1.

2.2K 98 17
                                    

!Uwaga!
Poniższy tekst zawiera sceny przemocy oraz wulgarne słowa


Miasto spowiła mgła. Ale nie taka zwykła. Była biała jak mleko, co tylko i wyłącznie działało na niekorzyść kierowców i pilotów. Ale jemu nie przeszkadzała.

Szedł on zaparte przed siebie ulicami Los Santos, cicho stawiając krok za krokiem. Nie wiedział, czy ten styl kroku miał od zawsze, czy nabył go z czasem. W końcu wszyscy przecież mają przesądzenie, że złodzieje zachowują się cicho jak myszki. Czy w to wierzył? Zależy.

Sam chodził niemal bezgłośnie, jeśli tego potrzebował. Ale on nie był zwykłym złodziejem, co obrabia komuś szufladę z naszyjników za marne centy. W końcu jego imię nie byłoby sławne, gdyby miał ciągle cicho jak myszka obrabiać komuś mieszkania i sprzedawać w lombardzie za drobne dolary jakieś nic niewarte duperele. O nie. On wolał coś większego kalibru.

Coś, do czego większość osób nie ma podjazdu.

Ale on był wyjątkową osobą, zdolny w kilka sekund otworzyć najbardziej zaawansowane zabezpieczenia. Bez znaczenia czy musiałby to zhakować, czy wywiercić w metalu lub szkle. Nie było rzeczy, której by nie otworzył.

I wszyscy o tym doskonale wiedzieli.

Bo on nie był cichą myszką, co wypiera się, że obrabowała komuś dom z obrazu. Upadłby zbyt nisko. On bez maski napada na największy bank w całym Los Santos i wychodzi z tego cały, zachowując łup.

I nikt nie mógł mu zarzucić tego, że nie jest najlepszym hakerem w mieście. Nawet policja.

Usłyszał gdzieś z daleka jakieś syreny. Może zwróciłby na nie uwagę, gdyby wiedział, że zrobił coś nielegalnego. Ale tego dnia akurat na jego barkach nie spoczywało żadne przestępstwo. Nie miał się więc o co martwić.

Przystanął, lekko naciągając kaptur ciemnej bluzy na głowę. Na dworze było dość zimno. Nie wiele myśląc, skręcił w uliczkę. Wspiął się po dwóch schodkach, wchodząc do jakiegoś przydrożnego baru. Gdy nacisnął klamkę i wszedł do środka kilka osób, które były jego klientami spojrzało na niego nieufnie. Otatuowane twarze, zmęczone oczy, zachlane oblicza. Typowy bar z garstką gangsterów.

Stanął w progu lokalu i ściągnął z głowy kaptur, ukazując swoją twarz. Mieniące się jak najczystsze złoto oczy i szare zmierzwione włosy - jego znaki szczególne. Tyle wystarczyło, aby jego osoba została zniesiona z jakichkolwiek podejrzeń. Wszyscy wiedzieli, kto właśnie wkroczył do lokalu.

Podszedł do baru, czując pod stopami skrzypienie podłogi i zajął jedno z kilku wolnych miejsc przy ladzie. Podszedł do niego od razu barman. Był to może z trzydziestoletni mężczyzna z ciemną brodą, jasnymi włosami i orzechowymi oczami. Na pierwszy rzut oka wyglądał na w porządku.

– Co polać dla pana? – spytał. Miał miękki głos, choć z pewnością dało się w nim wyczuć charyzmę.

– Whisky z lodem, poproszę – powiedział szaro włosy beznamiętnie.

Barman od razu zajął się jego zamówieniem, wyciągając spod lady czystą, krystaliczną szklankę i zaczął przygotowywać drinka.

Po kilku sekundach jego zamówienie stało przed nim na drewnianym blacie.
Chwycił szklankę i upił z niej łyk, delektując się tym, jak stopniowo zimny alkohol rozgrzewa jego ciało.

Nigdy nie pił jakoś nadmiernie alkoholu. Pił go raczej, gdy miał powód i w przeciwieństwie do innych nie były to powody takie jak zaczęcie się weekendu. Pił, gdy tego potrzebował. Dziś był ten dzień.

Miał wiele spraw na głowie. Coś non stop zajmowało jego zmęczony umysł, a ciało nie chciało mu pozwolić na chwilę odpoczynku. To było męczące. Już dawno zapomniał, kiedy ostatni raz spał więcej niż cztery godziny.

Deal || Morwin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz