Słońce, które leniwie starało wedrzeć się do pokoju przez rolety, tworzyło na suficie i ścianach wiele jasnych pasków. Był wczesny ranek, normalnie powinnam o tej godzinie jeszcze spać. Tym bardziej skoro zajęcia zaczynałam dopiero przed południem. Ale jak już zdążyłam wiele razy wspomnieć, wcale nie byłam normalna.
Przeciągnęłam się na łóżku. Z reszty domu nie dochodziły do mnie żadne krzyki, stukanie butelek, ani nieudolne próby podniesienia się mojej matki z ziemi. Jedynie co burzyło panująca ciszę w mieszkaniu, był ryk samochodów za oknem.
Położyłam gołe stopy na ziemi, a zimne panele spowodowały dreszcze, które pięły się od moich nóg, aż po samą głowę. Potarłam ramiona rękami i wyszłam cicho do salonu.
Obrzuciłam pomieszczenie wzrokiem. Zatrzymałam je na dłuższą chwilę na żółtej sofie. Sama nawet nie wiedziałam dlaczego. Może przez to, iż poprzedniego wieczora siedziałam na niej w obecności Mark'a i Ellie.
Przez wampiryzm mężczyzny ufałam mu, że zdoła utrzymać się ode mnie z daleka. W końcu miał te swoją zdolność i szybkość. Przynajmniej powinien mieć, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że było to tak samo jak z tym powiedzeniem, że koty zawsze spadają na cztery łapy.
Idąc w kierunku łazienki, zauważyłam stertę naczyń, które zostały z wieczora. Postanowiłam, że gdy tylko się umyje, zajmę się tym.
Nigdy nie byłam fanką spędzania w łazience kilkudziesięciu minut. Po co miałam się stroić, jak najchętniej zawinęłabym się w jakiś koc, by nie musieć widzieć i rozmawiać z innymi ludźmi.
Dlatego wychodząc, nie spodziewałam się spotkać na swojej drodze wampira. Drgnęłam wystraszona, jednak prędko przybrałam swój zwyczajny, beznamiętny wyraz twarzy. Lecz mężczyzna zdołał się już uśmiechnąć pod nosem.
— Dzień dobry — przywitał się, gdy chciałam go wyminąć.
Odburknęłam w jego stronę odpowiedź. Nie dlatego, że chciałam być niemiła. Po prostu tak mi wyszło. Wiedziałam, że on i tak nie będzie mieć mi tego za złe. Byłam taka, jaka byłam. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłam uśmiechnąć się serdecznie do ludzi. Do wampirów też. I wszelkich dziwactwa świata.
Po co miałam kłamać i udawać, że życie było kolorowe, skoro do tej pory przekonałam się, że wcale takie nie było. Inni mogliby powiedzieć, że użalałam się nad sobą i próbowałam zwrócić uwagę. A było całkiem odwrotnie. Zaakceptowałam to co mi się przytrafiło. Wiedziałam, że nie mogłam niczego zmienić. Ktoś musiał być tragiczną postacią, a całkiem przypadkiem padło właśnie na mnie. Tak musiało być.
Tak jak wcześniej postanowiłam, zajęłam się myciem naczyń. Nie lubiłam tego zajęcia. Nie za sprawą resztek jedzenia, które namokły od wilgoci, a przez ciepłą wodę, która sprawiała uczucie, że moje dłonie wciąż były mokre nawet po wytarciu je w ręcznik. Lodowata woda była o wiele przyjemniejsza.
Kto by pomyślał. Chodząca śmierć lubiła zimno.
Tak kiedyś nazwała mnie jedna dziewczynka na podwórku kiedy chodziłam z rozpuszczonymi, czarnymi włosami. Miałam wtedy na sobie czarną, luźną sukienkę. Przez przypadek dziewczynka dotknęła mnie, a na jej rękach od razu pojawiły się poparzenia. Nic dziwnego.
Wtedy jeszcze nie zasłaniałam się przed światem pod warstwą ubrań. Buntowałam się, bo nie chciałam siedzieć w domu. Uciekałam przez okno. Miałam za złe swojej matce, że trzymała mnie w zamknięciu i wcale się mną nie interesowała. Teraz kiedy dorosłam zrozumiałam, że byłam głupia. Im mniejsze ryzyko, że kogoś dotknę, tym dłużej mogłam zachować spokój i żyć bez uwagi innych ludzi. Tym bardziej od matki.
CZYTASZ
Kolor Jej Duszy
Подростковая литератураCo się stanie jeśli Ruth, dziewczyna która potrafi ranić swoim dotykiem napotyka na swojej drodze chłopaka, który w jej głowie zyskał miano jednorożca masochisty? Cóż, zapewne coś całkiem ciekawego. Tylko czy zawsze wszystko jest dokładnie takie n...