Rozdział 20

218 15 11
                                    

Spędziłam w rodzinnym domu Rose zaledwie pół dnia, a już mogłam przyznać, że pomimo braku pokrewieństwa blondynka odziedziczył w pełni charakter po swojej matce. Dopiero po długich błaganiach udało mi się przekonać kobietę, że noszenie ozdobnych kamieni wcale nie było dla mnie ciężką pracą. Oczywiście kłamałam, bo były one cholernie ciężkie, ale wolałam to niż rośliny. Drzewka również do najlżejszych nie należały, a istniało przy nich ryzyko, że mogłabym któreś uśmiercić.

Rzuciłam kolejny kamień obok Mark'a, który układał je na ozdobnej skarpie. Wyprostowałam plecy, po czym odchyliłam swoją bluzę, by świeże powietrze dostało się pod nią. Zamek już dawno powędrował w dół, co stresowało mnie przy każdej okazji, w której przebywałam w pobliżu innych. Wiedziałam, że koszulka, którą miałam na sobie, wystarczająco mnie chroniła, ale i tak czułam się jakbym była w samej bieliźnie.

— Odpocznij sobie trochę — polecił mi wampir, widząc moje świecące się od potu czoło.

Pokiwałam głową, odmawiając. Im szybciej to zrobimy, tym prędzej wrócę do domu. Czułam się niekomfortowo, gdy co chwilę oczy pewnego chłopaka z wielkością ego porównywalną do drabinek na szkolnej hali, co chwilę obserwowały każdy mój krok. Wmawiał sobie, że to ja śledziłam go wzrokiem i próbowałam poderwać, podczas gdy to on zachowywał się jak psychopata. Życie wampira chyba dało mu o sobie bardzo zawyżone mniemanie.

— Mówię poważnie, przecież nikt nie będzie cię poganiał — Mark upierał się przy swoim.

— To nic — wymruczałam, ruszając w kierunku kolejnych ozdób.

Cieszyłam się, że Mark nigdy nie był osobą, która postawiła na swoim i musiało się tak stać, nawet jeśli miałby użyć swojej siły. Odmówiłam wampirowi i chociaż wiedziałam, że mu się to nie podobało, bo z jakichś powodów ubzdurał sobie za cel moje dobro i wygodę, to nie zmuszał mnie, bym postąpiła tak, jak on tego chciał. Może to właśnie dlatego zgadzałam się często na jego propozycje, aby zostać na noc w jego mieszkaniu oraz nie zwracałam szczególnej uwagi na podstępy, jakimi przekonywał mnie, bym wzięła drugie śniadanie do szkoły.

Podeszłam do Holly, która tak jak ja przenosiła resztę ozdób, tylko że nie trudziła się żadnymi z martwych przedmiotów. Jej cel stanowiły kwiaty. To, jak układała je wzdłuż ścieżki, zasługiwało na pochwałę. Miała naprawdę dobre poczucie stylu. Jednak nie ja zamierzałam jej o tym powiedzieć.

Ona za to nie potrafiła siedzieć w ciszy.

— Naprawdę sądzę, że nie powinnaś nosić tych kamieni — zaczęła ponownie wygłaszać swoje zdanie. — Jesteś na nie za drobna. — Obejrzała się za siebie, kierując wzrok w kierunku swojego brata. — Mark'owi jeszcze trochę zajmie ułożenie tego w sposób, który mnie zadowoli. — Przewróciła oczami, widząc, jak mężczyzna ponownie zmienia sposób, w jaki położył skały.

Powiodłam za nią wzrokiem i faktycznie Mark z niezadowolony grymasem zmieniał koncept, który powstał w jego głowie i przenosił go do rzeczywistości.

Odwróciłam się w kierunku kobiety. Ale zamiast niej, zobaczyłam ciemny fiolet kwiatów, które sekundę później wylądowały w moich dłoniach. Inaczej skończyłyby zapewne na ziemi, połamane, a ziemia rozsypałaby się na trawniku.

— Nie jestem pewna, który kolor do nich dobrać. — Zamyśliła się, podczas gdy ja cała spięta stałam z kwiatami w dłoniach i uważałam, by bluza na moich rękach nie podwinęła się zbyt wysoko. — Ten powinien pasować. — Uśmiechnęła się, zabierając parę tego samego gatunku, lecz żółtych roślin. — Chodź. — Zachęciła mnie ręką, bym za nią podążyła.

Zagryzłam policzek i posłusznie ruszyłam za kobietą. Chciałam jak najszybciej móc odstawić kwiaty na ziemi. Każdy krok był dla mnie jak przejście całego basenu olimpijskiego, kiedy w każdej sekundzie kwiat mógł zetknąć się z moją skórą. Obawiałam się, że rękawiczki nagle okazałoby się nie wystarczać.

Kolor Jej DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz