Rozdział 4

10 0 0
                                    

Nadal gdzieniegdzie między myślami przewijał mi się mężczyzna ze sklepu. Czy go jeszcze spotkam? Nie wiem. Ale czy chce? Może. Mimo tego Will również tam się znajdował. W mojej głowie. Nigdy nie sądziłabym że to się tak skończy. Że to się wogule skończy. Przecież mieliśmy kupić DOM. To wszystko toczy się za szybko. Nie nadążam sama za sobą. Moi rodzice go lubili bo nie wiedzieli co robi, ponieważ mieszkają w Gdańsku.

Moja mama Elizabeth jest niską szatynką z zielonymi oczami. Lubi kiedy do niej przyjeżdżam, zawsze piecze dużo jedzenia które jest wyśmienite. Za to mój tata John jest dość wysokim mężczyzną o czarnych włosach. On zaś do moich odwiedzin podchodzi troche sceptycznie. Wiem że mnie kocha ale nie potrafi tego pokazać. Mimo to kocham ich równie mocno.

Rozkładanie bagażu zakończyło się w momencie wparowania Alice do mojego pokoju.

-Zgłodniałam, wyjdźmy coś zjeść-zaproponowała na co spojrzalam na zegar. Rzeczywiście jest już 15. Nie wiem kiedy ten czas tak zleciał. Zawtórowałam jej I sięgnęłam po torebkę.

-Dziś jak byłam w sklepie mijałam pełno restauracji, może pójdźmy do którejś z nich są niedaleko.

-To super. Co z dzisiejszym wyjściem?-poruszyła znacząco brwiami.

-Jeśli chcesz możemy iść ale nie na długo. Dobrze wiesz że dawno nie byłam w klubie.

-Jeszcze kilka lat temu lubiłaś bawić się że znajomymi.

-Tak ale wiedziałaś że potem było to mało możliwe. Nie chciałam żeby nasi znajomi poznali Williama bliżej i spędzali z nim czas.

-Tak jasne. Ale teraz nie ma Willa może teraz będzie ktoś nowy-mrugneła okiem kiedy ja zamykałam nasz domek.

-Chciałobysie. Jeśli chcesz się wyrobić na wieczór to się pośpiesz a nie gadasz i gadasz.

Naburmuszyła się i przyspieszyła kroku. Dogoniłam ją chichotając pod nosem. Wróciłem myślami do moich rodziców, oni nawet NIE WIEDZĄ że wyjechałam na miesiąc. Okej mam już dwadzieścia jeden lat ale gdyby coś się stało? Nikt nie wie ze jesteśmy tu tak długo. Zerknęłam na przyjaciółkę. Miała na sobie białą zwiewnął sukienke, sandałki na podwyższeniu i czarne okulary na nosie. Oglądała wszystko co znajduje się dookoła nas.

-O Patrz jasczurka!-krzyknęła mi nad uchem przez co prawie wypuściłam torebkę z dłoni.

-Matko dziewczyno nie drzyj się oszalalas?-Al zaczęła się głośno śmiać przez co przechodni patrzyli na nas jak na idiotki-uspokój się ludzie Patrzą.

-Była piękna-zachwycała się rozglądając się czy jeszcze jej tu nie ma.

-Napewno. Patrz juz jesteśmy, wybierz gdzie chcesz iść.

-Hmmmm..Może chińszczyzna?-zapytała na co odrazu się zgodziłam. Było to jedną z moich ulubionych posiłków wiec nie widzialam żadnych przeciwwskazań.

Weszłyśmy do budynku, większość stolików było już zajętych ale udało nam się znaleźć idealny dla nas. Przy oknie. Każda z nas zajęła się wybieraniem odpowiedniego dania.
Po przeanalizowaniu menu zdecydowałam się na prostego kurczaka z ryżem i warzywami. Alicia wybrała zaś zupę której nazwy nie potrafię nawet wymówić.

Po chwili podeszła do nas szczupła, wysoka dziewczyna w czarno czerwonym stroju kelnerki. Na plakietce widniało jej imię. Sylvia. W ręce trzymała zielony notes i tego samego koloru długopis.

Po złożonym zamówieniu pogrążyłyśmy się w rozmowie o dzisiejszym wieczorze. Który jak już mnie zdążyła zapewnić blondynka, na pewno spędzimy w najlepszym klubie w okolicy. Może trochę mi się to uśmiechało. Zapomnienie na jakiś czas o rzeczywistości, Willu i pracy. Wszystko to jak najszybciej chciało wyjść z mojej głowy oprócz jednego punktu. Punktu który zamknął się pomiędzy każdą komórką i nie chciał wyjść. Mężczyzny z dzisiejszego poranka. Miałam dziwne odczucie że to nie było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Wewnętrzny monolog przerwała mi przyjaciółka która zauważyła że zdążyłyśmy już zjeść.

Podałam dziewczynie odpowiednią kwotę za obiad i podziękowałam zabierając torebkę. Al czekała na mnie już na zewnątrz, paląc niebieskie chesterfieldy. Wyjęłam swoją czerwoną matową zapalniczkę, wkładając papierosa między wargi. Nie paliłam zbyt często. Zdarzało się to raczej wtedy kiedy nie wracałam na noc do domu. Co zdarzało się naprawdę dość rzadko. Nałóg był większy kiedy studiowałam, niestety skończyłam naukę w połowie drugiego roku. Chciałam do nich powrócić ale powód ich zakończenia również ograniczał wrócenie. Powód miał imię. Które każdy znał i nienawidził jednocześnie.

Zaciągnęłam się nikotyną, czując przyjemne rozluźnienie. Po drodze kupiłyśmy kolejną paczkę papierosów i gumy do żucia.

Kiedy dotarłyśmy do domku dochodziła godzina osiemnasta. Alicia zadecydowała że godzina dwudziesta druga odpowiada jej idealnie. Byłam spokojna co do czasu wyszykowania się jednak mojej towarzyszce zajmie to o wiele dłużej.

Pierwszym krokiem była kąpiel. Przebiegła mi ona dość szybko dzięki czemu więcej czasu mogłam poświęcić na makijaż. Po dość mocnym konturowaniu bez efektu plastikowej twarzy i masy podkładu, podkreśliłam oczy czarną kredką co nie zdarza się zbyt często. Wycieniowałam brwi, mocno się przy tym starając ponieważ ta część makijażu nie jest moją mocną stroną.

Zajrzałam do tymczasowej szafy, szukając czegoś co nada się na wieczór. Po kilku minutach grzebania znalazłam obcisłą skórzaną spódniczkę w czarnym kolorze, dopasowałam do tego tej samej barwy body z wąskim dekoltem do połowy brzucha na ramiączka. Popsikałam się dość mocnymi perfumami po czym przejechałam po ustach krwisto czarną szminką. nałożyłam na nadgarstek dwie złote bransoletki oraz cienki łańcuszek na szyje. Do małej czarnej torebki zapakowałam telefon z gotówką i chesterfieldami. Po drodze na dół zgarnęłam czerwone słupki z wiązaniami pod kolano.

Po około piętnastu minutach czekania na Alice usłyszałam schodzenie po schodach. odwróciłam głowę w kierunku dźwięku. Dziewczyna była ubrana w krótką jasno brązową sukienkę na ramiączka z wycięciami w tali. Na ramieniu miała do tego czarną kopertówkę z srebrnymi stawkami pasującą do jej biżuterii i słupków z mieniącym obcasem. Wyglądała jak milion dolarów...

Let The Night BeginOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz