3. Przepalanka i młotek

136 12 1
                                    

- Porozmawiasz ze mną w końcu? – usłyszała jego szept przy uchu, a jego ręce zacisnęły się wokół jej talii z siłą węży boa. – Mam już dość tego mijania się z tobą w drzwiach.
Zacisnęła usta, czując, jak niczym czar pryska ta otoczka zabawy, a pojawia się niechciana trema.
Prawda była taka, że pomimo tego, co sobie obiecali w święta i co się stało w sylwestra, ona po prostu stchórzyła. Przerosło ją w pewnym stopniu to uczucie, które zaczęło się rodzić między nimi, przerósł ją fakt, że Rogers zaczął darzyć ją takim afektem. Może unikanie go nie było dobrym pomysłem, ale nie wiedziała, jak inaczej sobie z tym poradzić.
Nigdy do nikogo nic nie czuła, nie w takim stopniu.
Może to nie była miłość, ale zależało jej na tym prostolinijnym blondasie, tak jak jemu na niej; śmiało mogła stwierdzić, że skoczyłaby za nim w ogień.
Tylko, że największy problem stanowiła ona sama. Bała się okazywania emocji z jednego, ważnego powodu.
Już raz straciła wszystkich, których kochała.
- To nie jest chyba odpowiedni moment, nie uważasz? – odparła wymijająco, obracając głowę w jego kierunku.
- Zawsze jest nieodpowiedni.
Westchnęła zrezygnowana, czując, że ta nieprzyjemna część jej dzisiaj nie ominie.
Cóż, mówi się trudno, widocznie pora przestać się chować za maminą spódnicą.
Chciała coś mu jeszcze powiedzieć, ale piosenka dobiegła końca, tak samo jak ich taniec.
Pocałował ją jeszcze w policzek, a potem oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, znikając w tłumie.
Fuknęła jeszcze, zakładając ręce.
- Chodź się napić.
Na jej ramieniu wylądowała ręka panny Hill, która wyglądała jak przeżuta i wypluta, choć rozbawiona i szeroko uśmiechnięta. Prychnęła śmiechem, a zły nastrój ją opuścił. Przecież nie dało się w tym przybytku nędzy i rozpaczy długo złościć, prawda?

- ... Ani plaża Omaha, blondasie. Polej.
Obserwowała szerokie barki blondyna, na których spoczywał nisko związany kucyk. Podeszła do niego i towarzyszących mu starszych panów, z niemą niepewnością patrząc, jak nalewa do kieliszka jednego z nich podejrzanego trunku.
- Ostrzegałem.
Dziadek ochoczo wychylił napój, by zaraz potem zacząć się dusić niczym gruźlik.
- Co to? – spytała, zaglądając za ramię boga. Thor podskoczył, ale zaraz zamachał srebrną, okrągłą piersiówką.
- To bardzo cenny trunek, Lady Higgs. Przeleżał ponad kilka tysięcy lat we wrakach floty Brunhela. Nie jest dla zwykłych śmiertelników.
- Na twoim miejscu bym uważał. – Rogers stanął blisko, tuż za jej plecami. – Nawet ja się tym kiedyś upiłem.
- Da się? – uniosła brew, obserwując, jak gromowładny polewa jej kolejkę. Niepewnie chwyciła za naczynie i od razu przechyliła, nie patyczkując się z wyglądającą na zwykłą wódkę cieczą.
Och, wszyscy święci i sam szatanie! Zapomniała już, jak to było płonąć żywcem, ale teraz to wspomnienie stało się krystalicznie wyraźne. Alkohol powoli spłynął w dół jej przełyku, a potem zamienił jej żołądek we wrota piekielne.
- Co to?
- Asgardzka przepalanka. – odparł wesoło Thor, machając piersiówką w placach. – Za mocne? – zmartwił się, widząc, jak blondynka się krzywi. Złapała zaraz za szklankę z sokiem, którą Rogers jej podsunął i szybko przepiła alkohol, co jednak niewiele dało. Rozbawiło ją za to, jak troje weteranów, do tej pory ostro dających sobie w planik, padło jak muchy, nie dając rady nawet unieść palca. Kilku innych, młodszych gości zaczęło ich podnosić, widocznie w celu wyprowadzenia z terenu imprezy. Jeden z nich, ten siwy, ze złotymi okularkami na nosie, ten który pokrzykiwał coś wcześniej o plaży Omaha, zatoczył się lekko, unosząc do góry palec.
- Excelsior! – wymamrotał ochoczo, ciągnięty ku wyjściu. Zaśmiała się lekko na ten widok, a potem postawiła przed długowłosym swój kieliszek.
- Lej jeszcze.
Zarówno Rogers, jak i Thor, wymienili krótkie, zaniepokojone spojrzenia.
- No, na co czekasz? – ponagliła, szturchając gromowładnego. – Chcę się chociaż poczuć dziabnięta.
Blondyn wzruszył ramionami, widząc, jak Rogers patrzy na niego ostrzegawczo, ale posłusznie spełnił prośbę Belle. Bez wahania wypiła jego zawartość, tym razem nawet się nie krzywiąc.
Wypuściła z płuc wstrzymywany oddech i zamrugała, czując, jak w głowie zaczyna jej się robić podejrzanie lekko. Jeśli było tak, jak mówił Odinson, trunek spełniał swoją rolę aż za dobrze.
- Wszystko w porządku? Zrobiłaś się czerwona.
Dawno nie widziane widmo upojenia alkoholowego zaczęło zataczać nad nią coraz większe kręgi. Zamrugała kilka razy, a potem spojrzała na Rogersa, kusząco przesuwając paznokciem od jego obojczyków po mostek, w który go lekko dziabnęła. Od kiedy on się zrobił aż tak przystojny?
Oj...
- Mogę wody? – spytała cicho, na co od razu zareagowali. Dostała szklankę do ręki, a Steve zaczął ją prowadzić w kierunku najbliższej kanapy.
- Mówiłem, że można się tym upić. – zaśmiał się, siadając obok niej. Spojrzała na niego mętnie, a skutki wypicia przez nią tego przeklętego alkoholu nagle przestały jej się podobać. Nie chciała się upić aż tak szybko! – Pij wodę, jeśli się źle poczujesz, pomogę ci wrócić do pokoju.
- O ile tam ze mną zostaniesz. – odparła śmiało, potem czknęła potężnie i zakryła od razu usta. – Przepraszam.
- Chyba wziąłem ten mocniejszy... - Thor podrapał się w głowę, speszony. Belle poklepała wolne miejsce obok siebie, gestem nakazując bogu, żeby usiadł. Steven, czując okazję, pokręcił tylko głową, wzrokiem nakazując mu, żeby zostawił ich samych. Blondyn wymamrotał coś pod nosem, i ku rozczarowaniu Belle, ulotnił się podejrzanie za szybko.
- Sztywniak. – poirytowana oparła się wygodniej. Od razu spojrzała na kapitana, a jej usta wygiął szeroki uśmiech. – A ty, pączusiu, też się mnie boisz?
- Zdecydowanie jesteś pijana. – odparł, z całą swoją siłą ignorując ponownie jej paznokcie, które coraz śmielej zataczały kółka na jego piersi. Złapał za jej palce, odsuwając je od siebie.
- Porozmawiamy?
- A będziesz to pamiętać?
- Jestem wstawiona, nie pijana, Rogers. – burknęła, rozeźlona.
- Przysuń się do mnie.
Założył rękę za jej głową, kładąc ją na oparciu. Belle ufnie się przysunęła, opierając głowę na jego barku.
- Powiesz mi, dlaczego mnie tak unikałaś?
Westchnęła, czując na piersi ogromny ciężar.
- Wystraszyłam się.
- Czego, mnie?
- Nie. – odparła, bawiąc się paznokciami. – Dobrze wiesz, że się ciebie nie boję, Steve.
- To czego się tak wystraszyłaś?
- Tego... Tego wszystkiego między nami. – odparła, wypuszczając z ust ogromny haust powietrza.
- Dlaczego?
- Boję się, że... - słowa ugrzęzły jej w gardle. – Uznasz to za głupie.
- Nie jestem tu od tego, by cię osądzać. Poza tym, żaden powód nie jest głupi, jeśli chodzi o uczucia. – odparł, odgarniając z jej czoła zabłąkany kosmyk włosów. – Wiesz przecież, że dla mnie też to nowe doświadczenie.
Zaczęła się bawić guzikiem przy kołnierzyku jego koszuli, zastanawiając się, co ma mu powiedzieć.
- Każdego, kogo kochałam, już dawno nie ma. – rzekła powoli. – Boję się, że jeśli poczuję do ciebie jeszcze więcej niż zauroczenie, to ciebie też zabraknie. Nigdy też nie miałam nikogo, kogo mogłabym pokochać, więc nie dziw się, jeśli się dystansuję. Po prostu nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
- Nie jesteś w tym sama. – pocałował ją w czoło. – Moja mama zawsze mówiła, że do tanga trzeba dwojga. A ja jakoś się nigdzie nie wybieram. Nie chcę cię też pospieszać, bo sam nie mam ochoty na kipiący sensacją związek.
- Więc nie mam się czego bać?
- Nie. – uśmiechnął się, zsuwając rękę z oparcia. Drugą objął ją w ramionach i przycisnął do siebie jeszcze bardziej. – Oboje nie musimy się bać. Ale musisz mi jedno obiecać.
- Tak?
- Przestaniesz mnie unikać, prawda?

Daughter of goddess || AVENGERS || 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz