20. Lekarz i super bohater

79 9 1
                                    

Czuła obecność brunetki za sobą, która z sekundy na sekundę robiła się nie tylko coraz mroczniejsza, ale jednocześnie coraz bardziej irytująca.
- Gdybyś nie ratowała mu tyłka, to chętnie bym ci sprała dupę, wywłoko.
Drgnęła jej powieka, kiedy usłyszała zaczepkę Elektry za plecami. Uśmiechnęła się jednak sztucznie, nie odrywając wzroku od Matta.
- Nie to, że się przechwalam, ale nie radzę prowokować super żołnierza, potomka Eternals i porucznika Armii Amerykańskiej. - odparła sucho, wbijając igłę w skórę przy największej ranie. - Takie jak ty jem na śniadanie. Poskromiłam wybuch LHC, pomogłam przy akcji w Sokovii, zapobiegając niechybnej zagładzie ludzkości i nie pozwoliłam przejść setkom osób na tamten świat jako chirurg. Nie obrosłam w piórka, ale zrobiłam dla tego świata więcej niż ty, podrzędna zabójczyni, która, jak widać, lubi się pchać nawet niedysponowanemu do spodni. - dodała, wyrzucając z siebie potok jadowitych słów. - A spróbuj tylko do mnie podejść z jakąś pałką Murdocka, to sprzątnę cię jednym ruchem. Widziałaś już, co umiem.
- Dla mnie dalej to niepojęte, że istnieją ludzie z mocami jak z filmów. Ty władasz materią, tak? Możesz wszystko! - odparł entuzjastycznie Foggy, ignorując posapywania Elektry.
- Władam materią na poziomie cząsteczkowym, panie Nelson. Owszem, jestem w stanie wiele zrobić, ale nie wrócę wzroku Mattowi, nawet jeśliby sam mnie o to poprosił, a wiem, że chciałeś o to spytać. Czasami rzeczy dzieją się nie bez przyczyny, a ja mam zasadę, że nie ingeruję w coś, co już się stało.
- Skąd...?
- Skąd wiem, że jest ślepy? - zachichotała. - Proszę bez żartów. Nie reagują mu źrenice, poza tym mamy ogólny dostęp do mediów. Nie raz was widziałam.
Skupiła się na opatrywaniu Matta, już więcej się nie odzywając. Nelson również nie zadawał pytań, a brunetka, która próbowała do niej startować, opuściła mieszkanie, pokrzykując coś o niewdzięcznych dziwkach. Zadeklarowała przy wyjściu, że Matt może ją pocałować w plecy dolne i trzasnęła teatralnie drzwiami. Belle coś czuła, że jej więcej nie zobaczy, podobnie sam Murdock.
Co do niego samego...
O ile Steven'a Rogersa stawiała sobie jako wzór idealnego mężczyzny, nie mogła odmówić Matthew Murdockowi swoistego uroku. Miał kruczoczarne, krótkie włosy, oczy, choć niewidome, miały piękny, bursztynowo - brązowy kolor, podobnie jak jej własne. Widziała też to umięśnione ciało, poorane już wcześniejszymi bliznami - gdyby nie fakt, że była oficjalnie ze Steven'em, mogłaby spojrzeć na prawnika bardzo łaskawym okiem.
- Ale wyjdzie z tego?
Głos Nelsona wydał się łamać na ostatniej sylabie. Westchnęła, wycierając czoło kawałkiem gołej skóry na ręce, ale kiwnęła głową.
- Powinien. Obrażenia nie były aż tak poważne, jak zakładałam na początku, w tym ta na piersi. Rany od strzał goją się dość ciężko, ale ta była zadana z wyjątkową precyzją. Grot przeszył mięśnie i brzeg płuca, tak jakby ktoś chciał, żeby się trochę pomęczył.
- To przez Hawkeye'a, prawda?
- Czasami nie nadążam za tobą, a znamy się raptem godzinę, panie Nelson. Hawkeye obecnie się gdzieś zaszył.
- Foggy, mów mi Foggy. - uśmiechnął się, opierając o kanapę. - Nie chodzi mi o to, że to on postrzelił Matta, ale o to, że wiesz jak to opatrywać.
- Och. - pokiwała głową, teraz rozumiejąc o co chodziło prawnikowi. - Tak, przyznaję, często szyłam postrzały po treningach, które serwował nam Clint. Wbrew pozorom nie są aż tak bolesne, o ile strzała nie jest tępa.
- Powiesz mi jak to jest być, wiesz, Avengerem? - spytał, splatając palce. - Zawsze mnie to ciekawiło, jakim cudem nie ginęliście na tych karkołomnych akcjach.
- To dość niewdzięczna praca. Ludzie albo cię kochają i wielbią, albo chcą na tobie dokonać publicznego linczu. - odparła, wyciągając nić chirurgiczną. Zaczęła zszywać jedną z ran, skupiając na niej wzrok. - A żyję tylko dlatego, że mam wokół siebie zgraję dziwaków, którzy są moją rodziną.
- Dziwaków?
- Nie co dzień żyje się z kosmitą, szpiegiem, miliarderem, mrożonką i wielkim zielonym groszkiem pod jednym dachem.
Przerwał jej jęk rannego, który złapał się za głowę.
- Co się dzieje? - wymamrotał, wypuszczając z siebie ciężki oddech. Uniósł twarz, przez moment patrząc prosto na nią, ale zauważyła, jak jego oczy uciekają nieco w dół, nie mogąc do końca zlokalizować obiektu przed nim.
- Zostałeś ranny, ktoś cię postrzelił i zaatakował nożem. Nie martw się, jestem lekarzem, nazywam się Isabelle. - rzekła profesjonalnie, dalej szyjąc.
- Zostawię was, Karen na mnie czeka w kancelarii. - rzekł nagle Foggy, zerkając na zegarek. Ulotnił się szybko bez zbędnych pożegnań.
- Gdzie Claire? Mówiłem Foggy'emu, żeby to po nią pojechał.
- Claire Temple?
- Tak.
- Musisz być nieco w tyle, skoro nie wiesz, że się zwolniła. - odparła, zaklejając szew opatrunkiem. - Nie masz się o co martwić, nie wydam cię.
- Niby w jakiej kwestii?
- Wiem, że jesteś Daredevil'em, Murdock. Twój przyjaciel nie przyszedłby do mnie, gdybym sama nie ukrywała czegoś równie ciężkiego.
- Zaraz, chwila. - uśmiech rozciągnął jego usta, przez co na chwilę jej serce zabiło szybciej. - Ty jesteś O'Shea?
- We własnej osobie.
- Cóż za zaszczyt. Obawiam się, że nie będę w stanie pokryć rachunku za twoje usługi.
- Nikt nie mówi tutaj o zapłacie. - rzekła, biorąc się za kolejną ranę. - Lekarzem zostałam, żeby pomagać innym. Zarobki to tylko fajny dodatek. Wcześniej również nie pobierałam opłat za swoje usługi, sumienie by mnie zjadło.
- Miałaś za to dostęp do wszystkich zabawek.
- Tony Stark nie jest tylko zadufanym w sobie naukowcem i czasami myśli o innych. - odparła, zawiązując supeł na ostatnim szwie. Nakleiła kolejny opatrunek, a potem klepnęła go w ramię, uśmiechając się. - No, jak nowy. Chodź, pomogę ci wstać.
Z zadziwiającą łatwością dźwignęła go na nogi, a potem przełożyła sobie jego ramię za głową. Powoli zaprowadziła go do sypialni i położyła do łóżka.
- Och, zapomniałam. Poczekaj. - rzekła, przykrywając go kołdrą. Wróciła po chwili ze swoją torbą, biorąc butelkę z chlorheksydyną. Namoczyła jeden z gazików i zaczęła delikatnie przeciągać po zranieniach na jego twarzy.
- Nie obawiaj się, tu nie będą potrzebne szwy. Tylko kilka plastrów.
- Mógłbym powiedzieć, że na twój widok ból przechodzi, ale niestety. Jestem ślepy.
Prychnęła śmiechem, zatykając drugą dłonią usta.
- Mogę za to zaoferować swoje usługi jako prawnik, jeśli przyszłoby mi cię bronić w razie jakiegoś pozwu. - odparł, krzywiąc się.
- Podziękuję za propozycję, nie wybieram się tam w najbliższym czasie. - odparła, dalej przemywając jego skaleczenia. - I mam nadzieję, że wy wszyscy zatrzymacie dla siebie fakt, że to ja jestem Dr. Higgs. - dodała.
- O mnie i Foggy'ego nie musisz się martwić, Elektrą sam się zajmę. Wybiję jej z głowy pościg za tobą i zemstę za to co jej zrobiłaś.
- Tylko ją ustawiłam. - wzruszyła ramionami, skupiona na czynności. - Nie moja wina, że zachowuje się jak rozpuszczona dziewczynka.
Matt westchnął, jakby niemo chciał potwierdzić jej słowa. Skrzywił się, kiedy chciał poprawić swoją pozycję.
- Powiesz mi, co się stało? Na przyszłość będę wiedziała, z czym mam do ciebie przyjść, gdybyś po raz kolejny wylądował w takiej sytuacji.
- Nie powinienem. Wciągnę w to kolejną osobę, która będzie niewinna.
Sapnęła poirytowana, prostując się.
- Nie jestem pospolitym przechodniem z ulicy, Murdock. Potrafię więcej niż myślisz, mimo, że tego nie mogłeś zobaczyć.
- Nie podważam twoich umiejętności. Po prostu wiem, że masz ważniejsze rzeczy na głowie.
- To, że mam, nie znaczy, że nie będę bronić miasta. Nie zachowuj się jak mściciel męczennik. Sam się na to pisałeś. - burknęła, wyrzucając zakrwawione gazy do kosza. - Gotowe. Uważaj na siebie przez jakiś czas, przynajmniej dopóki rany się w miarę nie zasklepią. Mogę cię łatać, ale nie zamierzam przewieźć pewnego dnia do prosektorium na sekcję. - dodała, wstając. - Prześlę twojemu przyjacielowi mój numer.
Matt jedynie skinął głową, zawieszając spojrzenie daleko w przestrzeni. Westchnęła jedynie i pokręciła głową, opuszczając jego mieszkanie.
To będzie ciężka znajomość.

Baza Avengers o świcie była jak marmurowy posąg wyłaniający się z mgły. Nie widziała na przyległym parkingu ani jednego samochodu, co świadczyło o braku jakiegokolwiek personelu. Wstawanie wcześnie miało swoje plusy, jak widać.
Główny budynek tonął w półmroku i ciszy. Kiedy przechodziła przez kolejne korytarze, odkryła, że nawet w jej pracowni nie ma jeszcze Derricka, a po głównym salonie nikt się nie pląta.
- Tak wcześnie, a ty już na nogach?
Odwróciła się, słysząc damski głos. Wanda, w puchatym szlafroku, z kubkiem parującej herbaty i wielkim kołtunem na głowie, wychynęła zza rogu, patrząc na nią spod półprzymkniętych powiek. Belle skinęła głową, odstawiając na blat w kuchni aktówkę.
- Nie mogłam spać. Miewam koszmary. - wyłuskała się z odpowiedzią, podchodząc do ekspresu do kawy. Nalała sobie sporą filiżankę i zamilkła, nie bardzo wiedząc co ma mówić.
- Belle... - usłyszała za sobą ponownie, a Wanda stanęła obok niej, zafrasowana. - Wiem, że teraz masz masę rzeczy na głowie, ale mam prośbę.
- Jaką?
- Chciałabym zacząć trenować. Tak na poważnie. Poznać do końca swoje zdolności. Ty jedyna jesteś w stanie mi pomóc, a skoro tutaj jestem, to nie chciałabym być...
- Ciężarem?
Ruda pokiwała głową, spuszczając spojrzenie, jakby onieśmielona. Belle westchnęła, wiedząc, że przepadła.
- Nie musisz nawet pytać. Jak tylko będę mieć chwilę, to pomogę jak tylko będę mogła. W sumie... Może masz czas teraz?
Wanda uniosła brew, ale zaraz skinęła głową. Dopiła szybko herbatę i czym prędzej pobiegła do swojego pokoju, człapiąc po drodze bosymi stopami.

Wyszły na jedną z błoni, ubrane w getry i sportowe topy. Belle wzięła ze sobą jeszcze owijki, tak na wszelki wypadek i torbę sportową. Naukowcy zdążyli się już pojawić, ale nie zwracali na nich najmniejszej uwagi.
- Od momentu, kiedy powstała baza, myślałam nad jedną rzeczą, którą obie powinnyśmy zrobić.
- To znaczy? - Wanda uniosła brew, widząc, jak blondynka wyciąga z torby swój płaszcz bojowy i otwarty choker. O'Shea szybko nałożyła na siebie oba elementy garderoby i zatrzasnęła maskę.
- Baza potrzebuje bariery. Otoczona jest ogrodzeniem, więc poprowadzimy ją ponad nim, by inni mogli się tutaj dostać od spodu.
- Poprowadzimy...? Belle, nie mam aż takiej...
- Tu nie chodzi o ilość twojej mocy, tylko o twoją wolę. Twoje zdolności należą do ciebie, nie ty do nich. Nie daj im się obezwładnić. - przemówiła mechanicznym, ciężkim głosem, poprawiając płaszcz na karku. Przeszła kilka kroków, nakazując dziewczynie iść za sobą.
- Manipulujesz materią tak jak ja.
- Nie w takim stopniu.
- Ale wiesz, na czym polega cała ta szopka. - odparła, rozluźniając ręce. Ugięła kolano i wybiła się miękko w górę i zawisnęła w miejscu, rozkładając ręce na boki.
- Pobierzemy energię z otoczenia. - rzekła, biorąc głęboki wdech. - Twoim zadaniem będzie utrzymanie kłębiącej się materii i ułożenie z niej zgrabnej kopułki, rozumiesz?
- Tak. - dziewczyna skinęła głową, chociaż wyraźnie pobladła.
- Skup się i dołącz do mnie.
Przez moment wszyscy zebrani przed wejściem do bazy i przy jej frontowych oknach mogli podziwiać potęgę, którą dzierżyli Avengers.
We dwie, jak jeden, wisiały z rozłożonymi rękoma, a moc, energia i materia zaczęła się wściekle kotłować dookoła. Czerwień i Tęcza, splątane w gniewnym tańcu, otoczyła je obie, formując się w pierścień. Ów twór wkrótce wybuchł, rozrzucając obłoki materii na wszystkie strony. Energia zaczęła budować geometrycznie idealną półkopułę, która zazębiała się jak kolejne elementy układanki, by wkrótce scalić się w jedno. Pojedynczy impuls przebiegł przez barierę, przytwierdzając ją na stałe do ogrodzenia.
Przez moment zaległa cisza, a one wylądowały obie na trawie.
Belle przez moment rozglądała się dookoła, obserwując zdziwione twarze wszystkich naukowców, którzy zalegli na schodach, będąc świadkami wykorzystania przez nią jej mocy.
Dr. Higgs oficjalnie powróciła, a ona przez moment przestała się przejmować, że ktoś mógł ją zauważyć.

Daughter of goddess || AVENGERS || 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz