1. Jak się nazywa ten gość z Tindera?

334 51 17
                                    


Nie spodziewałem się, że Londyn to tak cholernie drogie miasto, gdzie będę liczyć każdy grosz wychodząc po zwykłe bułki. Przyjeżdżając tutaj na wymianę studencką, uniwersytet zapewnił mnie, że moje stypendium pokryje większość wydatków życia w tym mieście. Stek bzdur! Ledwie starczyło mi na opłacenie wszystkich rachunków. Szybko zrozumiałem, że muszę znaleźć sobie pracę, by utrzymać się na powierzchni i mieć co jeść. Za punkt honoru obrałem sobie nie prosić rodziców o pieniądze. Byłem już dorosły, chciałem sam sobie radzić w życiu.

Dlatego właśnie skończyłem jako korepetytor wrednych bachorów.

– Nie chcę!

– Ja też nie chcę, ale obaj wiemy, że musimy to zrobić – syczałem wściekły, siedzą przy biurku w pokoju do nauki.

Naprawdę bogate rodziny w Londynie mają osobne pokoje do nauki dla  swoich dzieciaków w luksusowych apartamentach. Z jakiegoś niezidentyfikowanego powodu, na moje ogłoszenia odpowiadają tylko rodziny z śmietanki towarzyskiej. Szybko odkryłem, że moja rola nie ogranicza się tylko do korepetycji, ale do robienia za niańkę. Przynajmniej płacą więcej niżbym oczekiwał za swoje usługi.

Szkoda, że każde spotkanie z niektórym z tych dzieciaków niszczy mi nerwy i wewnętrzny spokój, do tego stopnia, że zastanawiam się jakiego noża użyć, by uciąć im niewyparzone jęzory.

– Matma jest głupia! Nie potrzebuje jej do życia! – upierał się Adam, siedmioletni bachor.

– Oczywiście, że jest głupia – prychnąłem, przewracając oczami. – Ale jak nie zrobisz tych głupich zadań, w swoim głupim zeszycie, to dostaniesz głupią uwagę. I wtedy ty będziesz głupkiem.

Zrobił naburmuszoną minę, ale widziałem jak się łamię. Co jak co, ale ten nadęty mały rozpieszczony bachor nie chciał się ośmieszyć przed klasą.

– Na pewno nie będę głupszy niż twój akcent. – Dowalił mi, siadając obok i pochylając się nad zeszytem.

Aż mi świerzbiły ręce, by trzepnąć tego małego pajaca. Od początku kiedy tylko mnie usłyszał dowala mi zgryźliwe, czepiając się mojego twardego akcentu.

A pomyśleć, że wszyscy nauczyciele z angielskiego tak mnie chwalili za akcent. Tutaj w Wielkiej Brytanie spotkałem się z brutalną rzeczywistością i nawet moi znajomi ze studiów czasem się z niego nabijają.

– Nie lubię matmy – poskarżył się, kreśląc obliczenia w zeszycie.

– Ja też nie lubiłem – westchnąłem, odchylając się na krześle i obserwując jak oblicza równanie. Miał paskudne pismo.

Usłyszeliśmy donośnie pukanie, automatycznie wszystko odłożyliśmy na obok i skupiliśmy się na gościu. Jako pierwsza weszła ich gosposia z tacką przekąsek, kochana kobieta, zawsze była dla mnie miła i mnie karmiła po kryjomu. Złapaliśmy wspólny język, gdyż była Ukrainką i znała trochę polskiego. Zaraz za nią weszła matka chłopca. Piękna, elegancka i wiecznie niezadowolona na twarzy. Nie była zła, traktowała mnie neutralnie, nie dała po sobie poznać, że mnie nie lubi lub traktuje z wyższością.

– Przepraszam, że wam przerywam naukę – odezwała się swoim głęboki, dyktatorskim głosem – kompletnie zapomnieliśmy o bankiecie dziś wieczorem. Możemy cię prosić, byś został dzisiaj z Adamem?

Musiałem zrobić jakąś skrzywioną, niezdecydowaną minę, bo niewzruszona dodała:

– Zapłacimy ci podwójnie.

O kurde. To było kuszące.

– Nie chcę z nim zostać! Wiecznie się uczymy!

– Chcesz iść na bankiet?

Różowy GinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz