Na lekcji zaklęć profesor Flitwick ogłosił, że zadaniem czwartoklasistów będzie ćwiczenie przeciwieństwa zaklęcia przywołującego — zaklęcia odsyłającego. Flitwick wręczył każdemu uczniowi po kilka poduszek w obawie przed przykrymi skutkami, które mogły nadejść wraz z latającymi po klasie przedmiotami.
— Nie wierzę — roześmiała się Latona. — Zaklęcie przywołujące kompletnie mi nie wychodziło, a teraz? — machnęła różdżką i odesłała poduszkę na drugi koniec klasy. — Rewelacja!
Latona zauważyła, że jej umiejętności magiczne zależały od tego, czy poprzedniego dnia wydarzyło się coś, co spowodowało mocne błyszczenie się jej blizn. Zrozumiała tą zależność stosunkowo niedawno, ale i tak nie miała na to wpływu. Była to jednak cenna obserwacja, o której powiedziała pani Pomfrey, tak jak zalecili jej rodzice.
Nagle, jedna z poduszek rąbnęła Latonę w twarz. Ocnkąwszy się, spojrzała w kierunku, z którego przyleciała i zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę śmieszkujących między sobą.
— Tracey, daj mi dwie poduszki — powiedziała Latona.
— Eee, proszę bardzo — odparła Tracey.
Latona ułożyła trzy poduszki na biurku jedna obok drugiej, oddaliła się nieco, a potem wypowiedziała zaklęcie kierując promieniem tak, że trafił wszystkie trzy, z zatrważającą siłą posyłając je wprost na Gryfonów. Ich miny? Bezcenne.
— Panno Warell... — odezwał się ze zrezygnowaniem Flitwick, który przed chwilą został odesłany na półkę z książkami przez Neville'a. — Litości...
Latona do późnych godzin nocnych bawiła się Mapą Huncwotów. Była pod wrażeniem, jak huncwotom udało się ją zrobić. Pomyślała, że gdyby każdemu pierwszoklasiście rozdawano podobne mapy, o wiele łatwiej byłoby się im odnaleźć w Hogwarcie i nie wchodziliby tak często innym pod nogi.
Nikomu nie pochwaliła się swoim znaleziskiem. Latona domyśliła się, że złote jajo, które staranowało ją, gdy wracała ze szlabanu, musiało należeć do Harry'ego, skoro mapa również się tam znalazła. Pewnie włóczył się po korytarzach, rozwiązując zagadkę. Dopiero w tamtej chwili Latona dostrzegła, jak mało czasu dzieliło ich do drugiego zadania turnieju.
Całkowicie wyleciało jej z głowy, kto krył się pod pseudonimami, którymi opatrzona była pierwsza strona mapy huncwotów. Promyk, Łapa, Lunatyk, Glizdogon i Rogacz — tak przezwali się Black, Potter, Pettigrew, Lupin i Aurora. Tylko kto był kim?
A później ją oświeciło. Promykiem była Aurora — jedyna, która nie była w stanie przemienić się w żadne zwierzę. Łapą był Syriusz, zmieniający się w wielkiego psa, logiczne. Glizdogonem nazywali Petera Pettigrew — to oczywiste, skoro przemieniał się w szczura. Rogacz to James Potter, zmieniający się w rosłego jelenia, a Lunatykiem z pewnością był Lupin, bo ten pseudonim idealnie wiązał się z jego księżycową przypadłością.
To, że to Harry zgubił mapę, potwierdzało jego nerwowe zachowanie. Być może miało to również związek ze zbliżającym się zadaniem — Harry był poddenerwowany, ciągle sprawdzał kieszenie szaty i torbę i kazał robić to Ronowi i Hermionie.
Latona miała jeszcze jedną, nową zabawkę — książkę o portalach. Gdy Moody powiedział jej, że Ministerstwo Magii je zdelegalizowało, wiedziała, że będą chodzić jej po głowie. Musiała to przyznać, nieziemsko chciała je mieć. Nie sprawiło to jednak, że zabrała się za nie od razu. Nękała ją niepewność, bała się, że ktoś ją nakryje. W końcu postanowiła, że pod osłoną nocy poczyta, co należy zrobić, aby je stworzyć, a później pomyśli, co dalej.
Tej samej nocy Latona wyciągnęła z kufra "Portale na wielką skalę" i siedząc w łóżku nakryła się kołdrą, otworzyła go i przeczytała:
"Czym są portale?
CZYTASZ
Lesser evil || Harry Potter fanfiction
FanfictionCZĘŚĆ PIERWSZA Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać. Gdy Czarny Pan o...