Rozdział 5

313 18 2
                                    

Minął już tydzień odkąd tu siedzę. Właśnie od tygodnia nie widzę nigdzie Dominica. Mijam jedynie czasem jego brata Carla. Może coś mu się stało?

Kurwa Bianca NIE INTERESUJE CIĘ TO.

Jednak z jednej strony interesuje mnie. Bo nie wiem jak się stąd wydostać. Przez cały tydzień obserwowałam ochronę. Znam ich plan. Kiedy się zmieniają. Wtedy mam okazję do ucieczki. Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos. Obracam się na stołku barowym, który jest w kuchni, a bardziej precyzując przy wyspie kuchennej.

-Bianco.- mówi szorstkim głosem.

-Tak to jestem ja. W jakiej sprawie tu przychodzisz i zakłócasz mi mój święty spokój?- odpowiadam chamsko. Na co jedynie Carlo parsknął.

-Arogancka, nic nowego.- mówi z delikatną pogardą. Tak od samego początku jestem wredna dla wszystkich. No może oprócz Sofii.

-Możesz mi w końcu powiedzieć czego chcesz?- pytam się, trochę już zirytowana.

-Dominic kazał mi, ciebie zaprowadzić gdzieś. Więc rusz tej swój tyłek i chodź ze mną.- mówi poważny. Ja bez żadnego zastanowienia, wstaję i podchodzę do niego. A on rusza przez siebie. Ja za nim podążam. Bo szczerze mówiąc jestem ciekawa gdzie mnie prowadzi. Może dziś nadszedł dzień sądu mojego. Nagle Carlo się zatrzymuje. Stoimy przed dużymi brązowymi drzwiami. Mężczyzna otwiera drzwi. To co tam zobaczyłam zaskoczyło mnie.

-Dominic specjalnie przygotował tobie ten pokój. Ja już naprawdę nie nadążam za moim bratem. A i jeszcze zluzuj trochę czasem i przestań zgrywać pewną siebie lale. Bo mój brat nie należy do ludzi cierpliwych. Nie wykorzystuj jego dobroci.- po tych słowach znika za drzwiami. A ja zaczynam się rozglądać. Jest to biblioteka. Ściany są pokryte farbą koloru beżowego. Nie wiem skąd on wie jaki jest mój ulubiony kolor ale nie ważne. Po prawej i po lewej stronie znajdują się wielkie regały z książkami. Jedna ściana to wielka szyba, na widok kwiatów w ogrodzie. Na tej ścianie z szkła też stoi wielka pikowana kanapa w kolorze brązowym. Podchodzę do regału i wyciągam pierwszą lepszą książkę. Siadam na kanapie i zaczynam czytać.

***

-No proszę bardzo, kogo ja widzę.- ja raptownie podnoszę głowę za książki i widzę Dominica.- Widzę że prezent się spodobał skarbie.- gdy to słyszę od razu zalewa mnie krew. Kiedy nazywa mnie swoim skarbem albo kochaniem to podnosi mi się ciśnienie. Jak ja tego nienawidzę.

-A ty dalej swoje. Nie jestem twoim skarbem ani żadnym z tych rzeczy.- mówię zirytowana.

-Ty tak samo, dalej brniesz w swoje kłamstwo. Właśnie jesteś moim skarbem. I chcę ci powiedzieć że musisz mi się odwdzięczyć.- jak to mówi, wiem już od razu o co mu chodzi.

-Po moim trupie. Szybciej żaby zaczną latać niż zbliżę się do ciebie.- mówię, a on na mnie patrzy jak na wariatkę.

-Zmieniając temat chcę cię tylko poinformować, że jeśli będziesz próbowała uciec. To przywiążę cię.- dosłownie zaniemówiłam, skąd on wie że planuje ucieczkę?- Wyprzedzając twoje pytanie skąd wiem że planujesz ucieczkę. Wiem to od moich ludzi. Przez cały tydzień się im przyglądasz. Więc odrazu pomyślałem że coś knujesz. A uwierz kochanie nie jesteś w stanie ode mnie uciec.- mówi pewien siebie. A mnie zalewa krew. Dlaczego on przewiduje każdy dosłownie KAŻDY mój ruch? Na to pytanie raczej nigdy nie dostanę odpowiedzi.

-Nie bądź taki pewny siebie bo ci tyłu zabraknie.- mówię z chytrym uśmiechem. Bo wiem że takimi moimi tekstami, zaczyna się denerwować a może irytować. Trudno mi określić, ale wiem jedno że jest to któraś z tych rzeczy. Odkładam książkę i podchodzę do wyjścia. Jednak on mi toruje drogę.- Jeśli to wszystko to wybacz, ale jestem zmęczona i jedyne co chcę to teraz iść spać. Więc jeśli ci życie miłe zejdź mi z drogi.- tego się nie spodziewałam. Od razu gdy to mówię przesuwa się i przepuszcza mnie.

Dangerous GameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz