Epilog

158 42 4
                                    




Ateny okazały się dla nas cudownym czasem. Fred choć do końca patrzył sceptycznie na swojego księcia, pomógł mu wdrożyć się do normalnego życia. I choć Hazz czasem zachowywał się jak rozkapryszona księżniczka, to nigdy nie narzekał na swoje zwyczajne życie, takie zupełnie inne od wcześniejszego. Musiał znaleźć pracę, musiał przystosować się do nowego uboższego środowiska, musiał nadążyć za moimi podróżami i chęcią zmiany miejsca.

Myślałem, że będzie chciał stabilizacji i spokoju. A on chciał mieć tylko akceptację i mnie. 

Z Grecji przenieśliśmy się do Polski, gdzie płakał podczas nauki języka polskiego, ale pokochał pierogi mojej mamy, więc jakoś tam przeżył ten okres. Później po skończeniu moich studiów dużo podróżowaliśmy, czasem panikując, że nie mamy nic na koncie. Nauczyliśmy się jednak żyć w swoim szczęściu i radości, kombinując jak nic.

Nasze życie było szalone, pełne wzlotów i niespodzianek.

W końcu osiedliliśmy się w Ameryce, w kraju który całkowicie nas wchłonął i zaakceptował. To tam wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i pracowaliśmy. Żyliśmy. 

Hazz zmienił nazwisko, które przez długi czas nie mógł wymówić. Założył firmę, która dobrze prosperowała, aż w końcu zaangażował się w działalność charytatywną i to wszystko pod nowym nazwiskiem i nikt nie mógł nawet skojarzyć, że pan Krzeszowski albo Kzesowski, jak ty wszyscy wmawiali, z nim na czele, jest byłym księciem Anglii. Fundacja funkcjonowała dzięki jego ciężkiej pracy i zaradności, a nie wizerunkowi, który na pewno dałbym mu szybszy sukces, ale mniejszą satysfakcję.

A ja? Zostałem wykładowcą literatur antycznej, skupiając się na Homerze. Dokładnie tak jak sobie to wymarzyłem. Wykładałem na Harvardzie, ciesząc się spokojnym życiem z kochającym mężem i leniwym psem, w starym domu, w stylu wiktoriańskim.

Często podróżowałem zapraszany na wykłady w różnych uniwersytetach i zawsze towarzyszył mi Hazz. Jego praca pozwalał na odległą koordynację firmą, z czego bardzo się cieszył.

Hazz nie podróżowały tylko ze względy na mnie. Ale wybierał dalekie podróże w różne części świata, bo mógł doświadczyć wolności.

Jak twierdził, żył w złotej klatce. Podróżował wcześniej, ale to zawsze było ograniczone. Wszystko zorganizowane tak, że nie mógł sam przejść się po plaży we Włoszech, czy zobaczyć slumsy w Dubaju. Widział to, co oni chcieli by widział.

A ja zawsze bardzo się cieszyłem, gdy widziałem ten błysk w oku, gdy wracałem do pokoju uniwersyteckiego dla wykładowców i byłem brany w ramiona przez Hazza, który z ekscytacją opowiadał mi co konkretnego dnia zobaczył i kogo spotkał.

Nasze wspólne życie było spokojne, nigdy nie podważone przez nikogo. Choć raz zdarzył się zgrzyt. 

Hazz dostał list pięć lat po naszym ślubie. Piękny, opieczętowany. Byłem go niesamowicie ciekawy, jednak Hazz natychmiast go zniszczył. Nie chciał mi powiedzieć, co w nim było. Stawał się nerwowy na wspomnienie go i tylko jego desperackie spojrzenie zdusiło moją ciekawość. 

Nie chciałem naciskać, rozumiałem, że nie chce mi powiedzieć. Wręcz musiałem to uszanować, zważywszy że nienawidził wszystkiego, co wiązało się z koroną. 

Jednak ja podejrzewałem, co było w tym liście. Propozycja powrotu. Nawet ze mną, bo Hazz nie wróciłby sam. 

Było powszechnie wiadomo o skandalu przemocy domowej w najważniejszej rodzinie królewskiej, pierwszej do objęcia korony. 

Brat Hazza.

Jak bardzo można się różnić? 

Ja wcale się nie dziwie się mojemu partnerowi, że nienawidzi swojej rodziny. 

Nawet rodzina królewska, tak nieczuła na zło, wiedziała, że ktoś taki nie nadaje się na następcę tronu. Zbyt wielki był ostracyzm na brata Hazza, by zamieść to pod dywan i udawać, że nic się nie stało. 

Brudy się wylały, ale nam nic nie było do tego. Żyliśmy w innej galaktyce. Daleko od tego. 

Przecież Hazz ewidentnie nie chciał mieć nic wspólnego ze swoją rodziną. 

To Hazz zdecydował za nas, nie mówiąc mi nic. Nie chciał korony, a ja to rozumiałem. Podejrzewam nawet, że bardziej ta decyzja opierała się na mojej osobie niż nad jego chęciami. Bo Hazz nadawał się na księcia, ale ja nie. Byłbym nieszczęśliwy uwięziony w pałacu bez mojej ukochanej pracy i podróży, które był częścią naszego życia. 

Wystarczało, że byłem jego wolnością. A on moim szczęściem. I tak żyliśmy w zgodzie. 




Bo miłość powinna być wolnością, 

możliwością wyboru i uśmiechu. 

Stawiania na siebie 

i siłą do walki. 

Różowy GinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz