12.

832 59 32
                                    

!Uwaga!
Poniższy tekst zawiera wulgarne słowa

Autostrada Senora Freeway tego dnia była pełna samochodów. Ludzi wracających na prędce z Los Santos do Sandy Shores było znacznie więcej niż szaro włosemu mogłoby się zdawać. Był pewny, że spora ich cześć raczej będzie pracowała w swoich okolicach. W sklepach, barach czy szpitalu, do którego właśnie zmierzali. 

Nie pomagał też fakt, że przed nimi ruch poważnie zwolnił. Irytacja była czymś, co odczuwał i kierowca, i pasażer. Po chwili jednak to młodszy z mężczyzn się odezwał. 

– Czemu nie jedziemy? – zadał pytanie, nie patrząc nawet na swojego rozmówcę. Wiercił się na fotelu pasażera, próbując dostrzec, co się dzieje przed nimi. 

– Korek. – odpowiedział krótko Gregory. 

– Nie no co ty? Serio? – jego sarkazm znalazł ujście – Nie zauważyłem. 

Zmierzyli się wzrokiem pełnym kpiny i przekąsu. Od rana między nimi panowała napięta atmosfera. Po wyroku, jaki zapadł nad wybrykiem Erwina, wymieniali się tylko służbową gadką. 

Erwina bolał fakt, że mimo jego dobrych intencji znowu wyszedł na tego złego. Nikt nie wziął jego strony. Co z jednej strony było logiczne, a z drugiej myślał, że może ten raz Montanha zrozumie, dlaczego tak postąpił, i weźmie to nad swoje obowiązki służbowe. W końcu przecież nie chciał dla nikogo źle. 

Gregory, za to dusił w sobie uraz. Nienawidził, jak ktoś kombinuje na jego oczach. A już, zwłaszcza gdy jest to Erwin, nad którym miał trzymać pieczę. Tyle razy już miał przez niego problemy, gdy choćby lekko przy nim wyluzował. Nie chciał, żeby powtórzyło się to po raz kolejny. Obaj mieli zbyt duże ego, by przyznać się do błędu. Więc utknęli w błędnym kole. 

W korku ciągnąc się mniej więcej dziesięć na godzinę, spędzili około czterdziestu minut. Dla pastora zdecydowanie za długo. Z jego brakiem cierpliwości, co Gregoremu szybko uświadomił, ich pojazd już dawno zjechałby z drogi i ominął korek, jadąc po bezdrożach. Pewnie przy okazji kompletnie nie przejmując się uszkodzeniami podwozia, jakie mógłby przez to spowodować. Gregory na szczęście wybił mu ten pomysł z głowy, grożąc przy okazji, że jak się nie uspokoi, to do Los Santos będzie wracał na pieszo. 

Więc gdy oboje dotarli do małego szpitala w Sandy Shores mimowolnie odetchnęli ulgą. Opuścili pojazd, od razu odczuwając zmianę temperatury. Słońce dosłownie prażyło. Zgodnie stwierdzili, że lepiej schować się w budynku. 

Na pierwszy rzut oka w środku panował względny spokój. Gdy dwójka mężczyzn wkroczyła do środka, kilka osób spojrzało na nich. Szybko oceniło nowoprzybyłych. Wysoki szatyn o groźnym wyrazie twarzy i nastroszony siwulec z morderczym spojrzeniem. Obaj byli w paskudnym humorze, co obywatele od razu dostrzegli. Wystarczyło jedno spojrzenie nienaturalnie złotych oczu, by odwrócili wzrok. 

Erwin stanął po boku policjanta, zostając lekko z tyłu, gdy podeszli do małej recepcji. Obserwował otoczenie, szukając jakichkolwiek wskazówek mogących im pomóc w śledztwie. Wszyscy odwracali wzrok, gdy tylko na nich natrafił. Musieli mniej więcej wiedzieć, z kim mają do czynienia. Nietypowy wygląd był cechą charakterystyczną dla jego osoby. Przez swoje wybryki w świecie przestępczym, poprzedzone brakiem maski mogącej ukryć jego tożsamość, większość osób w mieście wiedziała, kim jest i czym się zajmuje. 

– W czym mogę pomóc? – spytała kobieta stojąca za ladą. 

– 423 Gregory Montanha, Los Santos Police Departament. – okazał swoją odznakę – Potrzebuję przejrzeć zapis z kamer monitoringu w szpitalu.

Deal || Morwin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz