Rozdział 30

209 16 5
                                    

☆pov.Ruth☆

Otworzyłam zasypane i napuchnięte od płaczu oczy. Nawet nie byłam świadoma, kiedy zasnęłam.

Spojrzałam na drzwi, za którymi jakiś czas temu zostawiłam zdezorientowanego Johna. Gdy o tym pomyślałam, znowu czułam zbierające się łzy, dlatego zacisnęłam szczękę, chcąc je odgonić.

Czułam jednocześnie wstyd przez to, jak się zachowałam, ale i spokój, że w końcu powiedziałam to, co chodziło mi po głowie. Po tym brunet powinien dać sobie spokój.

To co mówiłam, było prawdą. Jeśli już niedługo miałam zostać zabrana przez łowców, to nie chciałam robić sobie nadziei na opanowanie klątwy. Spędzanie ostatniego wolnego czasu nad rozmyślania o tym głównie było ostatnim, o czym marzyłam. Zaczynając od tego, że sama nawet do końca nie wiedziałam, jakie miałam marzenia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chciałam jedynie przeżyć z jednego dnia na drugi, nie zwracając niczyjej uwagi. A później pojawił się pewien upierdliwy jednorożec masochista i zaburzył cały mój ład. Dał mi nadzieję, przed którą tak się wzbraniałam.

Nie chciałam o tym teraz myśleć. Wstałam z łóżka i podeszłam do swojego plecaka. Chciałam wziąć notatnik i słuchawki, by na moment odciąć się od otaczającego mnie świata, ale gdy tylko przesunęłam zamek, moim oczom ukazała się karma dla ptaków, którą kupiłam w drodze na polanę i przypomniała mi o tym, jak się wtedy czułam. Wierzyłam, że John mi pomoże. Nawet się z tego cieszyłam.

Miałam z tym skończyć, ale nie potrafiłam powstrzymać swoich emocji, które chciały się wydostać przez dziury w moim murze, który stworzyłam, a skrzydlaty bez wahania zaczął go niszczyć.

Wcisnęłam karmę w głąb plecaka, tak, bym nie była w stanie jej już widzieć. Zabrałam szybko swój notatnik i usiadłam na parapecie, otwierając zeszyt na czystej stronie. Przyłożyłam ołówek do kartki, ale choć starałam się skupić ze wszystkich sił, w mojej głowie panował jedna wielka burza. Przypomniałam sobie jakąś melodię, by po chwili została ona zastąpiona postacią Johna, który niechciany wpychał się do moich myśli.

Próbowałam jeszcze wiele razy, lecz zawsze z takim samym skutkiem.

W końcu rzuciłam zirytowana zeszyt na łóżko. Moje myśli były tak rozmyte, że nie potrafiłam rozpoznać żadnej z nut. Doskonale wiedziałam, że nic nie uzyskałabym na dalszym siedzeniem nad pustą kartką.

Wstałam z parapetu i spojrzałam na drzwi niezbyt przekonana czy wychodzenie ze swojej bezpiecznej strefy było aby na pewno dobrym pomysłem, ale ostatecznie przekonała mnie chęć wyjścia za potrzebą.

Gdy tylko znalazłam się w salonie, przez który niestety musiałam przejść, w oczy rzuciła mi się postać Johna, który siedział przy stoliku kawowym razem z parą wampirów i jak gdyby nigdy nic gawędzili ze sobą, pijąc jakiś napój ze szklanek. Najprawdopodobniej jakiś sok. Z początku nie zwróciłam szczególnej uwagi na ognistowłosego. Wcale nie byłabym zaskoczona, gdyby okazał się jedynie moim wyobrażeniem podsuwanym mi przez mój świrnięty umysł. Tak z początku myślałam. Oczywiście do czasu, gdy moje urojenia zaczęły do mnie gadać, rozwiewając tym moje podejrzenia.

- Usiądziesz z nami? - zapytał z uśmiechem John.

Przez chwilę po prostu stałam i patrzał na niego, nie wiedząc, jak się zachować. Jeszcze niedawno widział mój wybuch emocji, a teraz zachowywał się, jakby nic się nie stało. Chciałam go obrazić, ten jednak nie wyglądał na w jakikolwiek sposób urażonego.

Przeniosłam spojrzenie na Mark'a, lecz ten nie zachęcał mnie do spędzania wspólnie czasu, co nawet mnie zaskoczyło. Dawał mi całkowitą swobodę decyzji. Nie starał się nawet, bym usiadła z nimi. Jakby nareszcie pojął, że nie przepadałam za plotkowaniem i długimi rozmowami.

Kolor Jej DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz