać, światło zaczęło ją pożerać, by po paru sekundach wyrzucić wszystko to, co zostało, w przestrzeń.
Fala uderzeniowa ją zmiotła. Nadała jej prędkości, ale zmęczenie nie pozwoliło jej kontrolować kierunku lotu. Cały czas obserwowała to co działo się nad nią i dalej nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Wybuch zamienił się w barwny pokaz. Kolejne fale z trawiącego sferę wybuchu wystrzeliwały w przestrzeń z zabójczą prędkością, wyrzucając z siebie kolejne odłamy pozostałego gruzu. Matka mówiła, żeby pozbyć się wszystkiego, a kalkulacja była prosta – znajdowała się zbyt nisko, żeby głazy spłonęły w atmosferze.

Daughter of goddess || AVENGERS || 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz