Rozdział 3

421 30 33
                                    

Od zawsze wiedziałam, że miasteczko, w którym mieszkałam, nie było do końca normalne. Sama pogoda w nim była ostro popieprzona. Raz świeciło słońce, a za chwilę nad głowami pojawiały się ciemne chmury, zapowiadając burze. Nie stanowiło to już dla nikogo zaskoczenia.

Tym razem jednak stało się całkiem na odwrót. Pomimo że na niebie widniały deszczowe chmury, to nad miastem była dziura ukazująca nieskazitelnie czyste niebo. Byłam niemal pewna, że działo się tak za sprawą jakiej nadprzyrodzonej istoty. Coś takiego nie dało się logicznie wytłumaczyć i oprzeć na naturalnych dowodach.

Mijając bramę szkoły, wyciągnęłam z kieszeni swoje słuchawki. Musiałam odstresować się po tym co się stało. Nie chodziło o zamknięcie mnie w sali, bo to nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Miałam na myśli gadaninę ciemnowłosego chłopaka. Niedobrze robiło mi się kiedy przypomniałam sobie jego wyuczoną radość. Wesoły, przystojny chłopak, marzenie niejednej dziewczyny.

Utrapienie.

Idąc przez miasto, czułam, jak kropelki potu pojawiają mi się na czole. Nie mogłam doczekać się cienia, który zawdzięczałam wysokim koronami drzew kiedy szłam leśnymi dróżkami. Miejsca te były rzadko odwiedzane przez zwykłych ludzi. Woleli oni gonić za pieniędzmi i nie zwracali uwagi na coś tak spokojnego jak las. Może to nawet dobrze. Przynajmniej dalej był w nienaruszonym stanie, w końcu wszystko, co miało kontakt z ludźmi prędzej czy później uległo zniszczeniu. I wcale nie musieli mieć takiej klątwy jak ja. I bez niej wszystko dewastowali swoim samolubnym zachowaniem i chciwością. Nie liczyło się dla nich dobro inne niż ich własne.

Gdy tylko postawiłam pierwsze kroki na ziemistej drodze, odgłosy z miasta zaczęły dochodzić do mnie z mniejszym natężeniem. Zatrzymałam playlistę w telefonie i ściągnęłam słuchawki. Nie potrzebowałam odcinać się już od miejskiego hałasu. Tu taki nie istniał. Od czasu do czasu jakiś dzięcioł zapukał w drzewo czy stado dzików przeszło w jakiejś dolinie szeleszcząc swoimi racicami po liściach. Czasami nawet dało się zobaczyć sarny, na których czele stał dumny jeleń. Oczywiście oprócz tego były jeszcze wilkołaki i zmienni, ale oni nie stanowili już tak lubianego przeze mnie obiektu obserwacji.

Minęłam charakterystyczne drzewo, które rosło w bok, tworząc z siebie coś na kształt ławeczki. Skręciłam za nim w lewo, a po chwili na mojej drodze zaczęły pojawiać się krzaki jeżyn. Ominęłam je z prawej strony, a mijając piąty rząd, odbiłam lekko w prawo.

Drogę znałam już na pamięć. Wiedziałam, którędy najlepiej było pójść, by jak najszybciej dotrzeć do mojego miejsca. Nazywałam je moim, ponieważ odkąd zaczęłam tam przychodzić, nie spotkałam na nim żadnej istoty. A wiedząc, jak wiele ich kręciło się między drzewami, był to niemały wyczyn, by znaleźć miejsce przez nikogo jeszcze nieodkryte.

Po chwili mogłam już w spokoju podziwiać zieloną trawę, która rosła na polanie otoczonej gęstym lasem. Na jej środku stał ogromny dąb. Rzucał on cień, który w dni takie jak ten był moim schronieniem.

Będąc w tym miejscu, czułam spokój. Wszystko inne przestawało mieć dla mnie znaczenie. Nie było pustych dziewczyn ze szkoły ani Jack'a. Zniknęła moja matka. Nie było mojej klątwy.

No może z tym ostatnim to nie do końca jej nie było. Wciąż istniała i dawała o sobie znać, ale tutaj potrafiłam sobie z nią radzić.

Podeszłam do drzewa, które zaszeleściło swoimi liśćmi przez podmuch wiatru, jakby się ze mną witało. Oczywiście wiedziałam, że nic takiego nie miało miejsca. To nie bajka, a ja nie byłam księżniczką. Co najmniej poboczną postacią, na którą nikt nie zwracał uwagi, ale dobrze było mi z tym.

Ściągnęłam z siebie bluzę i rozłożyłam ją na ziemi. Od razu poczułam, jak moją skórę owiało świeże powietrze. Westchnęłam z przyjemności.

Kolor Jej DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz