Rozdział 28

232 18 13
                                    

Odetchnęłam głośno z ulgą, gdy opuściłam budynek szkoły. Włożyłam słuchawki do uszu i ruszyłam doskonale znaną mi trasą. Mogłam nawet policzyć, ile dziur miała kostka brukowa w drodze do lasu. Przez ostatni rok chodziłam tędy każdego dnia. Nawet gdy padał śnieg, nie powstrzymało mnie to przed pójściem do lasu. Wszystko było lepsze od siedzenia z moją matką w jednym pomieszczeniu.

Wśród drzew czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że nie ruszą się nagle same z siebie, więc nie musiałam martwić się, że któreś z nich mogłoby mnie dotknąć. Nie mogłam tego powiedzieć o ludziach. Oni byli nieprzewidywalni. Szczególnie tacy jak John czy Rose.

Las zawsze był miejscem mojego spokoju i gdy tylko przekraczałam jego granice, mogłam całkowicie się odprężyć. Tym razem jednak czułam, że coś wisi w powietrzu. Nie mogłam tego wytłumaczyć, ale każdy trzask gałęzi wzbudzał we mnie obawę i powodował moją relację obronną.

Dopiero gdy dotarłam do swojej polany, a na jej środku ujrzałam jak zwykle leżącego w promieniach słońca Johna, poczułam się bezpieczniej. Pierwszy raz naprawdę cieszyłam się, że był ze mną.

Przeszłam koło niego kierując się w stronę drzewa, które rzucało swój cień na ziemię. Słyszałam, że chłopak podniósł się na nogi i za mną podążył. Dyskretnie zerknęłam za siebie, a przynajmniej tak planowałam, bo od razu napotkałam jego wyszczerzony uśmiech i roześmiane oczy. Widocznie był z czegoś zadowolony, ale ja nie wiedziałam z czego.

Przewróciłam oczami i rzuciłam swój plecak pod drzewo.

— Widzę, że humorek dzisiaj dopisuje — zażartował brunet. — To dobrze, bo mam ambitny plan na dzisiejszy dzień.

Zerknełam na niego. Był zajęty grzebaniem w swoim plecaku. Chyba na poważnie przyszykował się do swoich prób, opanowała mojej mocy.

Spojrzałam na swoje dłonie niepewnie. Może naprawdę powinnam pozwolić mu przekonać się samemu, że nie potrafię tego okiełznać? Tak byłoby lepiej, ale bałam się, że i ja uwierzę, że mogłabym być normalna, a na końcu znowu spotkałabym się z zawodem.

A pieprzyć.

Jednym ruchem ściągnęłam swoją rękawiczkę, to samo uczyniłam z drugą. Od razu poczułam ulgę, ucieszona tym uczuciem nie poprzestałam na jednym. Dzień był wyjątkowo upalny, dlatego skoro brunet zdawał sobie sprawę, jak mogło skończyć się przebywanie w moim towarzystwie to chyba nie powinno mu przeszkadzać, jeśli pozbędę się również bluzy. A jeśli nie był świadomy zagrożenia, to lepiej dla niego, jeśli się o tym przekonał jak najprędzej.

— Świetnie. — Przytaknął z aprobatą na widok mojego braku rękawiczek.

Zdawałam sobie sprawę, że i bluza, która znajdował się na ziemi obok mnie była dla niego zaskoczeniem, ale udałam, że wszystko było w porządku.

— Co teraz? — zapytałam, nie wiedząc, czy powinnam usiąść, czy stać dalej jak kołek.

— Chodź. — Zachęcił mnie, bym poszła za nim.

Nie oddaliliśmy się za daleko. Wciąż staliśmy w cieniu drzewa, ale jednocześnie byliśmy otoczeni przez trawę. Poszłam w ślady za Johnem i usiadłam na ziemi. Źdźbła trawy, które zetknęły się z moimi ramionami od razu uschły, przez co zrobiło się więcej miejsca dla mnie.

— Przyniosłem ze sobą kilka rzeczy. — Wskazał na leżący obok kamień, czerwoną różę, jabłko i rękawiczkę. — Już wiemy co się stanie, jeśli weźmiesz do ręki różę, więc zostawimy ją na koniec. — Mówił jakby do siebie, ale jednocześnie na tyle głośno bym i ja to usłyszała. — z kamieniem nic się nie dzieje, ale możesz go już potrzymać. — Wyciągnął w moim kierunku rękę z głazem.

Kolor Jej DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz