19. Pomoc dla diabła

73 9 0
                                    

To był jeden z tych dni, w których nie spełniała się jako szefowa działu medycznego, a jako zwykły, szary chirurg w Metro – General. Drażnił ją coraz bardziej ten bufon Strange, chociaż była mu wdzięczna w dalszym ciągu za opiekę. Poznała także kilku innych chirurgów i musiała przyznać, że dobrze było wrócić do zajęcia, które chociaż trochę odrywało ją od pracy przy boku Avengers.
Zauważyła też, że niepokojąco często dało się słyszeć w gazetach o jakimś mścicielu, który grasował nocami po ulicach Manhattanu. Nie brał się za takie wydarzenia jak to w Sokovii, ale wiele osób było mu wdzięcznych za ratunek.
Diabeł z Hell's Kitchen coraz częściej zaprzątał jej głowę i była ciekawa, czy ich drogi się kiedyś skrzyżują. Byli w końcu super bohaterami, nie?

Całą swoją uwagę tego dnia skupiła na wypełnianiu pobieżnych dokumentów, które pozostawił po sobie Stephen na wczorajszym dyżurze. Zacisnęła usta, zaciskając nerwowo palce na śliskim już od potu długopisie.
Cóż, na to już nic nie poradzi.
- Co za ludzie.
Odwróciła głowę, kiedy Christine stanęła obok niej, wypuszczając z płuc powietrze z głośnym świstem.
- Coś nie tak?
- Jakiś facet ostro się domaga, żeby się z tobą widzieć. Odprawiłam go, bo wiedziałam, ile masz roboty z dokumentacją, ale coś mi się widzi, że nic to nie dało. – odparła, wskazując ruchem głowy w kierunku wejścia na oddział. Przy głównych drzwiach stał krępy, niski, nieco otyły blondyn. Ubrany w garnitur o trudnym do określenia, burym kolorze, ściskał w rękach jasnobrązową aktówkę.
- Ki diabeł?
- Znasz go?
- Za cholerę. – odparła Belle, ale zamknęła dokumenty, kładąc na nich dłoń. Mężczyzna podszedł do recepcji, zaczesując nerwowo włosy do tyłu.
- W czym mogę pomóc? – uśmiechnęła się przyjaźnie, próbując dać mu do zrozumienia, że nie musi się denerwować. Spojrzał na nią, na poły nerwowo, na poły z nadzieją.
- Szukam doktor O'Shea. Powiedziano mi, że ją tutaj znajdę.
Jedno spojrzenie, które posłała Palmer, wystarczyło, żeby ruda porozumiewawczo skinęła głową i odeszła.
- Czego pan potrzebuje? Zakładam że nie chodzi o receptę na leki uspokajające. Swoją drogą by się panu przydały, jest pan rozdygotany.
- Tu nie chodzi o mnie.
Coś w jego spojrzeniu mówiło, że to nie jest rozmowa, która może odbyć się przy tak dużym towarzystwie. Ominęła zgrabnie kontuar, nakazując mężczyźnie iść za sobą. Wpuściła go do swojego gabinetu, a potem szczelnie zamknęła drzwi.
- Proszę usiąść, panie...?
- Nelson. Foggy Nelson. – odparł, wyciągając do niej dłoń, której jednak nie uścisnęła.
- Proszę mi mówić Isabelle. Albo po prostu Belle, tak będzie wygodniej. – rzekła, podając mu do wystawionej ręki szklankę z wodą. Sama usiadła za biurkiem ze swoim napojem. – Sprawa musi być delikatna, skoro przyszedł pan do mnie bezpośrednio, nagabując wcześniej pannę Palmer.
- Ciężko mi wytłumaczyć, najlepiej, jeśli pójdzie pani ze mną.
- Nie mam w zwyczaju iść w nieznajome miejsce z przypadkowym mężczyzną.
- Z tego co wiem, to kapitan Rogers rok temu nie wyglądał na takiego.
Zesztywniała na wspomnienie sytuacji, z której wyciągnął ją Steven. Mimo to, nikt nie mógł o tym wiedzieć. Hydra dawno przestała istnieć, a ten facet nie mógł mieć z tym żadnego związku, chociaż musiała przyznać, do Zoli miał uderzające podobieństwo ze swoimi rysami twarzy.
- Proszę? – uniosła brew, odstawiając szklankę na stół.
- Nie zwracałbym się do byle kogo o pomoc, pani doktor. Chodzi o mojego przyjaciela.
- To już wiem, panie Nelson. Byłabym jednak wdzięczna, gdyby był pan łaskaw wyjaśnić co mu jest. Poza tym, na wizyty domowe jeżdżę od wtorku do soboty. Dzisiaj jest poniedziałek.
- I jak to na początku tygodnia, kończy pani pracę równo o szesnastej trzydzieści. – odparł blondyn, teraz uśmiechnięty. Zerknął jednak nerwowo na zegarek. – Czas nam się kończy.
- Skoro pana przyjaciel jest w takiej potrzebie, zakładam, że wdał się w konkretną bijatykę lub miał wypadek. Nie ma go tutaj, więc został pobity. Mam do wyboru: bandyta, mniejszy lub większy, członek gangu lub tajemniczy super bohater, których tutaj ostatnio nie brakuje. Patrząc na pana ubiór, raczej nie pozwala pan sobie na towarzystwo szemranych recydywistów, prędzej na ludzi w potrzebie. Nelson, tak? To nie wasza kancelaria parę lat temu zamknęła tego grubasa Fiska? Pana i Murdocka? Zawsze się zastanawiałam, co takiego w sobie mam, że zwracają się do mnie z prośbami o łatanie bohaterów. Wspominając o moim... przyjacielu, wydał się pan z tym, że zna pan mój alias. A pana przyjaciel? Zawsze gdzie wy, tam pojawia się Daredevil.
- Nie przyszedłem tutaj po to, żeby panią szantażować, ani wydać, Higgs.
- Nie musiał pan o tym wspominać. I tak bym panu nie pozwoliła.
- Długo jeszcze będzie pani udawać, że się pani boczy? Czy pojedzie pani ze mną do Hell's Kitchen?
Wzięła głęboki wdech i wstała. Podeszła powoli do blondyna i oparła się na podłokietnikach jego fotela, pochylając się nad nim. Ten ruch widocznie go poruszył i zawstydził.
- Kiedy skończymy, zejdzie pan na dół i grzecznie pożegna się z pielęgniarkami. Poczeka pan na mnie w kawiarni niedaleko, najlepiej przy witrynie, aż nie zobaczy pan czarnego BMW. Wtedy pan wyjdzie i od razu do niego wsiądzie.
- A-ale...
- Wiem, że nie mam się czego bać z pana strony, ale ja zajmę się dojazdem do pana przyjaciela. I tak wiem, że przyjechał pan taksówką, korki na Hell's Kitchen są nie do zniesienia. Rozumie pan, co powiedziałam?
Nelson szybko pokiwał głową, a potem zerwał się do stania, kiedy Belle się odsunęła. Wyszedł niespodziewanie szybko, a potem zamknął za sobą drzwi. Ona zaraz potem zaczęła pakować swoją czarną, skórzaną torbę lekarską, wrzucając do niej wszystko, co tylko wydawało jej się potrzebne, w tym morfinę i inne leki. Złapała za garść strzykawek, kilka rolek bandaży i innych opatrunków. Później równie szybko przebrała się w swoje rzeczy, prostą brązową koszulę z satyny i dżinsy. Mocowała się przez moment z botkami na obcasie od Versace, obserwując uważnie zegar nad wejściem.
Zostało jej pięć minut do końca zmiany.
Założyła czarny, oversize'owy płaszcz do kostek z dużymi klapami, a potem złapała za swoją torebkę w drugą rękę.
Kiedy wyszła na korytarz, pożegnała się tak jak zawsze ze znajomym personelem, a na samym końcu z Christine.
- Coś ty mu powiedziała? Wyskoczył stąd jak poparzony.
- Chodziło o jego babcię, biedulka skarży się na biodro, które obiła w zeszłą zimę. – odparła, uśmiechając się lekko. – Podaj mi czystą kartę pacjenta na wszelki wypadek, coś czuję, że kobiecina będzie u nas często.
- Powodzenia. – rzekła Christine, podając jej blankiet. – Nie daj się zaprosić na randkę, stać cię na więcej.
- Nie rób ze mnie takiej płycizny, Chris. – zaśmiała się, a potem pomachała jej, odchodząc do wyjścia. Szybko znalazła swój samochód na parkingu, a potem skierowała się na kolejną przecznicę, pod Perk Kafe, w której powinien na nią czekać Nelson.
Rzeczony prawnik szybko wsiadł do jej auta, jak tylko dostrzegł ją przez szybę. Rozbawił ją jego widok, kiedy jak najszybciej próbował się przedrzeć przez mały tłumek na chodniku. Do środka wsiadł zziajany, jakby przebiegł maraton.
- Co mi pan powie na temat obrażeń pana przyjaciela? Muszę coś wiedzieć zanim zabiorę się do pracy.
- Liczne rany kłute, podejrzewam, że dostał też mocno w głowę.
Skręciła nagle ostro w jedną z przecznic, skracając sobie drogę. Przyśpieszyła gwałtownie, przez co Foggy złapał się kurczowo siedzenia pasażera.
- Chce nas pani zabić?!
- Rose, łap za kółko, chcemy być w Hell's Kitchen jak najszybciej.
- Oczywiście, pani doktor.
Głos programu komputerowego na tyle zszokował blondyna, że zdołał tylko spojrzeć na nią z otwartymi ustami. Belle puściła kółko, i pozwoliła autopilotowi prowadzić.
- Jeśli mam mu pomóc, to niestety, ale musi mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie. To Daredevil?
Przez moment Foggy Nelson przybrał kolor dojrzałego pomidora. W ciągu kilku sekund zrobił się blady, a potem lekko zielony, żeby na końcu wypuścić z siebie powietrze z piskliwym świstem.
- Musi to zostać między nami. – rzekł cicho, wyginając palce. – Inaczej tożsamość Matta będzie pożywką dla mediów, a jego samego wsadzą do paki.
- Matt Murdock to Diabeł z Hell's Kitchen?! – zachłysnęła się, będąc w szoku. – Nie gadaj!
- Chciałbym. – uśmiechnął się lekko. – Próbuję go odwieźć od dziwnych pomysłów, ale jak widać, nigdy nie posłuchał.
Zatrzymali się przed jedną z charakterystycznych dla dzielnicy kamienic wybudowanej z czerwonej cegły. Czuła, jak po plecach biegnie jej niechciany, kłujący dreszcz, na samo wspomnienie wszystkich zadań, które wykonała jeszcze dla Avengers w tej okolicy.
- Prawnik i mieszka w takiej norze?
- Lubi styl industrialny. – prychnął na poczekaniu Nelson, przepuszczając ją w drzwiach. – Na ostatnie piętro, drzwi po prawo.
Budynek był bardziej niż obskurny, przynajmniej sama klatka. Starała się nie chwytać barierek, cholera jedna wie co na nich się mogło znajdować.
Weszła do mieszkania Murdocka zaraz za Nelsonem i mało brakło, a złapałaby się za głowę. Pomijając skromny wystrój, zobaczyła, jak na podłodze, na brzuchu, leży wcześniej wymieniony diabełek, a na jego krzyżu zasiada czarnowłosa piękność, będąc blisko wylania na dość dużą ranę na jego plecach zawartości karafki z wrzącą wodą.
- Zrób to, a cała zawartość tego wazoniku wyląduje ci na buźce, laluniu. – warknęła, nawet nie dbając o to, by się należycie przywitać. Ruszyła w ich kierunku, zrzucając z siebie płaszcz, a torby walnęła na podłogę. Szturchnęła brunetkę jednym ruchem, przez co ta spadła z rannego, zachłystując się niemo w szoku.
- Kim ty jesteś, głupia...
- To doktor O'Shea, pomoże mu. – usłyszała jeszcze Nelsona, kiedy przewracała go na plecy. Sprawdziła szybko jego tętno i oddech. O ile pierwsze było wyraźne, tak tlenu w płucach zbytnio nie miał. Wątpliwe, bardzo płytkie wdechy i rana przechodząca na wylot tylko potwierdzały jej obawy.
Zerwała poduszkę z kanapy, podkładając ją Mattowi pod głowę. Zaczął szaleńczo łykać powietrze, oczy zaszły mu łzami, kurczowo złapał ją za ramiona, próbując cokolwiek z siebie wydusić.
- Wiem, słońce, wiem. – rzekła bardziej do siebie niż do niego. Wyciągnęła z torby największy wenflon jaki miała i wbiła go tuż pod jego obojczykiem. Szybko wyciągnęła igłę, a powietrze z głośnym sykiem wystrzeliło z cewnika. Brunet szybko się uspokoił, ale zaczął się krzywić, kiedy kilka strug krwi popłynęło z rany na piersi.
- Pogratulować panu pomysłu, Nelson. – warknęła, rzucając brunetce wściekłe spojrzenie. – Dosłownie minuta i po Daredevil'u nie byłoby co zbierać.
- Wiedziałam co robię. – zaczęła kobieta, podchodząc do niej bliżej, zacisnąwszy pięści. – To stara metoda, nic by mu nie...
Belle jednym ruchem sprawiła, że brunetka poszybowała przez pokój, wejście do sypialni i wylądowała na łóżku. W powietrzu zamigotały złote nicie, unoszące się w ślad za torem lotu kobiety.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, do kurwy nędzy! – wrzasnęła, wściekła. – Kto ma tu większe kompetencje, ja, lekarz, czy ty, jakaś paniusia, która twierdzi, że zna się na medycynie niekonwencjonalnej, co?! Odma to nie katar, idiotko!
- Zapomniałem, doktor O'Shea to Avenger. – wciął się Nelson, patrząc w kierunku brunetki, która wyszła z pokoju, bardziej niż wściekła. – Nie radziłbym. – dodał, widząc, jak brunetka łapie za wazon. – Poza tym, poznajcie się, Isabelle, to Elektra, Elektra, to Isabelle.
- Jakby mi się to miało na coś przydać. – odparła O'Shea, podkładając pod plecy Matta duży podkład higieniczny. Założyła rękawiczki i sprawnie zaczęła dezynfekować wszystkie rany. Zanim jednak zabrała się za ich szycie, wyciągnęła z torby dwie fiolki, z których nabrała po dawce do dwóch strzykawek. Z trzeciej fiolki, nieco większej, nabrała kilka miligramów. Wyciągnęła jeszcze z kieszeni coś na kształt pięciokątnej broszy, którą położyła na piersi Matta.
- Rose, przeanalizuj organizm pod kątem uczuleń i stanów patologicznych.
- Nie znaleziono. – odpowiedział mechanicznie program. – Wykryłam naruszenie opłucnej, oraz kilka perforacji w obrębie jamy brzusznej. Nie widzę krwotoków wewnętrznych powodujących zagrożenie życia.
- Tyle dobrze.
Szybko schowała kompakt do torby, a potem zaczęła kolejno podawać rannemu substancje.
- Co to? – Nelson pochylił się nad nią, bacznie obserwując jej poczynania.
- Tykarcylina, amoksycylina i coś przeciwbólowego. – odparła, ale zaraz sprawdziła ponownie ostatnią fiolkę. – Tramadol, podam mu większą dawkę, powinien spać przez parę godzin. – rzekła. – I proszę, pozwól mi pracować, nie lubię, jak ktoś nade mną stoi.
Kiedy Nelson się odsunął, wymamrotała pod nosem jeszcze ciche dziękuję, żeby nie poczuł się urażony. Nauczona zachowaniem Strange'a zrobiła się dziwnie strachliwa w tych sprawach.
No i ma swoje rendez-vous z diabłem.

Daughter of goddess || AVENGERS || 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz