Rozdział 7

345 16 7
                                    

Od felernego wyjazdu minął już tydzień. Właśnie od tygodnia unikam Dominica. Nie chcę żeby to się znów powtórzyło.

To w ogóle nie powinno mieć miejsca.

A najgorsze jest to, że naprawdę mi się podobało. Pragnęłam więcej i więcej. Chciałam go poczuć w sobie. Ale to spełnienie jest nieosiągalne dla mnie. Nie z nim, tylko nie z nim.

Właśnie siedzę na dużej pikowanej kanapie w salonie. Szczerze nie wiem co ze sobą zrobić. Postanowiłam włączyć telewizję. Pierwsze co widzę to jakiś program z pogodą, następne kanały to jakieś paradokumenty. W końcu natrafiam na wiadomości.

Co widzę?

Siebie. Moje czarno-białe zdjęcie.

-Mija już siedemnasty dzień od śmiertelnego wypadku prokurator Bianci Florini.- wybrzmiewa głos reporterki.

-ŻE CO KURWA?! NO CHYBA GO POJEBAŁO!!! DOMINIC!!- krzyczę.

Niech ja go tylko dopadnę. Zrywam się z kanapy i biegiem podążam do jego gabinetu. Przed wejściem spotykam Scotta - jest jednym z ludzi wielkiego popierdolonego chuja.

-Panienko Florini nie wolno przeszkadzać Panu...- nie dokańcza bo ja się wcinam w zdanie.

-Panu idiocie. Scott przejdź mi z drogi bo nie ręczę za siebie.- zanim słyszę protest, wparowywuję do środka.

A co widzę? Dominica za biurkiem popijającego whisky z zdziwionym wyrazem twarzy. Tuż obok Carlo, wygodnie usadzonym naprzeciwko brata.

-Czy ciebie już do końca popierdoliło?! Co ty kurwa myślisz?!- krzyczę bez opanowania.

-Bianca uspokój się. Nie wiem o co ci chodzi, ale nie masz prawa się tak unosić. Carlo zostaw nas samych.- rzuca w kierunku brata.

-Powodzenia brachu.- śmieje się Carlo i wychodzi z gabinetu.

-Kurwa. Nie mów mi do czego mam prawo a do czego nie!- unoszę się z wściekłością.

-JAPIERDOLE. Bianca przystopuj trochę, trochę bardzo. I powiedz o co chodzi.- próbuje mnie uspokoić.

-A co nie domyśliłeś się?- rzucam prześmiewczo.

-Kobieto mam dużo rzeczy na głowie żeby pamiętać coś mało ważnego.- mówi oschle.

-Mało potrzebnego?! Moja rzekoma śmierć to nic takiego?- warczę.

-Aaa, oto tobie chodzi.

-Powiedz mi jak ktoś ma mnie teraz znaleźć?- pytam wściekle.

-Mówiłem ci że nikt cię nie znajdzie. Jesteś moja i tylko moja. Nikt mi ciebie nie zabierze.- wstaje i zmierza w moją stronę.

-Nawet nie podchodź!- grożę mu.

-Bianca kochanie przestań panikować i chodź do mnie.- dzieli nas nie mała przestrzeń.

Zaczynam się rozglądać aż w końcu dostrzegam. Wazon. Jest średnich rozmiarów. Jest ozdobiony stonowanymi kolorami.

Jeszcze tego pożałujesz- podpowiada mi serce, a z jednej strony rozum mówi coś innego.

Zrób to. Raz się żyje. Chwytam wazon i celuje w Dominica.

-Skarbie nie bądź głupia. Odłóż to na miejsce.- mówi spokojnie.

-A co boisz się?- śmieje się.

-Oczywiście że nie.- zbliża się. A ja nie marnując czasu.

Rzucam. Jednak nie trafiam.

Mężczyzna robi zwinny unik i wazon rozbija się o ścianę w drobny mak. Dominic prostuje się i spogląda na mnie z furią w oczach. Rzuca się na mnie jak wilk na owcę. W mgnienia oka znajduje się przy mnie i popycha mnie na ścianę. Kładę ręce na jego torsie. W ten sposób próbuję go odepchnąć od siebie. Ale on ani drgnie. Łapie mnie za nadgarstki. Które umieszcza nad moją głową.

Dangerous GameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz