Rozdział 6

311 20 28
                                    

Nigdy nie byłam osobą, która lubiła zmiany. Mogłoby się wydawać, że byłam na nie obojętna, skoro tak samo traktowałam ludzi, ale prawda była trochę inna. Nie lubiłam zmian. Wytrącały mnie one z równowagi. Traciłam swój stały grunt pod nogami i musiałam na nowo odnaleźć się w nieznanym mi środowisku.

Jeśli miałam wybór, robiłam wszystko by nie musieć wybierać. Na swoją polanę zaczęłam przychodzić tuż przed rozpoczęciem zimy. Gdy śnieg zasypywał całe miasteczko, byłam zmuszona przez jakiś czas darować sobie swoje wycieczki do lasu. Był to dla mnie dosyć trudny czas. Nie miałam wtedy gdzie się podziać, a dom nie był dla mnie miejscem, gdzie mogłam odpocząć i ogrzać się pod kocem.

Pogodziłam się z tym, że nigdy nie będzie już takim miejscem. Była to zmiana, nad którą nie miałam panowania.

Co innego mogłam powiedzieć o sytuacji, w której znalazłam się tym razem. Polana była moją spokojną ostoją, gdzie ukrywałam się przed ludźmi. Dlatego wyjątkowo nie pasowało mi pojawienie się na niej nieproszonego gościa.

Gdy tylko następnego dnia moje stopy po raz kolejny stanęły na zielonej trawie, już z daleka mogłam zauważyć postać ciemnowłosego chłopaka opierającego się o pień drzewa. Wzrok skierowany miał w górę. A więc rudzik pokazał się i jemu. Wcale nie był taki płochliwy, jak by się wydawało.

A powinien. Lepiej by na tym wyszedł.

Zacisnęłam usta, ale nie zdecydowałam się wycofać. Ruszyłam odważnie przed siebie, chcąc tym samym zaznaczyć, że to on, a nie ja był w tym miejscu intruzem.

Będąc od chłopaka zaledwie kilka kroków, ten odwrócił się w moim kierunku i uśmiechnął promiennie.

Przewróciłam oczami. Nie dosyć, że zakłócał mi moją samotność, to jeszcze zachowywał się niczym jednorożec na tęczy. Nie znosiłam takich ludzi. Udawali, że ich życia były kolorowe i bez żadnych problemów. Nie chodziło mi o to, by każdy chodził i wokół narzekał na wszystko, co mu się przytrafiło, ale udawanie beztroskiego życia również było dla mnie odpychające.

— Jest całkiem towarzyski — odezwał się w moim kierunku chłopak, zerkając ponownie na ptaka, który siedział na dolnej gałęzi drzewa.

Nie odpowiedziałam. W ogóle rzadko kiedy czułam potrzebę, by to robić. Bądźmy szczerzy, nasze zdanie wcale nie było na tyle interesujące, by dzielić się tym ze wszystkimi wokół. To, że ktoś zadał nam pytanie, nie znaczyło, że pragnął usłyszeć od nas wielce rozbudowaną odpowiedź. Dajmy na to taką pracownicę sklepu odzieżowego. "Czy mogę w czymś pomóc?". Bardzo często osoba zadająca takie pytanie liczy, że odpowiecie coś w stylu "Tylko oglądam". To nie tak, że interesuje ją wasza premia, którą chcecie wydać na ciuchy kiedy ona ledwo wiąże koniec z końcem, a ubrania kupuje przez Internet ze stron z używaną odzieżą. Nie znaczy też, że pragnie dowiedzieć się o rocznicy pięćdziesiątych urodzin ciotki, albo chrzcinach bratanicy. Oczywiście zależy jej na tym, by jak najwięcej towaru się sprzedało, ale najlepiej by odbyło się to bez jej pomocy.

Nikogo nie obchodziło życie obcych ludzi, których miało się już nigdy nie spotkać. Choć i od tej reguły zdarzały się wyjątki.

— Mieszkam tu od ponad roku, a nie miałem pojęcia, że w tym lesie jest takie miejsce. — Odwrócił wzrok, rozglądając się po polanie.

Postanowiłam dalej to ignorować, mając jednocześnie nadzieję, że w ten sposób go do siebie zniechęcę. Ale nie wyglądało, jakby był na tyle rozumny, by zrozumieć mój przekaz.

— Często tutaj przychodzisz?

Zacisnęłam dłoń na długopisie. Nie potrafiłam się skupić, gdy on wciąż gadał mi coś nad uchem. Z początku myślałam, że największym problemem będzie jego ciągle okazywana radość, lecz po chwili zrozumiałam, że to niezamykające się usta były największym problemem.

Kolor Jej DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz