11.Nie chcę żyć dla ludzi, chce żyć dla siebie i dla ciebie

164 40 3
                                    



Wróciłem do akademika, gdzie miałem jeszcze sporo do spakowania. Jednak nie miałem na to siły. Co do diabła wyrabiał Hazz?

Byłem tak zmartwiony, że zdołałem się tylko położyć do łóżka i zamknąć oczy, słuchając smętnej muzyki. Co innego mogłem zrobić? Ja, szary człowieczek. Nawet nie obywatel tego kraju. 

Zastanawiałem się czy nie przejść się do pałacu, by zza strzeżoną bramą liczyć, że zobaczę go w oknie. Choć na sekundę go tylko ujrzeć. 

Idiotyczne, ale naprawdę chciałem to zrobić. Może przejdę się jutro rano? Chociaż na moment.

Chciałem wiedzieć, co planuje. Chce przeciwstawić się swojej rodzinie? Chce walczyć o mniejszość LGBT?

Głowa mnie bolała i najchętniej zasnąłbym, by odciąć się od tych zmartwień, ale nie potrafiłem. Nakręcałem się i sam siebie męczyłem.

Leżałem nieruchomo, czując że drętwieją mi kończyny. I wtedy kiedy już chciałem wszystko pieprzyć i iść pod ten pałac, stojąc w deszczu jak ostatnia ofiara losu, poczułem zimny, mokry dotyk na policzku.

Otworzyłem gwałtownie oczy przestraszony i spojrzałem wprost w jasne oczy niezapowiedzianego gościa.

Chłopak pochylał się nade mną, a z jego mokrych włosów kapały ciężkie krople wody na mój policzek.

Rozszerzyłem szeroko oczy i rozwarłem usta z szoku.  Ja chyba śnie. 

W pierwszej chwili, myślałem że mam omamy. Że całkowicie mi odbiło przez zamartwianie się i nieszczęśliwej miłości do księcia Anglii.

– Myślałem, że śpisz – szepnął zachrypniętym głosem.

Wtedy zrozumiałem, że jest realny i że naprawdę nade mną stoi.

– Po tym co zobaczyłem dziś w telewizji, nie zasnąłbym – powiedziałem szczerze, identycznie cichym głosem. A przecież nie musieliśmy szeptać. Byliśmy tylko my w tym ciemnym, ciasnym pokoiku, gdzie się wszystko zaczęło.

Złapałem go za nadgarstek, bojąc się że zniknie, jak w moich nieszczęsnych snach, które śnią mi się od kiedy mnie zostawił.

– Martwisz się o mnie? – zapytał cicho, siadając na krawędzi mojego łóżka, nie odrywając swojej dłoni od mojego policzka.

Był diabelnie zimny i mokry. Moczył moją pościel i parzył mój rozgrzany policzek swoją lodowatą dłonią. Jednak to nie miało znaczenia. Był tu. I najwidoczniej biegł przez deszcz.

– Oczywiście, przez cały ten czas – odpowiedziałem mu.

Martwiłem się też, że zaraz dostanie zapalenia płuc.

– Przepraszam, że jesteś wmieszany w całe to gówno, Chris - szeptał, pochylając się coraz bardziej w moją stronę. – Na pewno się trochę na tobie to odbiło.

Pochylił się tak, że opierał swoje mokre czoło o moje. Położyłem mu dłoń na plecach, czując jego wystający kręgosłup. Z przerażeniem odkryłem, że zdecydowanie schudł od naszego ostatniego spotkania.

– Nie znają mnie, nic się o mnie nie odbiło – mówiłem, jeszcze trzeźwo myśląc. – To o ciebie się martwię, tak wiele na pewno wycierpiałeś...

– Chcę rzucić całe to gówno – szeptał zdławionym głosem, z zamkniętymi oczami. – Rzucić w pizdu i zniknąć w spokoju, by być blisko ciebie.

– Znamy się pięć miesięcy Hazz – mówiłem, bojąc się gdzie prowadzi ta konwersacja. Chłopak był zdecydowanie załamany i nieszczęśliwy, ale nie chciałem by zrobił jakieś głupstwo pod wpływam chwili. – Nie możesz zrezygnować dla mnie ze swojego życia.

– Idiotycznie, co nie? – Uśmiechnął się z bólem, w końcu patrząc mi w oczy. – A może jesteś tylko pretekstem bym zrezygnował z tego życia?

Patrzyłem na niego, nie wiedząc jak się zachować.

– Powiedziałeś, że mnie kochasz – kontynuował z dziwnym przekonaniem w głosie, a mi robiło się gorąco. Czy on moją broń używa przeciwko mnie? – A ja wiem, że nikt nie będzie mnie kochał jak ty mnie kochasz.

Dotknął mojej dłonie. Choć nie chciałem by mnie dotykał, to pozwoliłem mu na to. Ta chwila ciepła przeważyła na niesamowitym cierpieniu jakie mnie czeka, gdy znów zniknie.

– A ja nie będę kochać nigdy nikogo jak ciebie. Nie ma na to szans.

Otworzyłem szeroko oczy. Nie wierzyłem w to, co właśnie powiedział. To było nierealne. Czy on mi właśnie wyznał miłość, czy on planuje to co ja właśnie myślę?

– To nie może się tak skończyć... – zacząłem słabo. – Przecież jesteś...

– Dlaczego nie? – przerwał mi gwałtownie, ściskając mi dłoń.

– Haroldzie - powiedziałem twardym głosem jego pełne imię, tylko po to by sam sobie dodać pewność i nie rozpłakać się pod jego czujnym, jasnym spojrzeniem. – Jesteś...

– No i co z tego?

– A ja...

– A ty – przerwał mi gwałtownie – jesteś istotą, która dała mi miłość i szczęście, to o czym nawet nie śmiałem marzyć. Dałeś mi nadzieję, a ja z niej korzystam. Nie chcę żyć dla ludzi, chce żyć dla siebie i dla ciebie.

– Przecież nie możesz...

– Dlatego właśnie rzuciłem dziś koronę, Chris. Dla ciebie i dla siebie.

Rzucił koronę. On JUŻ to zrobił. Aż mnie sparaliżowało z przerażenia, że odbieram Anglii księcia. To chyba jest zabronione, prawda? Jakiś paragraf w kodeksie karnym, czy coś? 

– Wiesz – zaczął miękko, skupiając się na mojej dłoni i nie odrywając czoła od mojego. – Mam trochę odłożonych pieniędzy, moich własnych na nieznanym koncie bankowym. Mogę za tobą iść na każdy skrawek ziemi. Gdzie tylko zapragniesz. Możemy jechać do Grecji, Włoch tak jak pragnąłeś. W końcu zwiedzę świat jak normalny człowiek, chcę być wolny Chris. Wolny z tobą. Chcę być z tobą. Pozwolisz mi na to?

Leżałem jak wmurowany. On chciał ze mną wyjechać, żyć ze mną, być w związku jak normalna osoba. On, książę Anglii.

– Najpierw, Hazz – zacząłem poważnie mięknąc, na co wlepił we mnie ogromne proszące wręcz o pozwolenie oczy. – Musisz poznać moją mamę i nauczyć się polskiego.

Uśmiechnął się, a w jego jasnych, przepełnionych dotychczas strachem oczach, pojawiły się łzy. Łzy radości.

Pocałował mnie. Miękko, pięknie, jak nigdy dotąd. Ten pocałunek był przepełniony radością i nadzieją. Nadzieją na lepsze życie ze mną.

Był naszym początkiem. 

– Dla ciebie nauczę się nawet chińskiego, a mamie kupię najpiękniejsze kwiaty.

– Różowe – dodałem całkowicie się pod nim rozpadając.

– I różowy gin. 




~*~

Został jeszcze tylko epilog! :)

Różowy GinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz